Posłuchaj jako podcast w wersji audio:
Moim gościem jest dzisiaj Emilia Strzelecka – lektor audiobooków. Zapraszam Cię do przedstawienia się.
Emilia Strzelecka: Dzień dobry. Tak, nagrywam audiobooki. Nazywam się Emilia Strzelecka, a w sieci jestem widoczna jako Emilia ma głos, bo tak sobie zaplanowałam w pewnym momencie funkcjonowania na tym rynku.
Zadałeś mi wcześniej pytanie, o to, co robię jako lektor i jaka jest moja marka osobista. Moja marka jest o spokojnym głosie, który daje ludziom wytchnienie od jazgotu, piskliwości, zwariowanych głosów w reklamach, których prawdopodobnie większość z nas doświadcza czy to w telewizji, czy w radio, czy nawet w Internecie. Powodują one, że w pewnym momencie mamy już przesyt i potrzebujemy jakiejś formy wytchnienia, troszeczkę złapania oddechu, również od takiego przebodźcowania głosowego. Odkryłam, że mój głos się do tego nadaje. Lubię czytać książki, które niosą ze sobą jakieś ważne przesłanie, które mogą pomóc ludziom w rozwiązaniu jakichś problemów i chcą tego wysłuchać w spokoju, a nie w reklamowy sposób.
Pozwól, że standardowo zacznę od pytania o etat. Powiedz, jak to się stało, że będąc kiedyś na etacie, pomyślałaś sobie, że mogłoby Cię już tam nie być?
Emilia Strzelecka: Fajnie się słucha takich historii, kiedy wydarza się jakieś tąpnięcie, wielkie łupnięcie, nagle człowiek się budzi jednego dnia i stwierdza: Tak, to jest ten dzień. Ruszam.
W moim przypadku była to raczej ewolucja niż rewolucja.
Długotrwały proces, który zaczynał się niewinnymi sygnałami. Być może są wśród nas tacy słuchacze, którzy doświadczają mini kryzysów, które pojawiają się w pracy na etacie. Ja zaczęłam pracować dosyć wcześnie. Studiowałam i równolegle pracowałam. Miałam to szczęście, że w pewnym momencie zaczęłam pracować w zawodzie, którego się uczyłam albo blisko z nim spokrewnionym. Studiowałam psychologię, a zaczęłam pracę w HR i wydawało się, że to będzie super połączenie.
Nie ominęły mnie właśnie takie mikro kryzysiki, które myślę, naturalnie się pojawiają na przestrzeni każdego wymiaru życia. Mniej więcej po pięciu latach pracy w korporacji, bo na początku swojej drogi zawodowej trafiłam do dużej firmy, pojawiła się taka myśl, że mam już tego serdecznie dosyć i zrobię kurs manikiurzystki. Coś zupełnie niezwiązanego z tym, czego się uczyłam, w czym pracowałam.
Po prostu chciałam totalnej zmiany.
Ileś tam wątków wpłynęło na to, że jednak tego nie zrobiłam, że podjęłam nowe wyzwania w ramach firmy, w której ostatecznie przepracowałam jakieś piętnaście lat. Różnorodne role powiązane z HR-em czy to kwestia rekrutacji, czy rozwoju ludzi, czy budowania marki pracodawcy, restrukturyzacji, współpracy ze związkami zawodowymi. Bardzo dużo różnych wątków, które zapewniały mi taką nie-nudę. To było też fajne wyzwanie, bo miałam okazję urodzić dwójkę dzieci i miałam, dokąd wracać, więc to było takie dobre, sprzyjające miejsce do tego, aby łączyć i rolę pracownika, i rolę mamy.
Niemniej jednak w pewnym momencie zaczęły się dziać rzeczy, które sama z perspektywy pracy jako HR-owiec, jako biznes partner miałam okazję doświadczać. Szefowie przychodzili do mnie i mówili, że z kimś tam się nie dogadują, nie ma chemii między mną a pracownikiem i co by tu zrobić, żeby tę sytuację rozwiązać. W pewnym momencie okazało się, że ta sytuacja dotknęła też i mnie, co zaczęło się przekładać oczywiście na jakość mojej pracy. Doświadczyłam takiego kryzysu, który spowodował, że znalazłam się poza tą firmą i to był chyba pierwszy taki moment, kiedy zaczęłam się zastanawiać, co dalej. Zastanawiałam się, czy ja chcę kontynuować te HR-y i w jakiej formie, czy to może jest taki moment na to, aby zrobić coś własnego.
