Przekaz wizualny to czyste złoto – Klaudia Tolman opowie, czym się zajmuje jako ryślicielka®!

Klaudia Tolman dumnie nazywa się ryślicielką® z R na początku i końcu wyrazu. Stworzyła markę Explain Visually, która pomaga firmom wizualnie pokazać, co mają na myśli. Co to oznacza w praktyce? Dowiesz się, słuchając podcastu – zapraszamy!

Posłuchaj jako podcast w wersji audio:

A moim gościem jest dzisiaj Klaudia Tolman, ryślicielka® i właścicielka firmy ExplainVisually.

Klaudia Tolman: Cześć, wszystko się zgadza. Bardzo dobrze powiedziane, ja to trochę rozwinę. Rzeczywiście nadałam sobie miano ryślicielki®. Czyli tak jak myślicielka tylko z R na początku i żartobliwie dodaję też, że z R na końcu, no bo to jest znak towarowy zastrzeżony. No i to określenie miałoby oznaczać, że ja rysuję myśli – myślę rysunkami.

Celowo nie nazywam siebie rysownikiem, bo mam poczucie, że to nie o to chodzi, tylko bardziej o wychwytywanie często skomplikowanych, trudnych albo nudnych myśli i wizualizowanie ich na różne sposoby. Robię różne rzeczy – wszystkie kręcą się wokół szeroko pojętej wizualizacji. Jestem trenerką, a więc szkolę z tego ludzi i ich trochę oświecam, pokazuję, jak mogą na przykład nie zabijać ludzi PowerPointem albo komunikować się bardziej wizualnie.

Pomagam grupom dochodzić do jakichś celów. Robię to za pomocą facylitacji wizualnej. Albo na przykład jestem takim tłumaczem wizualnym na różnych wydarzeniach, konferencjach, webinarach. W obecnym świecie postcovidowym krótko mówiąc, wysłuchuję wszystkiego, co jest mówione i wyłapuję z tego wizualną, wizualno-tekstową esencję. Poza tym jestem współzałożycielką agencji ExplainVisually. Zaczęliśmy od produkcji filmów wakeboardowych, które tłumaczyły skomplikowane, trudne albo zbyt złożone produkty i usługi w sposób wizualny.

I to jest właśnie definicja ryśliciela czy ryślicielki. Chciałbym Cię zaprosić do podróży w czasie. Skoro wiemy już, kim jesteś, to zacznijmy od powrotu do tego momentu, w którym Twojej marki jeszcze nie było, a Ty sobie funkcjonowałaś na etacie. Jak na to wpadłaś, że jesteś tu, gdzie jesteś?

Klaudia Tolman: To było tak, że nie do końca wiedziałam, co ze sobą w życiu zrobić. I jakoś tak wzięło i wyszło, że rzeczywiście trafiłam do korporacji, która była i nadal jest, bo ta firma funkcjonuje dalej. To było Call Center, w którym zostałam zatrudniona jako trener, zupełnie nie wiedząc nic o prowadzeniu szkoleń. Na moją korzyść działało to, że moja przyszła szefowa i druga osoba rekrutująca zobaczyły we mnie ten błysk i stwierdziły, że się nadaję, bo mam do tego osobowość. Mieli zasoby, żeby mnie dokształcić, więc dostałam tę pracę.

Zaczęłam pracować jako trenerka wewnątrz firmy i wiedziałam, że to jest to.

Wiedziałam, że to jest rzeczywiście coś, co chcę robić. Że to, te wszystkie inne prace, które miałam do tamtej pory były po to, żebym dotarła wreszcie do tych nieszczęsnych szkoleń. W którymś momencie poczułam, że o ile szkolenia owszem lubię, o tyle niekoniecznie tam i nie w tej korporacyjnej formule. Po prawie dwóch latach zaczęłam się już tam nieco dusić. Chodziło o to, że poza szkoleniami zaczęłam ogarniać też e-learning, plus dorzucono mi coś tam jeszcze. Byłam też panią audytor, więc miałam trzy etaty w jednym.

O ile ten jeden bardzo mnie spełniał i co ważne moja szefowa dawała mi przestrzeń do rozwoju tej nitki myślenia wizualnego, o tyle wiedziałam, że nie udźwignę tego wszystkiego.

