Posłuchaj jako podcast w wersji audio:
Witajcie! To już kolejny odcinek, w którym goszczę wspaniałą osobę, która nie pracuje już na etacie. Moim dzisiejszym gościem jest osoba, która po 13 latach rzuciła pracę w korpo, żeby nagrać płytę i zostać muzykiem. Z wielkim poczuciem zaszczytu pragnę powitać Lalu Slavicka.
Lalu Slavicka: Witam wszystkich! Halo, halo, tu Lalu. Dziękuję za tak cudowną zapowiedź. Bardzo jest mi miło. Rzeczywiście po kilkunastu latach odeszłam z etatu i nagrałam płytę. Mam nadzieję, że niedługo wyjdzie. Wiem, że to samo mówiłam pod koniec zeszłego roku, ale jak to bywa z planami: plany swoje, a życie swoje.
Po kilkunastu latach poszłam na swoje – pierwszy raz w życiu.
Czy mam się dobrze? Z tym bywa różnie, ale pewnie jeszcze o tym porozmawiamy później. Bardzo dziękuję za zaproszenie do podcastu.
Ja bardzo dziękuję za przyjęcie zaproszenia. Ty nagrywasz piosenki o tym, o czym ja opowiadam w podcaście. Wiem o chronicznym zmęczeniu, o wypaleniu zawodowym, o braku równowagi, o tym, że się nieraz ucieka i głową, i fizycznie z pracy, nie chce się z nią mieć nic wspólnego. Sam też to znam, bo ja też uciekłem z etatu z korporacji.
Słuchając tego, co nagrywasz, od razu Ci się ufa, szczególnie gdy jest się pracownikiem czy korporacji i ma się podobną drogę. Muzycznie jest to pięknie skomponowane, ja się rozpływam i mam też takie odczucie, że jest w tym jakiś rodzaj mistrzostwa. To jest trudny temat, ale ty go podajesz w takiej formie, która może dawać oddech, więc gratuluję!
Pytanie, czy dasz się w tym podcaście przenieść do czasów sprzed pracy na swoim? Porozmawiajmy, nie tylko jak jest teraz, ale o tym, jak było. Moi słuchacze to często osoby, które jeszcze są po tamtej stronie barykady i w związku z tym historie moich gości dodają im otuchy i odwagi do zrobienia tego pierwszego kroku.
Lalu Slavicka: Przynajmniej spróbujmy. Oczywiście temat związany z przeszłością to nie tylko są te złe, trudne chwile, ale też te całkiem dobre. Wiele się nauczyłam, pracując w korpo, więc tyle, ile pamiętam moich emocji stamtąd, tyle postaram się przekazać.
Co zatem robiłaś, zanim zaczęłaś nagrywać płyty i muzykować?
Lalu Slavicka: Chciałoby się powiedzieć – czego nie robiłam? – bo spędziłam kilkanaście lat w dużych korporacjach międzynarodowych. Kto tak pracuje, ten wie, że jest sporo możliwości rozwoju. Rzeczywiście można zmieniać swoje obowiązki, szefów, zespoły, więc jest tam sporo możliwości. Ja rzeczywiście z nich korzystałam, bo na początku zaczynałam na stanowisku nawet nie asystentki, tylko sekretarki. Wtedy jeszcze nie było asystentek. Zaczynałam od tego, a potem przechodziłam przez przeróżne inne stanowiska.
Szukałam na początku swojego miejsca w korporacji.
Tam się na przykład przekonałam, że takie sprawy jak procedury, to niekoniecznie jest mój świat, więc dzięki temu ta droga w korporacji też pozwoliła mi w jakimś stopniu poznać siebie: w czym jestem lepsza, w czym mi nie do końca idzie, w czym nie do końca się czuję dobrze. Były też, oczywiście, projekty większe i mniejsze. Na końcu był kilkuletni epizod menadżerki. Na początku miałam malutki zespół, ale ten, kto był menedżerem/menedżerką ten wie, że to też może być wyzwaniem. Natomiast skończyło się na sporym, bo prawie 100-osobowym zespole. Momentami było hardcorowo, dlatego że miałam odpowiedzialność nie tylko za samą pracę, ale za ludzi, a to już może być obciążające momentami.
W którym momencie zaczęło się pojawiać w Tobie takie uczucie, czy myśl, że to może nie jest jednak najlepsze miejsce do spędzenia całego życia zawodowego? Jak w ogóle wpadłaś na to, że można robić coś innego?
Lalu Slavicka: To jest bardzo szeroki i gruby temat dla mnie, dlatego że przy każdej takiej rozmowie, jak nasza dzisiejsza, odkrywam nowe aspekty.