Zaczął mi świtać w głowie własny biznes, ale nie było we mnie odwagi, żeby coś takiego zrobić.
W tym czasie podjęłam decyzję, że to dobry moment, aby w ogóle kompleksowo zająć się sobą, czyli poprzyglądać się temu, co we mnie ponarastało poprzez lata pracy w korporacji, jakie przekonania mi siedzą w głowie i co z nimi zrobić i czy w ogóle coś można zrobić z tym tematem. W związku z tym przeszłam swoją terapię, roczny kurs budowania umiejętności bycia asertywną. Dało mi to niesamowitą siłę do tego, aby myśleć i działać odważniej, aby dbać o to, co jest dla mnie istotne w życiu i w ogóle tak sobie też od nowa poukładać priorytety co do wartości i innych ważnych rzeczy, które się wiązały z realizowaniem siebie w różnych rolach, czy to zawodowych, czy takich społecznych, prywatnych. Wtedy pomyślałam sobie, że chciałabym coś robić w przyszłości na własną rękę, bo miałam poczucie, że to będzie współgrało z moją najważniejszą potrzebą: autonomii i autentyczności.
Jeszcze nie był to taki moment, żeby rzucać etat, bo chciałam sprawdzić, jak to jest z HR-ami w innych organizacjach. Chciałam się dowiedzieć, czy ta organizacja, do której przywykłam, jest czymś powszechnym na rynku, czy może jest tak, że w innych firmach z innymi problemami ludzie się mierzą. W związku z tym wylądowałam w kolejnej korporacji, która działała trochę inaczej.
Trafiłam tam już bardziej jako przedsiębiorca, którym powoli mentalnie zaczynałam się stawać, ale jeszcze nie miałam odwagi, żeby rzeczywiście rozstać się na dobre z przywilejami, z którymi wiązał się dla mnie etat.
Była to na przykład co miesiąc wpływająca regularna pensja na konto albo w miarę przewidywalne godziny pracy i terminy urlopów. Albo inne takie błyskotki, które się wiązały z etatem w postaci benefitów, które bardzo często słyszałam, że ludzie nazywają złotymi kajdanami i nie do końca rozumiałam, co to oznacza, dopóki nie zaczęłam odczuwać tę niewygodę. Utrata poczucia bezpieczeństwa, które wtedy wiązało mi się w głowie z etatem, a które było złudne. To poczucie bezpieczeństwa czy jego utrata w związku z przejściem na swoje bardzo długo mnie ograniczało. Wyobrażałam sobie, że wskakując we własną działalność, będę potrzebowała zapewnić sobie dokładnie taki sam poziom życia, jaki mam na etacie i pojawiały się w związku z tym pierdyliard pytań: Jak to zrobić?
Pewnie dojdziemy też do tego momentu w trakcie naszej rozmowy, niemniej jednak po dwóch latach w nowej firmie podjęłam decyzję, że to już będzie ten moment. Po prostu złożyłam wypowiedzenie i miesiąc później byłam już na swoim.
Jak się poczułaś pierwszego dnia rano, kiedy nie musiałaś już iść do pracy etatowej?
Emilia Strzelecka: Ja myślę, że to, co poczułam pierwszego dnia rano, czułam już wcześniej, w momencie składania wypowiedzenia. To było ogromne poczucie ulgi i spokoju wewnętrznego. Pojawił się głęboki oddech i takie poczucie totalnego sprawstwa.
Teraz wszystko jest w moich rękach.
To dało mi takie ogromne poczucie sprawstwa, ale też takiej dumy, bo rzeczywiście to nie są decyzje, które się podejmuje z dnia na dzień. One wymagają, czy w przypadku moim wymagały, pewnego przygotowania. To poczucie dumy, że wow, zrobiłam to, dało ogromnego kopa do dalszego działania.