Pytałeś o to, jak to się stało, że będąc w korpo, zdecydowałam, że pora się pożegnać. To było tak, że dosłownie miałam fizjologiczne, psychosomatyczne objawy mówiące, że miałam za dużo pracy. Miałam poczucie, że robię coś, w co absolutnie nie wierzę. Będąc panią audytor, wiedziałam, że ten audyt to jest takie trochę malowanie trawy na zielono. Zdawałam sobie sprawę, że nikt do końca nie przestrzega tych procesów, które sprawdzałam. Ale ja te papiery odfajkowuje, więc miałam poczucie, że żyję w jakimś takim barejowskim kłamstwie i przedziwnym układzie.

I dosłownie co rano budził mnie ból brzucha, bo na myśl o tym, że miałabym tam iść… Chciałam zostać w łóżku już na wieki.

Poszłam do coacha, właściwie kobiety coacha, która była bardzo skuteczna, bo wystarczyły nam trzy spotkania i moje uświadomienie sobie, że nie dam rady. W sensie, że po prostu umrę, zwariuję albo mój organizm nie wytrzyma fizycznie i dosłownie zachoruje na coś poważnego, bo nie dam rady ani minuty dłużej tam wytrzymać.

Klaudia Tolman
Klaudia Tolman

Jak rysowanie pojawiło się w Twoim życiu? Zawsze rysowałaś? Jak to się stało, że ostatecznie wokół tego jest zbudowana cała Twoja marka?

Klaudia Tolman: Czasami odpowiedź na to i podobne pytania moich odbiorców rozczarowuje, bo to nie jest tak, że ja od dziecka siedziałam ubabrana we flamastrach, kredkach i farbach. Od zawsze lubiłam robienie czegokolwiek rękami. Uwielbiałam wytwarzać, widzieć efekty swojej pracy.

Lepiłam z plasteliny, z modeliny, szyłam. Moja babcia też szyła, była krawcową, więc przechwyciłam to od niej. Ale też sama wybudowałam sobie szafę, poskładałam ją z różnych elementów. Wytwarzanie czegoś swoimi rękami po wcześniejszym tego wymyśleniu od zawsze było dla mnie ważne.

Był też etap kolorowania, trochę rysowania. Natomiast już będąc w tym korpo, a przypomnę, że byłam zieloniusieńka, jeżeli chodzi o prowadzenie szkoleń, równolegle jakimś cudem dostałam się do szkoły trenerów, do Grupy SET. To jeszcze były czasy, kiedy działał sobie dość dziarsko nie LinkedIn tylko GoldenLine. I na GoldenLine dostałam wiadomość, że startują z europejską szkołą trenerów i zapraszają. No i mi się to świetnie połączyło w głowie. Przecież właśnie zaczęłam pracować jako trener, no to trzeba się nauczyć być tym trenerem, nie? Więc dostałam się do tej szkoły i równolegle sobie pracowałam.

W szkole trenerów, na którymś zjeździe kolega z trenerskiej ławy szkolnej, Bartek, powiedział: „Ty, słuchaj, jest taka książka, Narysuj swoje myśli, Dana Roama”. Zasugerował mi, że skoro robię tak notatki z tych zajęć, to powinnam ją przeczytać.

Przeczytałam ją i wtedy spłynęło na mnie zrozumienie, że, olaboga, to jest to, co ja chcę, to jest to, czego szukałam przez te X lat.

I to moje zacięcie do manualnego wytwarzania czy komunikowania się na swój sposób mogę to upłynniać tym kanałem. Po przeczytaniu tej książki uświadomiłam sobie, że to nie jest tak, że ja jestem jakimś oszołomem, który robi rysunkowe, kolorowe notatki, że wszystko ze mną okej i że jest takich jak ja więcej. Mało tego ludzie piszą o tym książki. Ludzie też zarabiają w taki sposób, więc to mi się bardzo sensownie posklejało do kupy i kiedy pracowałam jako trenerka w Call Center, równolegle trafiłam do tej szkoły trenerów. Uświadomiłam sobie szerokość możliwości myślenia wizualnego. Uznałam, że właśnie myślenie wizualne będzie moim konikiem trenerskim.

À propos układania, co było dalej? Bo to jeszcze nie był ten ważny krok pod tytułem: składamy wypowiedzenie, to nie jest jeszcze budowanie społeczności wokół marki. Jak to było dalej?

