Alicja Orthwein – jak zbudować zaangażowaną społeczność? Szpilki po godzinach to tylko jeden krok!

Alicja Orthwein stworzyła „Szpilki po godzinach” jako przestrzeń rozwoju osobistego i biznesowego dla kobiet. Od zawsze miała poczucie, że własny biznes jest jej pisany, dlatego w obliczu szklanego sufitu w korpo, postanowiła zaryzykować. Dowiedz się, jak zdobyć się na odwagę!

Posłuchaj jako podcast w wersji audio:

Moim gościem jest dzisiaj Alicja Orthwein, założycielka ,,Szpilek po godzinach”. Zapraszam Cię do przedstawienia się trochę szczerzej.

Alicja Orthwein: Cześć Michał, cześć wszystkim. Witam bardzo serdecznie i dziękuję za zaproszenie. Bardzo się cieszę, że mogę brać udział w takich inicjatywach. Co mogę powiedzieć o sobie? W 2012 roku założyłam razem ze wspólniczką Szpilki po godzinach i jest to przestrzeń rozwoju osobistego i biznesowego dla kobiet. Przechodziła ona bardzo różne etapy, o czym chętnie opowiem później. Zapraszam do Szpilek po godzinach.

Chciałbym trochę przewinąć taśmę i zapytać, co było wcześniej, jak to się stało, że „Szpilki po godzinach” powstały?

Alicja Orthwein: Zawsze miałam takie przekonanie, że powinnam prowadzić własną firmę. Nie wiem, skąd to się wzięło. Nikt z mojej rodziny nie miał własnej firmy, nie miałam takich doświadczeń blisko siebie, ale gdzieś to poczucie za mną chodziło. Chociaż nigdy nie miałam też jakiejś konkretnej wizji. Po prostu gdzieś sobie chodziłam po świecie i myślałam, że przyjdzie taki moment, że może otworzę tę firmę. I tym momentem okazał się dzień, w którym siedząc w biurze, pracując na etacie, poczułam, że po prostu dalej nie pójdę. Gdziekolwiek bym nie zaczęła pracować i czego bym nie robiła, to dotknęłam właśnie takiego miejsca, które się nazywa szklanym sufitem. Poczułam, że coś po prostu trzeba zrobić z tym. Nie wiedziałam wtedy, że to jest szklany sufit. Po prostu dotknęłam jakiegoś ograniczenia.

Gdy osoba dotyka takiego ograniczenia, szklanego sufitu, który trudno jest przebić, to co dalej? Jaka przemiana wewnętrzna musi zajść, żeby bycie marką osobistą, było możliwe?

Alicja Orthwein: Zaczęłam od takiej banalnej rzeczy, która wtedy była bardzo potrzebna, ale dzisiaj nie wiem, czy bym to zrobiła. Mianowicie zaczęłam wypisywać rzeczy, które lubiłam robić jako dziecko czy nastoletnia Alicja, dlatego że kompletnie nie wiedziałam, za co się wziąć. Zdawałam sobie sprawę, że przyszedł taki moment, w którym mogłam zostać jeszcze jakiś czas na etacie. I tak faktycznie się stało, bo nie była to zmiana z dnia na dzień, ale w środku, gdzieś we mnie, powstała ta zmiana.

I mając do czynienia z narzędziami coachingowymi, przypomniało mi się, że można zacząć od tego, żeby spisać sobie takie rzeczy, które lubię robić, które kiedyś lubiłam robić, które są bardzo proste i które dają mi po prostu frajdę.

Bez żadnego dodawania do tego większej koncepcji. Wypisałam sobie takie prozaiczne rzeczy jak czytanie książek, rysowanie itp. Tam też pojawiły się makijaże i były tą rzeczą, na którą postawiłam. Makijaże wykonywałam jeszcze, jak mieszkałam w internacie w czasie szkoły średniej i robiłam to zupełnie bez żadnego szkolenia czy przygotowania. Po prostu wykonywanie makijażu sprawiało mi frajdę. A potem, ponieważ miałam dostęp do dużej grupy dziewczyn, malowałam je na studniówki i wyjścia i okazało się, że fajnie mi to wychodzi. I ten temat do mnie wrócił, ponieważ to była jedna z tych rzeczy, którą potrafiłam sobie wyobrazić, że mogę przekuć w coś, co robię dla kogoś za pieniądze. Przyczepiłam się tej myśli i, jak to w życiu bywa, moja wieloletnia przyjaciółka, z którą zresztą mieszkałam w internacie, miała już od paru miesięcy studio kosmetyczne. Pomyślałam sobie, no co mi szkodzi, napiszę do niej, czy chce moją ofertę z makijażami wstawić do swojego salonu.