Za każdym razem mam wrażenie, że moje początki wypalenia zawodowego zaczęły się jeszcze wcześniej, niż mi się wydawało.
Przy pierwszych rozmowach, rzeczywiście mówiłam dosłownie o ostatnich 2 latach przed podjęciem decyzji, a dzisiaj mogę powiedzieć, że pamiętam wcześniejsze takie sytuacje, kiedy byłam już po kokardy zarobiona robotą na wręcz 2 etaty i postawiłam wszystko na jedną kartę. Poszłam do mojego szefa i powiedziałam, że koniec, nie jestem w stanie w ten sposób dalej pracować. Byłam wtedy przekonana, że zostanę zwolniona. Oczywiście nic się wtedy takiego nie wydarzyło.
A mówię o tym dlatego, że dzisiaj już znam swoją wartość, a wtedy kompletnie jej nie czułam. Chyba się uważałam za bardzo przeciętnego pracownika. Okazało się, że wcale tak nie jest, że jestem całkiem niezłym nabytkiem. I wtedy pierwszy raz zaczerpnęłam czegoś takiego, czym jest coaching. Poszłam do coachki, która była jedną z menadżerek w organizacji, w której pracowałam, więc niosło to jakieś zagrożenie. Wystarczyły mi ze 2 spotkania, żeby zacząć mielić w sobie to, co głośno powiedziałam, to, co usłyszałam.
Generalnie byłam zarobiona i nie miałam w moim życiu nic tylko pracę. Przez lata to było ok, bo się rozwijałam, ale nagle zobaczyłam, że cierpią na tym inne sfery mojego życia. I dzisiaj mogłabym powiedzieć, że to był pierwszy moment, kiedy stałam się świadoma problemu. Wtedy kompletnie nie myślałam o tym, że się wypalam. Było jeszcze mnóstwo takich sytuacji, które doprowadziły mnie do ostatecznej decyzji, że etat na ten moment życia już nie jest dla mnie.
Ja mam w ogóle takie wow, bo mówisz o coachingu. Ja też jestem coachem i często jestem po tej drugiej stronie. Nie ukrywam, że czasem po sesjach coachingowych menedżerowie odchodzą z korporacji. Nie dzieje się to aż tak często, ale historia jest mi znana.
Też się zaciekawiam, bo mówiłaś, że w pewnym momencie miałaś dosyć i się okazało, że jednak coś znaczysz dla tej korpo. Rozumiem, że korporacja próbowała Cię jakoś zatrzymać. Mam też takie doświadczenia z moimi klientami, że jak już dojdą do pewnej granicy i decydują się budować swoją markę, to korporacja wcale im tego nie ułatwia, tylko chce ich zatrzymać. Jak to było u Ciebie?
Lalu Slavicka: Zdecydowanie nie. Tamta sytuacja była jedną z pierwszych, która mi pokazała, że wszystko jest do poukładania i „zostań z nami”. A ja też nie byłam na takim etapie, że chciałam odejść z korporacji. Chciałam coś zmienić, żeby troszeczkę łatwiej było mi pracować i żeby trochę mniej godzin spędzać w pracy. Co prawda nikt nie stał nade mną i nie mówił, że mam robić nadgodziny nadgodziny. Oczywiście to wynikało z wielu aspektów, które są we mnie i które zabierałam ze sobą przenosząc się z jednej korporacji do drugiej.
Perfekcjonizm, pracoholizm, brak asertywności – takie rzeczy warto przepracować, jak zmieniamy pracę czy idziemy na swoje, bo inaczej można się wypalać dalej tylko po prostu na innym polu.
A kiedy podjęłam już ostateczną decyzję lata później, to rzeczywiście poszłam do mojej ówczesnej szefowej, a ta zdecydowanie zdziwiła się moją decyzją. Ale ja przyznam, że połowa mnie też była zdziwiona, dlatego że musiałam odejść od emocji, aby znaleźć w sobie siłę i odwagę, aby podjąć tę decyzję. Miałam wrażenie, że robi to ktoś inny, że stoję obok i patrzę na swoje życie.
Wielu moich znajomych było zaskoczonych tą decyzją, dlatego że ja byłam w bardzo dobrym momencie w korporacji. Zawsze mówię wtedy, że lepiej się schodzi z Titanica, kiedy jeszcze płynie, bo jak zaczyna tonąć, to jest trochę za późno. Starałam się patrzeć do przodu: co będzie, jak skończą się te projekty?