Klaudia Tolman: Dalej było tak, że udałam się do Gochy na coaching, mówiąc: Gocha ja nie wytrzymam, muszę coś zrobić, ale jednocześnie się boję. Potrzebuję podjąć jakąś decyzję, co mam zrobić? Miałyśmy trzy spotkania i pamiętam, pomimo że to było dziewięć lat temu, że rzeczą, która była kluczowa, to dosłownie zmiana w mojej głowie. Gocha zadała mi pytanie: „Słuchaj, no ale co się może najgorszego stać? Załóżmy, że rzucasz tę robotę dzisiaj, czy za miesiąc, i zaczynasz sobie działać jako trenerka-freelancer. Działasz w myśleniu wizualnym. No i załóżmy, że Ci nie idzie przez tych pierwszych kilka miesięcy. Jaki masz plan B, co możesz zrobić?”.

I tym pytaniem Gocha uświadomiła mi, że to nie jest tak, że, jak przejdę na tak zwane swoje i nie będzie szło, to umrę z głodu. Bo to mniej więcej tak się rysowało w moich oczach.

Gocha mi uświadomiła, że jak będzie naprawdę źle, to mam listę osób, do których mogę się udać, i powiedzieć: „Dzień dobry, ja w sprawie przeżycia”.

Zbierając się do podjęcia decyzji o rzuceniu pracy, nie miałam żadnych odłożonych pieniędzy. Nie pochodzę też z bogatego domu i nie mam tego komfortu, że mogę pójść do rodziców w razie czego. I bałam się tego, że będzie tak, że rzeczywiście zostanę z niczym.

Jak zmierzyłam się z taką myślą, że w razie czego mam do kogo pójść i pożyczyć pieniądze na przeżycie, to był dla mnie przełom. Wcześniej miałam taki model myślowy, że to jest wstyd albo że nie wypada, albo że ja muszę być generalnie samowystarczalna finansowo. I jak sobie to uświadomiłam, to stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia. Jak będzie naprawdę źle, to mam do kogo pójść. I zdecydowałam się tę robotę rzucić.

Jest jeszcze jeden ważny element, o którym jeszcze nie powiedziałam. Jak odkryłam tę książkę i uświadomiłam sobie, że myślenie wizualne to jest to, to byłam trochę w takim rozkroku. Jedną nogą w korpo i tam szkoliłam i miałam ten tak zwany bezpieczny etat, a drugą nogą na wolnym rynku. Robiłam jakieś szkolonko, tu jakiś trzygodzinny sampling, żeby już ludzie już rozumieli, że jestem, że tworzę, że działam.

I w momencie, kiedy już wiedziałam, że w razie dramatu mogę pójść do kogoś i zwyczajnie poprosić o pieniądze i przeżyję, zdecydowałam się rzucić robotę.

Czyli po pierwsze pojawił się ktoś, kto Cię wspierał. Coach, de facto Małgorzata Leduchowska.

Klaudia Tolman: Dokładnie tak.

Która prowadzi podcast o osobach wysoko wrażliwych, bardzo polecamy i zapraszamy. Klaudia teraz pokazuje, że to też o niej.

Klaudia Tolman: Tak, zdecydowanie, zdecydowanie tak.

Klaudia Tolman

Pojawiła się osoba, która Cię wspiera, to po pierwsze. Pojawił się rodzaj takiej racjonalnej rozmowy. Dialogu, który od takiego wyobrażenia sobie, że stanie się jakaś najgorsza rzecz, skrajne ubóstwo, nędza, ulica, zmieniło się w myślenie: no cóż, najwyżej od kogoś pożyczę, jest dużo ludzi wokół mnie. Plus działania równoległe, czyli już próby budowania społeczności i pokazywania się na rynku. Wiem, że w tym okresie pojawiły się dwie rzeczy, które zrobiłaś jako świeża marka. To było wystąpienie w Ugotowanych w TVN, no i pojawienie się na TED po angielsku. Tam się wydarzyły jakieś dobre rzeczy po tych wydarzeniach. Opowiedz trochę więcej.