Potem historia się potoczyła bardzo szybko, bo jak się spotkałyśmy, to poczułyśmy taki wybuch energii.

Alicja Orthwein Szpilki po Godzinach 2
Alicja Orthwein – Szpilki po godzinach

To było jak na takich superbabskich spotkaniach, że po prostu usiadłyśmy i od słowa do słowa wymyśliłyśmy, że może coś razem zrobimy dla kobiet, ale jeszcze nie wiemy co. Po prostu weszłyśmy w takie flow, czego na etacie nigdy nie doświadczyłam. I zaczęłyśmy od powieszenia mojej oferty w studiu kosmetycznym. Na kolejnym spotkaniu, po kilku nocach obmyślania, w którą stronę to można popchnąć, wpadłyśmy na pomysł otworzenia razem lokalu. Chciałyśmy przenieść to studio kosmetyczne, które było już formalnie ogarnięte i miało pracownika i dodamy do tego strefę fizycznych metamorfoz, bo to też zawsze mnie kręciło. Ja w międzyczasie, będąc na etacie, zrobiłam kurs z wykonywania makijaży. I to się tak potoczyło, że w sumie na tym drugim spotkaniu wymyśliłyśmy nazwę Szpilki po godzinach. Otworzyłyśmy lokal w ciągu miesiąca.

„I żyły długo i szczęśliwie” chciałoby się powiedzieć, ale ja jestem z tej branży i wiem, że to tak nie wygląda. To, to pozwól, że jeszcze podrążę.

Zwykle na tym etapie, kiedy się spotykają dwie fajne osobowości, które jakoś ze sobą współgrają na poziomie energetycznym, te pomysły się tworzą i pojawia się motywacja. No ale jest też proza życia. Trzeba zajrzeć na rachunki, do portfela i tak dalej. Jak to się stało, że od tego pomysłu napędzanego waszą energią i pasją przekonwertowałyście to na sukces finansowy?

Alicja Orthwein: Sytuacja była taka, że Irenka już prowadziła studio kosmetyczne, więc miała te rzeczy poukładane. Ja cały czas pracowałam na etacie i mój partner, teraz mąż, też pracował, więc mieliśmy jakieś oszczędności. Też nie mówiłam nigdy, że to była jakaś superinwestycja, bo koszty, które poniosła Irena na początku, wyposażając studio kosmetyczne, to były jej jakieś zasoby. Natomiast później musiałyśmy wynająć lokal. I te koszty miesięczne nie spowodowały, że musiałyśmy wyłożyć na przykład 100 tysięcy na początek. To było wyniesione z tego, co mieliśmy tak na bieżąco, tak jakby nam doszło kolejne mieszkanie do wynajęcia. Nie były to strasznie duże pieniądze, jeśli chodzi o wyposażenie przestrzeni na metamorfozy i gdzieś w międzyczasie doszło jeszcze, że zrobimy taką przestrzeń rozwoju dla kobiet. W trzecim pokoju kobiety mogły po metamorfozach i zabiegach rozwijać się umysłowo, psychicznie i mentalnie.

Ponieważ zawsze droga rozwoju osobistego była mi bliska, to było dla mnie naturalne połączenie, że zadbamy o ciało i o ducha.

Wyposażyłyśmy te trzy pokoje tym, co miałyśmy w naszych domach. Użyłyśmy mebli, które leżały garażu i nie były potrzebne. Część rzeczy wyniosłyśmy takich, które były nam potrzebne, więc wszyscy domownicy mieli wkład własny. Musiałyśmy kupić na przykład dywan, co było większym kosztem, ale zastawa do podwieczorków, czy na wieczory panieńskie, była naszym zasobem domowym. Tutaj nie było dużych, ukrytych kosztów. To była kwestia, żeby się zorganizować na tyle, żeby co miesiąc płacić czynsz. To był największy nasz koszt.

To taki biznes, który się zaczyna od nieco bardziej ciężkostrawnej wersji, czyli tam, gdzie są koszty stałe. No i co było dalej, jeśli chodzi o rozwój biznesu? Kiedy to wystrzeliło?

Alicja Orthwein: Dojdę do momentu wystrzelenia i takich momentów przełomowych, bo było ich kilka, ale jeszcze chcę wrócić do nazwy. Szpilki po godzinach nie powstały przez przypadek. Szpilki oznaczają kobiety, a po godzinach to był ten czas, który one mogą poświęcić sobie i rozwojowi psychicznemu czy fizycznemu. Wokół tego kręciło się dużo rzeczy i od zawsze chciałyśmy docierać do kobiet. Nasza przestrzeń była urządzona bardzo kobiecy sposób.