Bardzo dobrze się słucha Twojej narracji. Ja jestem amatorem, Ty jesteś totalną profesjonalistką. Pracujesz głosem i świetnie się tego słucha. Na tyle dobrze mi się tego słucha, że mam trudności…
Emilia Strzelecka: Zasnąłeś.
Nie, mam trudności, jakby w ogarnięciu, jakie pytanie miałem teraz zadać. Także jestem trochę nieprzygotowany do lekcji i chciałbym oczywiście wysłuchać, co było dalej. Najbardziej interesuje mnie jakiś moment związany z odkrywaniem czegoś, co było zupełnie niespodziewane już poza etatem, z uczeniem się nowych rzeczy, z pokonywaniem jakichś trudności.
Myślę, że ten moment pierwszych miesięcy, może pierwszego roku bycia freelancerem najbardziej interesuje tych ludzi, którzy myślą: rzucać–nie rzucać.
Emilia Strzelecka: Jasne. To są rzeczywiście ciekawe momenty, bo paradoksalnie ja nie przeszłam z etatów w HR do pracy głosem. To przejście było dłuższe. Może właśnie zacznę od tego, że dla mnie istotne było uporządkowanie się wewnętrznie, co bym teraz nazwała naprawdę głęboką samoświadomością. Rozumiem siebie jako człowieka, co jest dla mnie ważne. Rozumiem, jakie mechanizmy się we mnie odpalają w różnych sytuacjach i jak to w związku z tym się przekłada na moją aktywność zawodową. To był taki pierwszy ważny krok.
Drugi krok był związany z tym, że wyobrażałam sobie, że przejście na własną działalność musi oznaczać przede wszystkim zarobienie tyle samo kasy, co zarabiałam na etacie, a że zarabiałam dobrze to te wymagania, które miałam w swojej głowie, były bardzo duże. W pewnym momencie jeszcze jak byłam na etacie, zaczęłam się zastanawiać, czego ja tak naprawdę potrzebuję do życia. To były takie momenty, kiedy zaczęłam zaprzyjaźniać się z monitorowaniem wydatków i zastanawianiem się, czy ja aby na pewno potrzebuję: pięćdziesiątej pary butów, wypasionego samochodu czy wakacji, które de facto lubiłam spędzać lokalnie, więc nie wyjeżdżałam na jakieś wyspy Bora-Bora, ale wokół mnie było mnóstwo ludzi, którzy właśnie w ten sposób realizowali siebie i w jakimś sensie wywoływali pewną presję.
Takie uporządkowanie tej sfery było ważnym etapem do podjęcia decyzji, bo okazało się, że jak zaczęłam monitorować rzeczy finansowe i świadomie rezygnować z pewnych rzeczy.
Okazało się, że człowiekowi do życia nie potrzeba aż tak wiele jakby się wydawało, kiedy wydajesz te dziesięć, piętnaście tysięcy miesięcznie, co było totalnym szaleństwem, ale też i fajną lekcją pokory. To był taki ważny temat.
Kolejny wątek, który się pojawiał w przygotowywaniu się do przejścia na swoje, był związany z rzeczami, które też urosły mi w pracy na etacie. Wiązało się to z tym, że w pewnym momencie jako przedsiębiorca musisz zacząć sprzedawać swoje usługi. Pracując w HR rekrutowałam sprzedawców i miałam w głowie pewien rys osobowościowy preferowany do tej roli i tego rysu ja w sobie nie widziałam. To było takie ogromne przekonanie ograniczające mnie w podjęciu pewnych kroków, z którym się mierzyłam, biorąc udział w różnego rodzaju inicjatywach, które teraz mając doświadczenie i wiedzę, aktualnie mogłabym oceniać z perspektywy: Boże, ale to były głupoty. Spotkania z jakimiś mówcami motywacyjnymi, chodzenie na tego typu wydarzenia, żeby zobaczyć „jak oni to robią”, że potrafią, a ja mam jakąś obawę i uważam, że nie będę umieć.
Na jednym z takich wydarzeń mówców motywacyjnych wystąpiła kompetentna osoba, która opowiadała o tym, jak sprzedają poszczególne typy osobowości. Ja znalazłam tam siebie i swój sposób na sprzedawanie.
To było dla mnie takie potwierdzenie, że w każdej najbardziej dziwacznej sytuacji życiowej można znaleźć coś, co będzie dla mnie i będzie mi służyło w przyszłości.