Klaudia Tolman: Timeline wygląda w ten sposób, że ja już jestem po trzech sesjach z coachem i składam wypowiedzenie. To jest w ogóle cudowny moment życia. Mam zdjęcie zrobione zaraz po tym, jak już złożyłam wypowiedzenie u mojej szefowej. I jestem taka rozlana, taka mięciutka, taka po prostu wyluzowana.

Dosłownie leżę na fotelu i mam wrażenie, że bije ode mnie jakieś takie światło i taka radość.

Mija ten czas wypowiedzenia i od pierwszego grudnia 2012 roku jestem tak zwanym freelancerem. I sobie żyję przez ten grudzień z tej wypłaty, co to ją dostałam z korporacji i jest gitara. W styczniu wpadła wypłata, bo w grudniu było jakieś niezależne szkolenie. I zdaje się, że w styczniu 2013 dociera do mnie informacja, że mogę pójść do Ugotowanych. Znajoma wysłała mi informację, że szukają ciekawych ludzi i że może chciałabym wystąpić. Ona stanowczo podziękowała, ale wysłała zaproszenie do mnie, myśląc, że może będę chciała.

No i ja jako ciekawy człowiek rozważałam za i przeciw. Stwierdziłam: „Sama nie oglądam telewizji i właściwie, po co to komu? Ale moim celem jest teraz rozgłosić, co robię, pokazać się światu, to dlaczego nie?”. Tam mogę usmażyć jakiegoś kotleta i powiedzieć, że jestem ryślicielką. Z tą intencją poszłam do programu. W ogóle nie zależało mi na wygranej. Poszłam dla zabawy i dla powiedzenia „ryślicielka”.

Emisja programu była w marcu i właściwie zgodnie z przewidywaniami to nie przyniosło jakiegoś wielkiego wow. Ale zdarzało się, że od czasu do czasu ludzie pamiętali mnie z Ugotowanych.

A z kolei wrocławski TED-x też miał miejsce w 2013.

Historia była taka, że dalej byłam na etapie, „zobaczcie mnie, robię rzeczy i one są fajne”. Pamiętam, że w styczniu wrzuciłam na swojego Facebooka prywatnego zdjęcie takiej czarnej tablicy, którą miałam u siebie w pokoju. I na tej tablicy miałam narysowane swoje plany, marzenia, właśnie plan działania, co jako ryślicielka będę tam rzeźbić. To nie było jeszcze ustrukturyzowane, nie było biznesplanu, tylko były pomysły i próby, testowanie. I wśród tych pomysłów była odnoga, którą nazywałam bodajże plany i marzenia zuchwałe. I w tej sekcji było właśnie wystąpienie na TED-x i napisanie książki.

Moja znajoma, którą znałam z innej pracy, zobaczywszy to, gdzieś zapaliła jej się lampeczka, że ona w swoim życiu, na jakimś evencie poznała organizatora TED-x wrocławskiego, Michała. Michał otwarcie powiedział, że chętnie pozna ciekawych ludzi. Znajoma od razu pomyślała o mnie jako ryślicielce. Dostałam wiadomość od Karoliny, że dała o mnie znać Michałowi i że ma nadzieję, że nie mam nic przeciwko.

Przeszłam casting na TED-x, czyli odbyłam kilka rozmów, no i się dostałam jako speaker. No i po tym TED-x zaczęły się dziać zacne rzeczy. Chyba dwa tygodnie po wystąpieniu, a samo wystąpienie było online dostępne dopiero pół roku później, napisała do mnie osoba, która była na publiczności. Napisała do mnie dziewczyna z wrocławskiego Google’a z prośbą o szkolenie.

Rzeczywiście TED-x i ta powiedziałabym zuchwałość, a nawet ktoś by mógł powiedzieć niedorzeczność pomysłu i planu wystąpienia na TED-x była ważnym punktem na kartach historii. 

No bo gdybym sobie tego nie wymyśliła i nie wrzuciła na Facebooka, gdyby Karolina tego nie zobaczyła, to być może to wszystko by się no nie wydarzyło.

Bardzo dziękuję za takie szczegółowe dzielenie się swoją drogą. Pojawiło mi się pytanie, czy jest coś, czego żałujesz z tego wszystkiego, co się stało? I czy ewentualnie, gdybyś miała możliwość cofnięcia czasu i zrobienia tej całej ścieżki jeszcze raz, to czy byś coś zmieniła?