Wracając do Twojego pytania, robiłyśmy tam dużo różnych rzeczy, próbowałyśmy i testowałyśmy. Organizowałyśmy na przykład takie wieczorki, na których był warsztat, a potem można było zrobić sobie spa w salonie kosmetycznym, który był za ścianą. Były metamorfozy, gdzie kobiety były totalnie zmieniane i to wszystko nas uczyło tego, co mamy zrobić, żeby na tym zarabiać. Bo pracując na spontanie i pod wpływem flow, kompletnie nie miałyśmy biznesplanu. Zaczęłyśmy dopiero myśleć o takich rzeczach po pół roku, gdy koszty stałe i codzienna praca, okazała się dużo większa, niż zakładałyśmy. Musiałyśmy dużo więcej pracy, czasu i energii poświęcić na to, żeby w ogóle te Szpilki rozkręcać.

Doprowadziło nas to do takiego miejsca, że po prostu nie było momentu przełomowego, nie było super wow, tylko był wielki dół, bo tak się zapętliłyśmy.

Alicja Orthwein Szpilki po Godzinach 6

Nie mogłyśmy wyjść z tego. Byłyśmy w takim stanie, który nazywam studnią. Weszłyśmy do studni szpilkowej po pół roku działania i stwierdziłyśmy, że nie wiemy, co dalej tak. Zrobiłyśmy dużo rzeczy, ale one nie przekładały się na wyniki finansowe. Nie wniosę tu teraz takiej pozytywnej energii, bo pierwsze parę miesięcy było bardzo trudne i wtedy zaczęłyśmy szukać pomocy z zewnątrz. Zaczęłyśmy chodzić na spotkania networkingowe, aby poznawać inne kobiety. Zaczęłyśmy się uczyć biznesu. Spotkałyśmy się na flow, otworzyłyśmy sobie biznes, a potem po pół roku zaczęłyśmy się tego uczyć. I dopiero po tym wszystkim zaczęły przychodzić jakieś sukcesy.

Pierwszym naszym sukcesem były wydarzenia, które zaczęłyśmy organizować w naszym lokalu i które od początku miały wielką wizję, bo chciałyśmy docierać do dużej ilości kobiet. Polegały na tym, że było to targowisko kobiecych biznesów, a z drugiej strony warsztaty biznesowe i konferencja, które trwały przez cały dzień. No i można było się nauczyć dużo ciekawych rzeczy z tematyki szeroko rozumianego rozwoju osobistego.

I tutaj też najpierw przyszła trudna chwila, bo event, na który, myślałyśmy, że przyjdzie kilkaset kobiet, przyszło dwadzieścia dziewczyn, z czego większość naszych znajomych.

Na początku miałyśmy bardzo dużo takich ścian, które zbijały nas z tego flow. Pierwszymi sukcesami były eventy, które zaczęłyśmy robić później, poza lokalem. Zauważyłyśmy, że najpierw musimy wrócić do nas, czyli zrobić wydarzenie na małą ilość osób, trochę przygasić emocje i powoli rozkręcić eventy. I faktycznie tak było. Wróciłyśmy i jak przestałyśmy się na którejś edycji mieścić w naszym studio, to wynajęłyśmy osobny lokal. Na ten pierwszy event poza naszym lokalem przyszło kilkaset kobiet. To była dopiero ósma albo dziewiąta edycja. To był ten sukces, ale dość szybko to zrobiłyśmy, bo w sumie po dwóch latach, czyli szybko-nie szybko. Jeśli ktoś dzisiaj myśli o odejściu z etatu, to może niezbyt szybko, ale dzisiaj z perspektywy czasu, myślę, że to było szybko. Takie pierwsze super coś, co nam dało nam kopa pod każdym względem.

No właśnie, szybko-nie szybko. Tu się zaczyna pewna klasyka, czyli uczenie się tego, co działa, a co nie działa. Dopasowywanie się do klienta, słuchanie kim on w ogóle jest i czego potrzebuje, i spokojny rozwój. Standard. Natomiast w perspektywie kogoś, kto już ma za sobą budowanie marki, to dwa lata to jest dobrze. Bardzo w porządku, czasem udaje się szybciej, czasem potrzeba trzech lat. Nie wiem, czy to jest zachęcająca wiadomość dla słuchacza. Z drugiej strony czym są dwa lata w porównaniu z byciem czterdzieści lat na etacie?