Dowiedziałam się, że ja z tym swoim spokojem, dużą introwertycznością, wiem, jak mogę sprzedawać. To był też taki ważny wątek, który przybliżał mnie do tego momentu odejścia z etatu.
Z ogromną ciekawością chciałbym zapytać, jak sprzedaje freelancer introwertyk, bo o to wielu ludzi pyta. Jest taki mit czy takie przekonanie, że sprzedawca musi być ten typ czerwony, taki agresywno-aktywny, liderujący.
Emilia Strzelecka: Tak, z wiecznie wysoką motywacją.
Tak. Moim zdaniem kompletnie inaczej to wygląda w przypadku marek osobistych i eksperckich. Jak sprzedaje introwertyk?
Emilia Strzelecka: Wtedy dowiedziałam się, że tym, czego mogę spróbować jako introwertyk to sprzedawanie poprzez przekonywanie do siebie, do swojej marki osobistej, do tego, co potrafię, co umiem. Czyli na przykład bardzo potrzebowałam identyfikować się ze swoim produktem. Miałam wiele pomysłów, jak myślałam o tym, co mogłabym robić poza etatem. W pewnym momencie prowadziłam taki dziennik pomysłów, w którym zapisywałam w jednym miejscu to, co potrafię, co lubię robić, czego rynek potrzebuje, co jest moją pasją.
Szukałam złotego środka.
Za tym odpalały się pomysły na to, czym ja mogłabym się zajmować. Pojawiały się też pomysły na to, że może mogłabym prowadzić coś w rodzaju concept store z jakimiś fajnymi rzeczami, w którym pojawiałyby się nie tylko rzeczy materialne, ale takie również bardziej duchowe, jakieś na przykład coachingi, bo jestem też coachem, albo rzeczy związane ze sztuką, bo amatorsko zajmuję się śpiewaniem.
Wtedy trafiłam na fajną babeczkę coacha, która zadała mi parę kluczowych pytań. Czy miałam kiedykolwiek do czynienia z prowadzeniem własnego sklepu, czy sprzedawaniem tego typu usług i co potrafię najlepiej robić. Wracałam wtedy do strony HR-owej i ponownie zarzucałam temat związany z prowadzeniem sklepu. Wtedy musiałam się mierzyć z tym, jak ja jako introwertyk będę sprzedać swoje usługi HR-owe do innych biznesów.
Przez pierwszy rok pracy jako freelancer rzeczywiście zajmowałam się tematami HR-owymi, czyli dalej robiłam to, co na etacie.
Restrukturyzowałam, szkoliłam, przygotowywałam programy różnego rodzaju, na przykład wdrożenia nowych pracowników czy programy rozwojowe budowania ścieżek karier. Ja nadal czułam w pewnym momencie, że to nie są te tematy, które ja chcę sprzedawać jako moje autentyczne. Stanowiło to dla mnie trudność, czyli nawet jeżeli ja mogłam używać tego przekonywania w sprzedaży na podstawie swoich doświadczeń, to ja nie czułam, że to jest mój produkt. To tak odpowiadając na Twoje pytanie dotyczące, jak sprzedaje introwertyk, czyli bardzo potrzebowałam wierzyć w to, co robię i identyfikować się z produktem. Robiąc to przez ten pierwszy rok, dochodziłam do wniosku, że to nie będzie to, czym ja się będę zajmować w przyszłości.
Czy w takim razie głos, dubbing, narracja, czytanie może być produktem? Jak tu wygląda ta identyfikacja? Poza tym, że to Twój głos oczywiście.
Emilia Strzelecka: Myślę, że z tym, co robię aktualnie, jestem gdzieś na początku drogi, bo bardzo zaktywizowałam się w pracy lektorskiej wraz z początkiem pandemii. Tutaj mogę powiedzieć, że akurat pandemia spowodowała, że w tej dziedzinie rozkwitłam. Z tego powodu, że pojawiło się zwiększone zapotrzebowanie na książki w postaci audiobooków, splotem szczęśliwych zbiegów okoliczności trafiłam na ogłoszenie, gdzie akurat właśnie szukano lektorów i nie wymagano profesjonalnego poziomu wykonania. Jakieś tam doświadczenia w takiej pracy miałam, w nagrywaniu mniejszych form czy to właśnie w pracy w grach komputerowych. Pamiętam jedną z gier, którą nagrywałam. To był symulator pszczoły, gdzie wcielałam się w piętnaście różnych ról i to było takie moje chyba pierwsze zetknięcie z dubbingiem.