Wtedy nawet podpisanie wypowiedzenia było trudne. Pamiętam, że szefowa odsyłała mnie do HR, HR gdzieś dalej, a kolejna osoba do mojej szefowej. To było wtedy trochę frustrujące, ale dzisiaj wspominam to z uśmiechem, że to nie jest takie proste odejść z korpo. Ogólnie odejście z etatu nie jest moim zdaniem proste, dlatego że rezygnujemy nie tylko z powodu wypalenia zawodowego. Ale rezygnujemy też ze stałego wynagrodzenia, z opieki medycznej, z owocowych czwartków i tak dalej.
Rezygnuje się też z codziennego widywania ludzi, z którymi się pracowało i czasami te rozstania są naprawdę bardzo trudne.
Już miałem pytać, jak to jest odchodzić po tylu latach w korporacji. Moje doświadczenia z kolei są takie, że im wyżej ktoś zawędrował w swojej karierze w organizacji, tym ma więcej splendoru i finansów, czy dodatków.
Często osobom z wyższego stanowiska, którym pomagam odejść z etatu, jest zdecydowanie trudniej.
A ty odchodziłaś w stronę takiego zawodu, który wiąże się z niepewnością, czy zaistniejesz na rynku, czy się uda, czy chwycisz serca, więc tym bardziej się ciekawie, jak to rozważałaś i jaki to był proces.
Lalu Slavicka: Teoretycznie z pewności, czyli korporacyjnej stabilności, która bywa też czasami tak naprawdę złudna, przeszłam do zawodu, w którym rzeczywiście jest duża konkurencja i niepewność.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że wchodzę w nieznane.
Nie miałam zielonego pojęcia, co się wydarzy po mojej decyzji, czy w ogóle ktokolwiek zechce ze mną na przykład podcast nagrać. Rzeczywiście szłam w nieznane. A gdyby ktoś mi jeszcze wtedy powiedział: uważaj, bo nie będziesz mogła zagrać ani jednego koncertu za chwilę, bo będzie pandemia, to przypuszczam, że bym najzwyczajniej w świecie nie uwierzyła. Bo to jest kosmos, jak nie można grać koncertów? Zawsze można było grać koncerty!
Miałam takie pytanie w głowie: a co jeśli się nie uda? – bo to też mnie blokowało. Odpowiedziałam sobie na pytanie, co to dla mnie znaczy, że „się uda”. Tak naprawdę jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi, chciałam przekazywać swoją historię, żeby pomagać innym. Każdy sam musi znaleźć swoje miejsce, ale chciałam pomóc zwracać uwagę na te aspekty, które mogą nas zaprowadzić do wypalenia zawodowego. Już teraz wiem, że pomogłam wielu osobom nawet „tylko” wziąć urlop, więc już dziś mogłabym powiedzieć, że mi się udało osiągnąć to, co chciałam.
Była też jedna taka sytuacja, która mnie bardzo poruszyła.
Robiłam sobie różne ćwiczenia i przypomniało mi się ćwiczenie, które poznałam notabene w korpo. To ćwiczenie polegało na tym, że miałam pozorować swój własny pogrzeb, jakkolwiek to brzmi. Jak byłam sama w domu, położyłam się na kanapie na wznak, udawałam, że leżę w trumnie. Przyznam szczerze, że jak pies do jeża się do tego zabierałam: kolejne ćwiczenie, dobra zrobię, miejmy to już za sobą. Najpierw miałam sobie wyobrazić, że przychodzą na ten pogrzeb moi znajomi, bliscy, ludzie z pracy i mówią, jaka ta Lalu była w życiu, ile pozostawiła po sobie. To nie było takie trudne, bo mamy tendencję do wybielania się, więc jakoś tam poszło.
Wtedy nadszedł czas, kiedy ja sama miałam stanąć, jakby przed sobą i opowiedzieć o swoim życiu, czyli co po sobie zostawiam, czego nie zostawiam, co zrobiłam, na co sobie nie pozwoliłam, a co zawsze chciałam. I to był taki moment, w którym nagle dotarło do mnie, że nigdy nie poszłam w stronę muzyczną, nigdy nawet nie spróbowałam. I dotarło do mnie, że zdradziłam samą siebie i to było bardzo trudne doświadczenie, trudna myśl. Pamiętam, że ja się rozpadłam na kawałki na tej kanapie, bo zdradzić samą siebie jest naprawdę mocne, codziennie o tym nie myślimy. Myślimy, że ktoś nas może zdradzić w różnych aspektach życia, a tutaj nagle człowiek zdradza samego siebie i nie może już tego odkręcić, bo jest pogrzeb i to minęło.
Bardzo mnie to ruszyło i chciałam siebie przytulić, jak najlepszą przyjaciółkę i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, zaczniemy od początku.