Klaudia Tolman: To jest akurat bardzo łatwe pytanie i moja odpowiedź jest krótka, bo wielokrotnie się nad tym zastanawiałam. I raczej mam podejście z filmu Edith Piaf, Niczego nie żałuję. Naprawdę trudno jest mi znaleźć coś, co chciałabym zmienić w tej historii i mam wrażenie, że wszystko dobrze, że było.

Każdy błąd, porażka, nieudana praca była potrzebna, więc nic bym nie zmieniała.

Jest taka pokusa, żeby myśleć, a może bym szybciej tę pracę rzuciła? Nie, bo potrzebowałam tego uświadomienia w danym momencie i to się wydarzyło wtedy, kiedy miało się wydarzyć.

Klaudia Tolman

Patrząc na Twój biogram, na to, co o sobie piszesz w mediach społecznościowych i na swojej stronie, można by powiedzieć, że dosyć mocno się odsłaniasz. Ja ostatnio często opowiadam o odwadze do bycia autentycznym. Do bycia sobą jako takim pierwszym krokiem do zbudowania swojej marki osobistej. No i tego u Ciebie jest dosyć dużo.

Pokazujesz swój profil osobowości, czyli nie tylko piszesz swój biogram, swoją historię, ale też pokazujesz, jak wypadasz w testach, jakich archetypów jest w Tobie dużo. Czy jest to jakiś sposób na odsłanianie się? Co sądzisz o tym odsłanianiu się w kontekście społeczności, którą warto angażować?

Klaudia Tolman: To jest, dla mnie bardzo naturalne. Gdyby chcieć nadać mi najprostszą łatkę, to można rzeczywiście powiedzieć o mnie, że jestem ekstrawertykiem, więc się odsłaniam i lubię być dla ludzi. Myślę sobie, że ten wątek, o którym już mówiłam, rzucenie pracy, było między innymi spowodowane tym, że czułam, że żyję w kłamstwie, w kontekście tych audytów i udawania, że tutaj trzeba się uśmiechać. Doświadczyłam tego tak dotkliwie, że z większej głębi chciałam pokazywać, że się temu sprzeciwiam.

Potrzebuję pokazywać siebie i nie daję zgody na to, żeby robić coś, czego nie lubię, z czym się nie zgadzam. Do tej pory pojawiają się takie sytuacje, że są zlecenia, których nie biorę, bo nie czuję, że to jest zgodne ze mną.

Gdybym miała tak najkrócej odpowiedzieć na to pytanie: dzielenie się szczegółami jest dla mnie tak naturalne, jak po prostu bycie sobą taką, jaką jestem.

Ciężko by mi było żyć inaczej. Nie wiedziałabym nawet, jak to robić. Wiesz, pokazywać, że jestem rzekomo X, podczas gdy jestem Y.

Niedawno prowadziłem webinar, na którym pokazywałem marki osobiste, które również dzielą się też trudnymi momentami w swoim życiu. Ty taki moment też już jako marka osobista przechodziłaś. Mówię tu o tragicznym wypadku Twojego narzeczonego. Czy możesz podzielić się tym, jak Ty podeszłaś do komunikowania takich trudnych rzeczy w swoich mediach społecznościowych?

Klaudia Tolman: Dla mnie jest naturalne po prostu być sobą, gdziekolwiek jestem, czyli jestem sobą w życiu codziennym. Staram się być sobą, właściwie jestem też sobą w mediach społecznościowych. Byłoby dla mnie dziwne, gdybym przy śmierci narzeczonego i partnera biznesowego jednocześnie tego nie zakomunikowała. To było tak oczywiste, że to się wydarzyło, że znowu tu jest powrót do tej prawdy i autentyczności.

Jeżeli mnie boli na przykład udo, to boli mnie udo. A jak mnie boli dusza, to mnie boli dusza i nie widzę powodu, żeby tego też nie komunikować. Więc dla mnie to było zupełnie naturalne. To nawet nie było rozważanie za i przeciw czy spisywanie tego na kartce.

Poczułam, że jeżeli ja się tymi wydarzeniami i tymi emocjami nie podzielę, to zwariuję.