Miałam jakieś tam doświadczenia z mikrofonem, ale to jeszcze nie było na poziomie profesjonalnym w moim odczuciu i w tej chwili to jest mój drugi rok nagrywania książek. Zaczynam się czuć profesjonalnie i mogę myśleć o budowaniu, ja w swojej głowie, marki osobistej. Mam już pewne doświadczenia, którymi mogę się wylegitymować. Wiem, co potrafię, czego nie potrafię, co mi sprawia frajdę, a w czym mam jeszcze trudność. Aktualnie, tak jak mnie przedstawiłeś na początku i tak jak ja o sobie mówiłam – moja marka to lektor audiobooków, spokojny, kompetentny głos.
Jak się trzeba przygotować do pracy z głosem? Skąd ktoś może wiedzieć, że to jest praca dla niego, że ma do tego predyspozycje? Wyobrażam sobie, że ludzie mówią innym: Słuchaj, ale Ty masz radiowy głos. To jest jedno, co mi przychodzi do głowy. Jak na to wpaść i kto może o tym myśleć, żeby dla używania głosu zawodowo rzucić etat?
Emilia Strzelecka: Tak znowu próbuję zaczerpnąć z początków. Zaczęło się to wcześnie w dzieciństwie. Pewnie większość dziewczynek, a może też i chłopaków kiedyś śpiewało do dezodorantu. Ja tak miałam i bardzo chętnie brałam udział w różnego rodzaju akademiach, uroczystościach, teatrzykach szkolnych po to, żeby tak gdzieś w tej dziedzinie się wyżyć.
Odłożyłam tę dziedzinę trochę na bok w związku z pracą zawodową, z wyzwaniami osobistymi, typu rodzina, dzieci, ale w pewnym momencie, kiedy wybudowałam dom i przeprowadziłam się za Warszawę, zaczęłam rozglądać się za tym, czym by się tutaj zająć, jak już mam trochę wolnego czasu. Okazało się, że w mojej gminie funkcjonuje bardzo fajne centrum kultury, w którym działa studio piosenki. Pomyślałam sobie: Kurczę, a może to będzie ten moment, żeby wrócić do tej pasji jakoś tam z dzieciństwa. Chodziłam na zajęcia z wokalu, mierząc się z taką obawą przed oceną, co sobie sąsiedzi pomyślą, jak widzą mnie na scenie. Warunkiem uczestniczenia było po prostu występowanie, co też było dobrym doświadczeniem tak à propos bycia na rynku jako przedsiębiorca, czyli nieprzejmowanie się za bardzo tym, co powiedzą inni.
Moja ówczesna nauczycielka poddała mi pomysł, że skoro mi tak dobrze idzie w śpiewaniu, to może bym porobiła coś w stronę czy to dubbingu, czy lektorstwa.
Wtedy się tym akurat za bardzo nie przejęłam, ale jak już zaczęłam działać na własny rachunek i czułam, że HR to nie jest to, co ja chcę robić, to zaczął się ten głos gdzieś tutaj pojawiać. Wtedy pomyślałam sobie: Dobrze, to gdybym tak coś chciała z tym dalej porobić, to potrzebuję się do tego przygotować. I tak trafiłam na pierwszy kurs lektorski, który prowadził Maciek Jabłoński. To jest głos telewizyjny, jest dziennikarzem sportowym i jednocześnie uczy, jak mówić lektorsko mówiąc krótko i jak pracować z mikrofonem.
To były moje pierwsze doświadczenia z nagrywaniem czegokolwiek profesjonalnie.