To był jeden z momentów, który ułatwił mi tę decyzję.
Jest to ćwiczenie dosyć popularne i można znaleźć w książce Stephena Coveya „7 nawyków skutecznego działania” i jakkolwiek creepy by nie brzmiało, to jest całkiem dobra zagrywka, żeby nabrać dystansu. Oczywiście te okoliczności, że się leży w trumnie, i ludzie nad nami stoją, mogą być deprymujące, ale w sumie jest to ciekawe zaproszenie do zastanowienia się nad naszym życiem.
Ty motyw trumny wykorzystałaś chyba w swoim teledysku, jak pamiętam. Nie wiem, czy to związku z tą historią, ale jednak zestawiają się te motywy.
Lalu Slavicka: Tak, w związku z tą historią. Osobiście miałam opory przed tym, żeby to przestawić na ekran, ale jedna z bliskich mi osób, powiedziała, że to dobry pomysł. W pierwszym momencie przywołało to emocje z tym związane i nie wiedziałam, czy tego chcę. Trumna ta była zrobiona dla mnie na miarę, i kiedy człowiek tam leży, jest przysypany ziemią, czuje ten chłód i przez parę godzin nie może się za bardzo ruszyć i w końcu zamykają wieko, to jest taki kolejny level tego hardcore’u.
Co było dla Ciebie najważniejszą częścią zmiany w sobie, żeby móc dzisiaj być tu, gdzie jesteś?
Lalu Slavicka: Jak patrzę na etat versus bycie na swoim, to zawsze była jedna myśl, która mi przychodziła do głowy.
Pamiętaj, że nikt nie będzie Cię ani pchał, ani ciągnął, ani przypominał – musisz sama o tym pamiętać.
Oczywiście to nie jest tak, że wszystko robię sama. Ta narracja jest mi zupełnie obca, ale jednak sam się musisz zmusić do tego, żeby rano wstać, zrobić to, co chcesz zrobić, bo nikt ci o tym nie przypomni.
Gdybym odchodziła z etatu jeszcze raz albo ktoś odchodził, to na pewno bym poruszyła ten temat. Czy jesteś gotowa/gotowy na to, że naprawdę będziesz sobie sam sterem i okrętem? Jakkolwiek to cudownie brzmi w pierwszym momencie, tak z dnia na dzień ja zaczęłam czuć, że czasami brakuje mi ludzi. Może niekoniecznie open space, ale ludzi, z którymi możesz coś przegadać, bo nie jesteś pewien czy w dobrą stronę idziesz. W open space wystarczyło podejść do biurka i do kogoś zagadać, a teraz, no niestety. Mogę tylko do swojego kota Ryszarda zagadać, a on średnio mnie rozumie w tych kwestiach. Brakuje mi czasami w byciu na swoim ludzkiego czynnika, który pogłębiła pandemia. Nawet nagrywanie płyty z Bashi i z Harrym też się nam rozwlekło z powodu pandemii, kiedy nie mogliśmy się zobaczyć ani wejść do studia.
Wrzucam to w grupę kompetencji do nauczenia się jako marka osobista – czyli nauczyć się pracować samemu bez asystenta, bez ustawionych spotkań, bez ludzi, którzy przychodzą, pytają. A także nauczyć się wychodzić z trybu piżamowo-kapciowego, domowego, żeby uruchomić w sobie większe pokłady kreatywności czy i wyjść z trybu odpoczynku.
Czy jest coś, czego żałujesz albo coś, co chciałabyś zmienić swojej drodze? Wyobrażam sobie, że ten moment na rzucanie etatu zaraz przed pandemią był chyba najgorszy, a może nie, bo oczywiście są marki, które znam, które rozkwitły. Jednak branża muzyczna trochę dostała po przysłowiowym tyłku, nie?
Lalu Slavicka: Tak, zdecydowanie dostała. Ja mam znajomych z branży muzycznej, którzy się przebranżowili czy to ze swojej woli, czy nie. Oczywiście, niektórym to wyszło na dobre, bo kiedy się jest w trasie non stop, to rzeczywiście relacje z bliskimi mogą też kuleć.
Nie trzeba być na etacie, żeby mieć problemy w życiu prywatnym.
Rzeczywiście branża muzyczna kuleje i mam wrażenie, że troszeczkę rozciąga się to w czasie.
Czy ja czegoś żałuję? Staram się podchodzić w życiu do spraw tak, że niczego nie żałuję. Nie ze wszystkiego jestem dumna, ale to mnie też gdzieś zaprowadziło. Dzisiaj jestem jaka jestem, bo wszystkie moje czy złe, czy lepsze doświadczenia mnie ukształtowały.