W takim sensie, że zduszę to w sobie, a całą sobą czułam, że po prostu potrzebuję to wyrzucić z siebie. Mówiąc wyrzucić z siebie i robić to po swojemu, mam na myśli, że rzeczywiście po pierwsze poinformowałam o tym, że w wypadku szybowcowym brał udział Michał, żeby nie było domysłów. No i że w związku z tym będzie mnie trochę mniej, bo jestem kompletnie rozmontowana, rozwalona i zdezorganizowana. Jednocześnie podzieliłam się też taką myślą, że ja nie jestem jedynym elementem tej układanki. Jest cała masa czynników. Cały świat się zmienił. Świat, który znał Michała, czy też znał nas jako całość, to dla wszystkich był wstrząs, więc ja czułam taką potrzebę bycia w tym w rozpaczy, zalana łzami.

Komunikowałam na przykład, że teraz zawodowo nie podejmuję żadnych rzeczy, odwołałam wszystkie szkolenia. Będą, kiedy będą, kiedy poczuję, że jestem gotowa wrócić. I też widziałam, jak niesamowitą siłę to dawało. Nawet może nie siłę, ale jaką to miało moc dla ludzi.

To była taka wymiana energii działająca ode mnie do ludzi, od ludzi do mnie i to było coś niesamowitego.

To był jeden z najpiękniejszych momentów, chociaż wiem, że to może brzmieć pokracznie i tak dziwacznie dla kogoś, kto tego nie śledził albo ciężko mu sobie wyobrazić takie wydarzenie w życiu. Ale ten element wsparcia społeczności, która jest zszokowana tym wszystkim, to była jedna z najpiękniejszych rzeczy, jaką przeżyłam w życiu. W ogóle doświadczenie tego, że ludzie mogą się w tragedii jakoś zjednoczyć i pokazać, że jest im zupełnie źle i strasznie, to było coś pięknego. Jak o tym myślę, to aż mną trzęsie siła tego wsparcia, którą ludzie mi dali. Miałam poczucie, że ja w pewnym sensie pokazując siebie, odsłaniając swój cierpiący brzuszek, mięciutki i zalany łzami, to było ważne, zarówno dla mnie, jak i dla innych ludzi.

Myślę, że pokazanie takiego wrażliwego kawałka, odsłonięcie siebie jest tak naprawdę dowodem, aktem człowieczeństwa, co tylko zbliża innych do marki. To nie jest próba wykreowania jakiejś postaci bez wad, a raczej pokazania, że jesteśmy na pewnych poziomach tacy sami, podobni i przechodzimy przez różne trudne rzeczy, a nie tylko fajne. Także bardzo Ci dziękuję za to, że się tym z nami podzieliłaś.

Zmieniając nieco, mam nadzieję, energię i temat chcę Cię zaprosić do pogadania o stand-upie, bo wiem, że jesteś wielką fanką.

Klaudia Tolman: Jestem.

Klaudia Tolman

Nie wiem, czy miałaś okazję sama spróbować stand-upu. Ja o tym myślę co jakiś czas, ale jeszcze nie spróbowałem. Muszę się też przyznać i chcę to powiedzieć na głos, że jestem wielkim fanem Rafała Paczesia i chciałbym go zaprosić do podcastu. Może kiedyś, jakoś, gdzieś to dojdzie, doleci to do niego, bo i on ma historię o rzuceniu etatu, którą opowiada w stand-upie. Byłby wspaniałym gościem dla mnie.

Ale moje pytanie oczywiście skręca w stronę marek osobistych. Stand-up nie jest nowy, ale dalej trochę jeszcze powiewa świeżością. Czy jest coś, co w ogóle marka osobista może sobie wziąć od stand-upu, od tej kultury stand-upowej, którą Ty jako fanka bardzo dobrze znasz?

Klaudia Tolman: Tak, tak. Rzeczywiście podobnie jak Ty, ja nad tym myślę i się tak zbieram i wręcz nawet mam zadanie w Asanie, gdzie sobie gromadzę, nawet jeszcze nie gotowe żarty, ale tematy, które można by fajnie ograć i rzeczywiście nad nimi popracować. Plan jest. Wiem, że kiedyś na jakimś open-micu będę i coś tam będę próbowała czarować. Prywatnie jestem wielką fanką stand-upu, no i jako marka osobista też, jak sobie myślę o stand-upie, to absolutnie jestem na tak.