Tam też powstały takie zaczątki mojego demo i pozdobywałam różne doświadczenia poprzez portale na Facebooku, grupy, do których dołączyłam. Poprzez tego typu małe zlecenia zaczęłam budować swoje portfolio i zaczęłam rozpoznawać też swoje możliwości i ograniczenia. Poczułam w pewnym momencie, że potrzebuję jeszcze bardziej popracować z głosem, bo to, czego się nauczyłam wcześniej, to był fajny wstęp, ale nie daje mi kopa do przodu. Wtedy uruchomiły się we mnie pokłady poszukiwacza. Trafiłam przypadkowo na świetnego nauczyciela głosu podczas targów studenckich. Byłam już osobą po czterdziestce, więc trochę dziwnie się tam czułam, ale pojechałam z uwagi na tego lektora po to, żeby go zapytać, gdzie on się uczył. Podpowiedział mi wtedy kontakt do jednego z nauczycieli, który potem uczył też mnie i robi to do tej pory, bo to jest nieustanny proces takiego doskonalenia głosu, pracy z głosem i co ważne, to nie jest tylko praca z głosem. To znaczy, głos jest efektem tego o, co zadbamy, jeżeli chodzi o naszą postawę ciała, postawę w głowie, postawę w takim nastawieniu względem słuchacza i w sobie też, takiej ciekawości do tego, o czym będę czytać, żeby ta ciekawość też przełożyła się na to, co słychać w mikrofonie i co słyszą słuchacze.
Wspominałaś o tym, że jak się chce, to można znaleźć różne zlecenia. Zastanawiam się właśnie jak lektor, dubbingowiec szuka zleceń, jakie są źródła, skąd przychodzą klienci? Czy to są zlecenia, jakieś większe inicjatywy czy też masz zlecenia od klientów indywidualnych? Mogłabyś odsłonić rąbka tajemnicy?
Emilia Strzelecka: Trudno mi jest powiedzieć, jak to się robi najczęściej, bo pewnie nie ma czegoś takiego. Każdy ma swoją drogę. Ten lektor, od którego otrzymałam kontakt do mojego nauczyciela, Łukasz „Knopek” Konopka, jest znanym głosem w telewizjach typu. Pamiętam jego opowieść o tym, jak on zdobywał zlecenia. Wywalali go drzwiami, to wchodził oknem, mówiąc krótko. Bardzo mu zależało na tym, żeby pracować z dużymi wydawnictwami. To jest pewnie kwestia aspiracji i tego, jak mierzymy swoje siły, co chcemy osiągnąć.Moja droga wygląda w ten sposób, że oprócz portali i grup na Facebooku, o których opowiadałam, zlecenia pozyskuję od wydawnictwa, z którym współpracuję na stałe. Jest to wydawnictwo, które nagrywa audiobooki dla własnych autorów i dla autorów innych wydawnictw, w związku z czym w zapowiedziach raz pojawia się jedno wydawnictwo raz drugie, ale nadal jest to realizowane przez tego samego wydawcę.
Ponadto dużo tutaj też działa networking. Jeżeli gdzieś spodobało się raz moje wykonanie, to potem raz na jakiś czas wracają zapytania, zaproszenia do współpracy. Pojawiają się też projekty charytatywne, w których chętnie biorę udział chociażby z tego powodu, żeby ulżyć uczniom, którzy nie mają gotowości do czytania lektur, ale chętnie ich wysłuchają. Jest taka fundacja Słowo i Kropka, które nagrywa audiobooki, dostępne później na YouTube dla osób, które nie chcą czytać lektur, ale mają gotowość, żeby je wysłuchać.
Co jakiś czas można w Twoich mediach społecznościowych zobaczyć post, zdjęcie z hasztagiem: codziennie mała rzecz. Opowiesz więcej o tej inicjatywie?
Emilia Strzelecka: Tak, to był jeden z etapów dochodzenia do tego, co ja chcę robić w życiu jako przedsiębiorca. Po rzuceniu etatu to była roczna przygoda z kontynuowaniem HR-u. Potem szukałam różnych innych możliwości, jednocześnie ucząc się kwestii budowania marki osobistej.
Marka osobista między innymi mówi o tym, do kogo ja chcę docierać i z czym.