Jest natomiast jeden aspekt, który zrobiłabym troszkę inaczej, ale to w kontekście nawet nie rzucenia etatu tylko tego wypalenia zawodowego. Wtedy, i w zasadzie nadal, nie mówi się o wypaleniu zawodowym. To jest trochę temat tabu, tak jak kiedyś depresja. Kiedyś, gdy ktoś był u psychiatry czy u psychoterapeuty to było coś z nim nie tak, dzisiaj ten temat jest nam zdecydowanie bliższy i taki normalniejszy.
Kiedy mnie łapało wypalenie zawodowe, oprócz tego, że nie wiedziałam, że to jest to, ale też bardzo mało o tym mówiłam. Tylko bardzo wąskie grono wiedziało o tym, co ja przeżywam. Mogłabym powiedzieć, że to był mój mąż, czasami jakaś bardzo, bardzo bliska mi znajoma. To powodowało, że ja się w tym zamykałam coraz bardziej i schodziłam na dno, dlatego że też myślałam, że coś ze mną jest nie tak, bo przecież wszyscy wokół mnie pracują. My też rzadko rozmawialiśmy o tym, jak jest ciężko. Dzisiaj jest troszeczkę inaczej po tych 2, 3 latach. Jednak nie jestem w stanie tego sprawdzić.
Dzisiaj, gdybym o tym wszystkim wiedziała, rozmawiałabym więcej z ludźmi, mówiłabym, że coś jest nie tak.
Może bym wtedy usłyszała, że część moich znajomych przechodzi to samo. Może byśmy mogli sobie pomóc, bo teraz, kiedy ja się otwieram z tym tematem, to okazuje się, że moi znajomi, którzy jeszcze pracują w korporacji, przechodzą podobne rzeczy co ja wtedy. Otwierają się teraz i z jednej strony się cieszę, że o tym mówią, bo to pomoże, a z drugiej strony jest to smutne, bo naprawdę bardzo mało o tym mówimy. Nie ma takiego przyzwolenia, żeby iść do szefowej/szefa.
Dziękuję za ten kawałek historii i otworzenie się. Ja mam bardzo podobne myśli z racji tego, jak dzisiaj jest postrzegana i psychologia i psychoterapia. To się zmienia, ale też czy samo wypalenie, czy wspomniany przez Ciebie perfekcjonizm są to jednostki chorobowe, coś co się diagnozuje w gabinetach terapeutycznych.
Czy coś Cię zaskoczyło w pracy na swoim? Często wyobrażamy sobie, będąc jeszcze na etacie, jak to będzie. Mamy plany, marzenia, jakąś wizję. Część się potwierdza, część weryfikuje życie?
Lalu Slavicka: Wiesz co, życie mnie zaskakuje codziennie, ale tak mówiąc konkretniej, to zdawałam sobie sprawę, że muzyka, to nie tylko tworzenie utworów muzycznych. Są też sfery, które trzeba robić, które nie są super przyjemne tak jak procedury w korporacji. Okazuje się, że w muzyce są też procedury i mimo tego, że byłam tego świadoma, to ilość formalności czasami mnie przytłacza, bo są takie dni, kiedy naprawdę od rana do wieczora siedzę przy laptopie i nic nie zagram, nie zaśpiewam. Mam wtedy takie poczucie, gdzie jest ta muzyka? Rzeczywiście to jest coś, co mnie zaskoczyło, mimo tego, że spodziewałam się formalności.
Czasami w związku z tym, jest się na swoim sam, musisz nagle poznać więcej przeróżnych aspektów od prawnych po księgowe. Naprawdę jest tego całe mnóstwo, jeśli ktoś myśli, że pójdzie na swoje i będzie robił tylko tę część swojego hobby, pasji, którą lubi, to tutaj niestety rozczaruję, że przypuszczam, że nie.
Tak sobie myślę, że paradoksalnie to, co mówisz, może dawać nadzieję. Ludzie, którzy zastanawiają się nad odejściem z etatu dla pasji, dla czegoś zupełnie nie zawodowego, też mają w sobie taki strach przed przekreśleniem dziesiątek lat pracy. A tu się okazuje, że dużo kompetencji i zdolności z pracy w korpo można wdrożyć jako freelancer-muzyk, czy freelancer w ogóle.
Lalu Slavicka: Wiele rzeczy, których się nauczyłam w korporacji były przydatne. Korzystałam tam czy ze szkoleń, czy uczyłam się nowych rzeczy. Zdecydowanie część rzeczy jak najbardziej mi pomaga. Oprócz tych, o których wspomniałam, czyli oprócz pracoholizmu, bo ten powoduje, że mogę się wypalić nawet w mojej pasji. Uważam, że jest to jak najbardziej możliwe. Walczę z tym na co dzień, bo to nie jest tak, że to sobie poszło tylko dlatego, że odeszłam z korporacji.