W stand-upie mówi się, że każdy stand-uper czy stand-uperka ma inne delivery. Inne tematy podejmowanych żartów, więc oni wszyscy różnią się między sobą. W niektórych aspektach są oczywiście podobni. Wydaje mi się, że nie da się być dobrym stand-uperem bez budowania tego stand-upu na marce osobistej. W sensie zastanowienia się w ogóle nad tym, kim ja jako stand-uper chcę być.

Myślę też o Paczesiu i o jego żartach jako takich bardzo szeroko adresowanych do polactwa. Do szerokiego grona odbiorców, do których na przykład nie dociera Wojtek Fiedorczuk czy Karol Kopiec, czy Cezary Ponttefski, którzy mają absurdalny, abstrakcyjny humor. O tym można by gadać godzinami.

Stand-up w moim odbiorze nie może istnieć bez tej przyprawy, która czyni markę osobistą też wyjątkową.

Klaudia Tolman

Jest w tym na pewno jakiś rodzaj zawarcia energii archetypu, który mamy. Pewnie też sukces Rafała Paczesia polega na tym, że jest z archetypu „everyman”, ktoś z nas, ktoś z kamienicy. Nie z wysokiej klasy, czy może nawet nie z klasy średniej. Ktoś, kto ma trudności na poziomie i zakupów i mieszkaniowych. Te historie są takie bardzo bliskie, można w nich odnaleźć siebie. Myślę, że to jest też jakiś jeden z czynników sukcesu tej marki.

Co Ty planujesz w przyszłości? Czego można Ci życzyć jako marce osobistej?

Klaudia Tolman: Teraz jestem na takim ciekawym etapie, bo część rzeczy, które dotychczas robiłam, jak na przykład Graphic Recording. To są obszary, w których czuję, że to już nie do końca muszę być ja. Chętnie deleguję to zespołowi i robią to tak zwani „nasi ludzie”. Też cytat z jednego stand-upu: Moi ludzie. To nawiązanie do Kurka i nie chcę tego robić.

Wiem, że to jest pora na pewne skręty i pewną reformę w moich działaniach.

Jestem teraz na etapie ponownego ustawiania moich osobistych działań, czy też właśnie tego, co moja osobista marka robi osobiście, a co może robić marka ExplainVisually jako całość nie tak bardzo związana ze mną. Jeśli można by mi było czegoś życzyć to być może owocnych poszukiwań i odwagi do podjęcia dramatycznych cięć, czy też odwagi do podjęcia zupełnie nowych działań, które tak jak stand-up, są od x lat zamrożone, a wciąż niepodjęte. Chętnie przyjmę życzenia odwagi i takiego działania w nowych kierunkach.

Tego Ci zatem życzę, spróbuję zakończyć ten odcinek podcastu klasycznym punchlinem roastowym (ze stand-up'u): "jeżeli mowa o autentycznych markach osobistych, to była z nami Klaudia Tolman!"

Klaudia Tolman: Super, bardzo Ci dziękuję za spotkanie. Cieszę się, że mogłam wnieść nieco do świata rzucania pracy i życia w zgodzie ze sobą.

Chcesz się dowiedzieć więcej? Przesłuchaj pełnego wywiadu na górze strony. Chcesz więcej? Zapraszam do przeczytania bądź przesłuchania pozostałych wywiadów z tej serii.

– Michał Bloch, Jak rzucić etat

Piotr Raźny – człowiek nie musi być idealny!

Piotr Raźny – człowiek nie musi być idealny!

Piotr Raźny stworzył markę Człowiek (nie)idealny, aby wspierać ludzi w dążeniu do celu w nieidealny sposób. Zobacz, jak to może…
Aleksander Drwięga – prospecting potrzebny jest wszędzie!

Aleksander Drwięga – prospecting potrzebny jest wszędzie!

Aleksander Drwięga, ekspert prospectingu, potwierdza, że znajomość idealnego klienta to podstawa! Zobacz, czym jest prospecting i jak może pomóc Tobie.
Monika Adamska: promuję bezwstydność w śpiewie i pasji

Monika Adamska: promuję bezwstydność w śpiewie i pasji

Monika Adamska, podcasterka multipasjonatka, która nie robi niczego na pół gwizdka. Dowiesz się, jak zapanować nad wieloma pasjami.
.
.