Ja sobie w pewnym momencie zdałam sprawę, że moim klientem nie jest klient korporacyjny czy nawet organizacje, tylko klient indywidualny i że to jest ta grupa, do której będę chciała docierać. Biorąc pod uwagę moje różnorakie doświadczenia, pomyślałam sobie w pewnym momencie, że być może to, co mam w sobie, moje umiejętności, mogą się przydać komuś innemu w budowaniu dobrostanu, układania sobie życia. Pomyślałam wtedy, że popróbuję budowania tejże marki, ale bez zamiaru takiego sprzedażowego, a bardziej poprzez aktywizowanie się w mediach społecznościowych. Wynikało to z tego, że docieranie do klienta indywidualnego wiąże się bardziej z obecnością w mediach społecznościowych i chciałam zobaczyć, jak mi będzie w tych mediach społecznościowych.
To był wtedy czas, kiedy postanowiłam zbudować markę: Codziennie mała rzecz i wrzucać informacje, które słyszałam w czasie sesji coachingowych. Opowiadałam, z czym się ludzie mierzą i w oparciu właśnie o tego typu potrzeby budowałam narrację czy to w postaci pisanej, czy w postaci mówionej, czy nagrywanych filmikach. Natomiast ja na tym nie zarabiałam, ale zarabiałam na innych rzeczach, które wtedy miałam ochotę popróbować.
Grywałam w reklamach, czyli bawiłam się w aktorkę reklamową, ale też taką aktorkę epizodyczną, brałam udział w paradokumentach, w filmach reklamowych, komercyjnych, ale też w teledyskach, czy mniejszych formach, które powstawały na potrzeby korporacji na przykład do potrzeb e-learningu.
Teraz podkładam głos pod szkolenia e-learningowe, kiedyś podkładałam całą swoją osobę, można tak powiedzieć. Na tym zarabiałam przez drugi rok z kawałkiem. To był też taki czas, kiedy pojawiały się takie zetknięcia na styku filmu, bo na Codziennie mała rzecz zamieszczałam dużo filmików i rozumiałam, z czym się wiąże taka ekspozycja siebie jako osoby w całości. Było to niezmiernie energochłonne. Dużo musiałam z siebie dawać, wychodzić na zewnątrz siebie jako introwertyk. Regeneracja po takich wyjściach zajmowała mi dużo czasu. Chyba to był właśnie ten czas, kiedy pomyślałam sobie: bardzo mi się to podoba, przy czym wolałabym to robić zza mikrofonu bez wizji. To temu służyła ta Codziennie mała rzecz, do której teraz czasami wracam, ale bardzo sporadycznie, raczej w postaci hasztagów, a nie jako prowadzenie portalu. Portal się zmienił, a raczej strona na Facebooku i na Instagramie. Nazywa się teraz: Emilia ma głos.
Po siedemnastu latach rzuciłaś korporację, to była ewolucja, a nie rewolucja. Szukałaś tego, co jest Twoje, udowodniłaś sobie, że introwertyk może sprzedawać, zaczynając poza etatem robić coś, co robiłaś na etacie, wyewoluowałaś do pracy głosem. W zasadzie książkowy przykład takiej spokojnej drogi do samej siebie.
Pytanie, co przed Tobą? Jakie są Twoje plany, marzenia? Co dalej?
Emilia Strzelecka: Zastanawiałam się ostatnio nad tym, jakie są moje marzenia związane z tym, co robię. W ostatnim czasie sytuacja osobista wybiła mnie trochę z myślenia wyłącznie o pracy zawodowej, ale powoli wracam do tego rytmu. Wróciłam do nagrań audiobooków, już kolejne mam za sobą. To, co mi się marzy, jeżeli chodzi o sam audiobook, to książki z cyklu poradniki. Jeszcze takiego nie nagrywałam. Jeden nagrywałam z pogranicza poradnika i takiej narracji ciekawej opowieści, ale myślę, że taki klasyczny to byłoby coś, co by mnie bardzo pociągało.
Myślę również o wyjeździe zagranicznym po to, żeby popracować głosem nie tylko lektorsko, ale też wokalnie. Tutaj rodzi się jakiś tam pomysł. Jeżeli Australia zostanie odblokowana, to będzie to mój kierunek, mam nadzieję na niezbyt daleką przyszłość. Kolejny etap jest taki, który jakoś się wiąże z planami, które miałam cztery, pięć lat temu. Jednym z nich było nagranie własnego audiobooka, czyli coś, co napiszę, potem nagram. Pewnie to będzie coś w tym kierunku, przy czym jeszcze nie wiem, czego będzie ten audiobook dotyczył, ale to mi tak się zaczyna w orbicie pojawiać. Pytanie być może do słuchaczy, o czym chcieliby posłuchać?