Ostatnio przekonałam się, jak bardzo pomogła mi umiejętność pracy pod presją. Jak sobie oglądałam wywiady z przeróżnymi artystami, oni mówili, że to nie jest tak, że siedzą w fotelu i spływa wena i nagle oni piszą tę książkę i malują obrazy, i tworzą muzykę. To jest trochę pracy i jak w każdej innej wstajesz rano i siedzisz, i piszesz tę książkę do 16. Najczęściej mówią, że 80% z tego, ląduje w koszu, ewentualnie w szufladzie. Oczywiście też o tym wiedziałam, aczkolwiek czasami się tak zastanawiam, gdzie ta wena? Człowiek tak siedzi, pisze i tam na początku coś mu się podoba, a potem się okazuje, że to jest do kitu.
Miałam okazję pracować nad kampanią walentynkową marki Apart i okazało się, że tam jednak są deadline’y i ASAP’y. Wszystko ma swój czas i miejsce – ale postanowiłam spróbować! Po tym, jak się zgodziłam, chyba tego samego dnia dostałam już pytanie o próbkę na już.
Trzeba było widzieć moją minę, bo sobie myślałam, że poczekam na wenę, zrobię jakiś walentynkowy mood, żeby wejść w to wszystko, a tu nagle korpo się pojawiło.
Wróciły wspomnienia. No tak, przecież walentynki są 14 lutego, nie da się inaczej. W związku z tym, że byłam nauczona pracować pod presją czasu, a jednocześnie z dbałością o jakość, to mi bardzo pomogło. Bo gdy próbuję coś tworzyć, ale nie mam deadline’u i nikt nade mną nie stoi, to jak mi nie idzie, zmieniam plany. Wtedy jednak miałam chyba tylko sekundę wątpliwości i od razu usiadłam do pianina, no bo co innego miałam zrobić. Pamiętam, że zaczęłam tworzyć muzykę i to mnie bardzo zaskoczyło. To jest coś, co mi bardzo pomogło. A nie podejrzewałabym siebie o to, że muzykę można w ten sposób tworzyć. Pewnie jest jeszcze wiele takich tematów, które mi pomagają, ale to jest pierwszy, który mi przyszedł do głowy.
Czyli od pewnych deadline'ów nie da się uciec. Czy bycie muzykiem też może spowodować wypalenie? Pytam, bo znam ludzi, którzy odeszli z etatów i mówią, że pracują 24 na dobę. Czy bycie muzykiem to jest też taki obszar, w którym można tego doświadczyć?
Lalu Slavicka: Moim zdaniem zdecydowanie tak. Zmiana pracy nic nie zmienia albo może nic nie zmienić, dlatego że nasze wyuczone zachowania jak np. perfekcjonizm, przechodzą z nami. Nie zostawiłam swoich za sobą i tak długo, jak ich nie przepracuję, tak długo to będą za mną, niezależnie od tego, jak ja będę żyć i pracować.
Warto się trochę cofnąć i zadać pytanie, jak chcę żyć, a nie jak chcę pracować.
Wtedy można dopasować pracę do tego, co mam robić i tak dalej. Wszystkie nieprzepracowane rzeczy w nas idą za nami.
Znam też badania, które mówią, że nawet 70% warunków, w których pracujemy, może powodować wypalenie, czyli jakby my sami jesteśmy za to odpowiedzialni. Po części mogę się z tym zgodzić, bo jeśli z nami jest prawie wszystko ok, to warunki pracy, jak toksyczna szefowa, mogą spowodować, że zmiana pracy poukłada nam wiele rzeczy. Ale kiedy mamy w sobie mnóstwo nieprzepracowanych spraw, to niestety to pójdzie za nami.
Nagrywanie płyty pokazało mi ten perfekcjonizm u mnie. Kiedy nagraliśmy bodajże dopiero 3 na płycie, nagrałam sobie solo saksofonu i już wracając do domu, zastanawiałam się, czy to jest najlepsze solo, które mogłam zagrać, czy może jeszcze można lepiej. Złapałam się na tej myśli i myślałam o tym 3 dni. Odpowiedź od losu przyszła bardzo szybko, wypadek na rowerze i zmiażdżona kość w ręce.
Pojawiło się wtedy pytanie, czy ja jeszcze kiedyś zagram na saksofonie?