Tak, zawsze dobrze jest rozmawiać ze swoją grupą odbiorców, robić ankiety, pytać, bo to pokazuje ścieżki, którymi możemy iść. Plany są i za nie trzymam kciuki.
Emilia Strzelecka: Dzięki.
Czy jest jakaś postać z gry, czy z jakiejś animacji, z filmu, z której możemy Cię kojarzyć? Często jest tak z tymi osobami, które użyczają głosów, że ich wygląd nie jest rozpoznawalny, ale głos jest. Czy jest jakaś taka postać i czy w ogóle już Cię ktoś rozpoznał z głosu?
Emilia Strzelecka: Czasami się zdarza, że ktoś mówi, że słyszał mnie, na przykład w jakiejś reklamie albo w jakimś słuchowisku. Okazuje się, że to nie był mój głos, co oznacza, że głosy są podobne do siebie. Nie wiem, czy jestem, aż tak rozpoznawalna na tym etapie. Czytam książki, które są skierowane głównie dla kobiet albo do tak zwanych young adults, czyli być może ta grupa kojarzy mnie z książek. Natomiast, jeżeli chodzi o głosy, to symulator pszczoły to był jeden z takich właśnie dużych projektów, w którym wzięłam udział, gdzie pojawia się mój głos. Przy czym wchodzenie w piętnaście różnych ról też powoduje, że ten głos nie jest taki sam. Także z reklam głównie występowałam w tych internetowych, reklamach kosmetyków czy portali, które sprzedają kosmetyki. Tam pojawiał się mój głos w końcowym dżinglu. A z marek kosmetycznych mój głos się pojawiał w polskich markach, w materiałach wewnętrznych, w takich aktywizujących marketingowo można powiedzieć, więc być może są wśród słuchaczy osoby, które mają do czynienia z marką NAM. To w tej marce właśnie użyczałam głosu na użytek wewnętrzny.
Patrzę na swoje pytania i chyba już wszystkie zostały wyczerpane. Nie ukrywam, że też część z nich wyprzedziłaś, zanim je zadałem.
Ale to świetnie. Bardzo się cieszę, bo w zasadzie spotkaliśmy się w tym miejscu, w którym jakoś też sobie wyobrażałem, że się spotkamy, że opowiesz to, co opowiedziałaś, więc Ci za to dziękuję.
Czego mogę Ci życzyć na koniec naszego odcinka podcastu?
Emilia Strzelecka: Dla mnie najważniejsza w pracy na swoim jest zaufanie do siebie, wiara w to, że cokolwiek się wydarzy, poradzę sobie. Jeżeli pojawią się nowe wyzwania, to ja chętnie po nie sięgnę, bo myślę, że to było największym moim zasobem, że korzystałam z okazji, które się pojawiały, nawet jeżeli pojawiały się też obawy z tym związane. Na przykład ma się ten strach przed oceną reklam, w których brałam udział. Jedną z taką była reklama bielizny, więc to też było duże wyzwanie dla mnie, które pokazywało, że nie ma rzeczy niemożliwych. Jeżeli mogę sobie czegoś życzyć, to nadal takiej gotowości do wchodzenia w nieznane i uczenia się na tym o sobie, co daje ogromny zasób do tego, żeby wchodzić na nowe nierozpoznane rejony.
Często się mówi o wychodzeniu ze strefy komfortu szczególnie w tych mowach motywacyjnych. Ale też o poszerzaniu swojej strefy komfortu i mam wrażenie, że w Twojej opowieści jest tego bardzo, bardzo dużo. Bardzo Ci za nią dziękuję i wszystkiego dobrego.
Emilia Strzelecka: Dziękuję za zaproszenie.
Chcesz się dowiedzieć więcej? Przesłuchaj pełnego wywiadu na górze strony. Chcesz więcej? Zapraszam do przeczytania bądź przesłuchania pozostałych wywiadów z tej serii.
– Michał Bloch, Jak rzucić etat