I to właśnie pokazało mi, że zastanawianie się nad takimi malutkimi rzeczami nie ma sensu, bo na drugiej szali jest nasze życie. Wypadek był dla mnie drastyczny i w pierwszym momencie nie wiedziałam, czy na czymkolwiek jeszcze zagram, ale na szczęście jest już wszystko albo prawie wszystko ok. To pokazuje, jak ja po tamtej sytuacji wytoczyłam sporą walkę perfekcjonizmowi. Pokazało mi to również, jak on przeciąga mi sprawy w czasie.
Niedawno oglądałam wywiad bodajże z Dodą, z Dorotą Rabczewską, która sama przyznała się do tego, że pandemia, jakkolwiek złego nam zrobiła, pozwoliła jej odetchnąć i zobaczyć to jej wypalenie. Jak się jest ciągle na świeczniku, ciągle w trasie, to tak naprawdę człowiek żyje non-stop, nie ma przerwy i może nie mieć nawet tego, co kocha. Tak naprawdę może mieć w pewnym momencie tego serdecznie dość. Mam też znajomych w tej branży, którzy popatrzyli na pandemię jak na zbawienie – mogli po prostu posiedzieć z bliskimi i odetchnąć.
Można się wypalić również w pasji i na to bardzo trzeba uważać.
Jestem teraz na takim etapie, że staram się codziennie uważać, bo wpadam czasami w sidła pracoholizmu. Dzisiaj wiem, że muszę zaplanować odpoczynek. Jeśli tego nie zrobię, to niestety nikt tego za mnie nie zrobi i obudzę się, tak jak kiedyś, z 50 dniami niewykorzystanego urlopu, a tego bym nie chciała.
Powiedziałaś takie ładne zdanie, że w którymś momencie już w korporacji postanowiłaś siebie objąć. To jest ważne, żeby pamiętać o samym sobie, o swoim wewnętrznym dziecku. Jest taki koncept w psychologii i psychoterapii, żeby się nim opiekować.
Pozwól, że zapytam imieniu moich słuchaczy, którzy też w tym podcaście często dostają konkrety. Czego mogą się spodziewać z perspektywy biznesowej i zarobkowej? Czy mogłabyś oczywiście w granicach tego, co uznasz za stosowne podzielić się, na co powinna się nastawiać osoba, która chciałaby pójść w Twoje ślady? Kiedy to się zaczyna jakoś kręcić? No i jak to zrobić, żeby zostać zawodowym muzykiem, odchodząc z korpo?
Lalu Slavicka: Nie wiem, czy to dotyczy tylko branży muzycznej, ale nie ma recepty na rynku muzycznym, żeby odnieść sukces. Pytanie też, czym dla kogo jest sukces. Kiedy rozmawiałam ze znajomymi z branży, to uwierzcie mi, nikt nie dał mi recepty na to, co zacząć robić, nikt nie dał mi żadnej nawet listy rzeczy, które muszę zrobić, żeby wydać płytę i zacząć koncertować.
Na pracę w korporacji jest jakaś ścieżka, bo jednak zaczynamy od jakiegoś pułapu i potem wchodzimy powolutku sobie po tych szczebelkach. W branży muzycznej to jest z jednej strony intuicyjna branża, z drugiej strony taka prawdziwa autentyczna, że no trudno nauczyć kogoś, żeby był prawdziwy, autentyczny, po prostu trzeba tym kimś być.
Nie wiem czy kogoś rozczaruję czy nie, ale zdecydowanie do dzisiaj nie otrzymałam do dzisiaj odpowiedzi. Człowiek na pewno musi być cierpliwy i kreatywny.
Jak odchodziłam w korpo, to się do tego przygotowałam, bo ja nie odchodziłam z dnia na dzień. Jestem osobą, która potrzebuje czuć grunt pod nogami. Każdy musi sobie sam znaleźć odpowiedź, czego potrzebuje, bo znam osoby, które lepiej działają pod presją, że niemalże nie mają, co do garnka włożyć, a są takie jak ja, które muszą się przygotować.
Nie wiem, na ile znasz branżę muzyczną, ale kiedyś było tak, że troszeczkę wystarczyło, żeby Twoja muzyka leciała w radio, w różnych rozgłośniach i te tantiemy spływały. Natomiast w dobie Internetu, tantiemy są bardzo małe. Dzisiaj muzycy zarabiają z koncertów i ze współprac różnego rodzaju. Pod kątem wizerunkowym i zasięgowym bardzo jest potrzebne wsparcie słuchaczek i słuchaczy, czyli odsłuchiwanie muzyki na serwisach cyfrowych, natomiast ciężko jest z tego wyżyć. Czekamy na te koncerty, żeby ich było więcej. Żeby jednak sale się zapełniały.
Dzisiaj problemem jest to, że ludzie kupują bilety na koncert w ostatniej chwili. Kiedyś bilety się rozchodziły jak ciepłe bułeczki na początku, dzisiaj jest troszeczkę na odwrót. Oczywiście to zależy od skali artysty i tak dalej, ale jednak podchodzimy do biletów ostrożnie ze względu na pandemię.
Kończąc już nasz podcast, zwykle pytam swoich gości, czego można im życzyć na przyszłość?
Agnieszka Kaczor: Myślę, że tego, żebyśmy się cały czas rozwijali. Pewnie sukcesów, chociaż to zależy, co nazywamy sukcesem, dla każdego to może być zupełnie coś innego. Ja życzę tego, żeby nasi klienci czuli, że dostarczamy im jakąś wartość. Myślę, że to jest dla nas najważniejsze, żeby oni wiedzieli, że to, co my im proponujemy, jest dla nich bardzo wartościowe i ważne w kontekście ich firmy i działalności, i my wtedy też będziemy szczęśliwi i zadowoleni.
U mnie zbliża się taki moment koncertowy, dlatego że na wiosnę wydam płytę, a wtedy już będę bardziej gotowa do tego, żeby iść dalej.
Pamiętam, że jak chciałam nagrywać tę płytę i poszłam po taką poradę odnośnie tekstów i ktoś mi powiedział, że to są takie trudne tematy. O miłości możemy pisać! Zapytałam: jak ja mam pisać o miłości, kiedy ja muszę tutaj wyrzucić z siebie kilkanaście lat doświadczeń. To taka długa droga autoterapeutyczna.
Wracając do pytania myślę, że nie ma recepty i trzeba po prostu czerpać z rynku, obserwować tych, którzy są dla nas inspiracją i próbować różnych rzeczy, nie zrażać się, że się nie będzie udawało. Sama wiem, jak trudno jest rozkręcić social media, jak dużo trzeba pracy w to włożyć i czasu też. Trzeba być po prostu cierpliwą osobą.
Cierpliwość w przypadku budowania marki to niezwykle ważny zasób, którego często brakuje. Budowanie marki wymaga pewnego czasu, marka musi się troszeczkę osadzić na rynku, opatrzeć, osłuchać.
Kończąc naszą rozmowę, chcę Cię zapytać, co można Ci życzyć, czy też takiej marce jak Twoja, na przyszłość?
Lalu Slavicka: W związku z tym, że marka osobista to przede wszystkim ja, tego nie da się oddzielić, to życzyłabym sobie i nam wszystkim po prostu zdrowia. Wiem, jak to może banalnie brzmieć, ale w dzisiejszych czasach mimo wszystko widzimy, jak ten brak zdrowia nie tylko nam może dokuczyć, ale też przeszkadzać w naszych planach chociażby.
Przede mną nagranie teledysku i nie ukrywam, że siedzimy jak na szpilkach czy wszystko odbędzie się w tych terminach, w których sobie zaplanowaliśmy.
Dla mnie moja marka osobista uda się wtedy, kiedy ludzie będą z tego korzystać. Wtedy, gdy ktoś weźmie urlop i zacznie myśleć o planowaniu odpoczynku, a nie będzie szedł w stronę wypalenia zawodowego. W moim życiu przeszłam przez wypalenie zawodowe, które zostawiło za sobą spustoszenie. Więc ja sobie życzę, żeby po prostu ludzie korzystali z tego, co tworzę i się nie doprowadzali do takich sytuacji jak ja.
Myślę, że to piękne przesłanie i misja. Bardzo ci dziękuję za Twój czas, za to, że się zgodziłaś porozmawiać. Było mi niezmiernie miło i czuję się bardzo zainspirowany Twoją historią.
Życzę Ci tej cierpliwości, o której rozmawiamy, bo jestem przekonany, że to, co robisz, jest świetne i znajdzie wielu odbiorców. Ja to kupuję w pełni. Moim gościem była Lalu Slavicka. Szukajcie jej na YouTube, na Spotify i wszędzie, gdzie możecie, słuchajcie, szczególnie ludzie w korpo, ale nie tylko.
Lalu Slavicka: Bardzo dziękuję za zaproszenie Michał, bardzo mi się miło rozmawiało i mam nadzieję, że każdy wyciągnie z tego coś dla siebie. Dzięki.
Chcesz się dowiedzieć więcej? Przesłuchaj pełnego wywiadu na górze strony. Chcesz więcej? Zapraszam do przeczytania bądź przesłuchania pozostałych wywiadów z tej serii.
– Michał Bloch, Jak rzucić etat