Alicja Orthwein: Tak, wszystko zależy od perspektywy. Z jednej strony ktoś na etacie może myśleć, że jeszcze dwa lata, ale z drugiej strony, w perspektywie życia, to nigdy bym tej drogi nie zamieniła. Zaczęłam prowadzić Szpilki w 2012 roku, ten pierwszy namacalny sukces finansowy przyszedł w 2014. Gdybym w 2014 dalej była na tym etacie, to bym tam mentalnie umierała. Mam energię osoby, która lubi działać i widzieć efekty. Potem coś się zadziało na etacie i doszłam do tego szklanego sufitu i nie miałabym tej energii. Więc warto było podjąć ryzyko dla rozwoju i tego wszystkiego, co się wydarzyło w międzyczasie. Było tyle pięknych momentów z kobietami i metamorfoz, nie tylko fizycznych, bo potem przeszłyśmy w kwestie rozwojowe. Sprawy fizyczne szybko poszły na drugi plan i poczułam, że chodzi mi bardziej o wnętrze.

Za czym najmniej, a za czym najbardziej tęsknisz, jeśli chodzi o pracę etatową?

Alicja Orthwein: Jestem z tych osób, które mówią prosto z mostu: stała pewna pensja to jest coś, za czym się tęskni. Oczywiście wiem, że to jest iluzoryczne, bo w każdej chwili taką pracę można stracić. Natomiast ta przewidywalność, która nie zawsze jest zależna od tego, ile pracy włożymy. Bo idziemy na te parę godzin do pracy i wiemy, że dostaniemy stałą pensję po wykonanej pracy.

We własnej firmie jest po prostu inaczej. Jeżeli jeszcze się ma niespokojnego ducha, który cały czas wymyśla nowe rzeczy i kombinuje, to testowanie nowości też powoduje, że przepływ pieniądza jest niestały. Nigdy nie czarowałam, zawsze mówiłam do dziewczyn w mojej społeczności o tym, że tak jest. Natomiast wolność podejmowania decyzji w każdym zakresie, płaci z nawiązką, że ta jakby płynność finansowa nie jest takim strasznie dużym problemem. I dzisiaj też wiem, że ta płynność przychodzi z czasem. Po prostu są gorsze momenty, jakieś sytuacje, które się dzieją na rynku albo w naszym życiu i można stracić tę płynność. Na etacie też się to dzieje.

Miałam na etacie taką sytuację, że praktycznie z dnia na dzień zmieniła się moja sytuacja, to mi pokazało, że etat to nic pewnego.

Może po prostu życie jest o zmianach i lepiej te zmiany sobie kreować z naszej perspektywy? Takie bycie sterem, żeglarzem i okrętem, niż doświadczać tych zmian, które ktoś dla nas zaplanuje?

Alicja Orthwein: Tak, ale też wierzę głęboko, że nie dla wszystkich jest praca we własnej firmie. To po prostu tak jest, na pewno o tym mówiłeś już nie raz, że mamy jakieś predyspozycje. Nie zawsze chcemy doświadczać przeżyć, jakie funduje własna firma. Czasem bardziej potrzebujemy czegoś stabilniejszego, czy nawet tego, że pracujemy pod kimś i to jest trochę wygodniejsze.

Mówisz o dopasowaniu momentu w życiu do takiego kroku. Wiadomo, że jak jest niespokojnie i trzeba inne rzeczy układać, to jeszcze dołożenie sobie kolejnej rzeczy może być niezwykle stresujące. Twierdzę, że trudno mówić o predyspozycjach. Znam na tyle dużo marek, które tak, w takim powszechnym rozumieniu, mogłyby się w cudzysłowie nie nadawać. Na przykład introwertycy, osoby wysoko wrażliwe, a jednak mają swoje marki i działają. Także trochę o tych predyspozycjach jest mi ciężej się zgodzić, ale tak jakby nie zawsze jest dobry moment. To absolutnie potwierdzam.

Alicja Orthwein: Wiesz, ja mówię o tym dlatego, że w Szpilkach spotkałam dużo kobiet, które chciały i miały dużo fajnych rzeczy za sobą, ze sobą i to po prostu nie poszło. I mówię o tym, dlatego że o tym też warto mówić, nie dlatego, żeby zniechęcać, tylko że takie jest życie. No czasem idziemy do pracy, która nam nie pasuje, kończymy studia w zawodzie, w którym później nie pracujemy, i otwieramy firmę. A czasem ona nam nie idzie. Takie jest życie, że czasem firma nie jest tym, czym myśleliśmy, że będzie.

Wspominałaś, że nie miałaś wzorców, żeby ktoś z Twojego otoczenia prowadził biznes. Ja miałem dokładnie tak samo, nie miałem nawet kogo zapytać, gdy miałem wątpliwości, wszystko robiłem też tak na czuja. Czy jest coś, co Cię w ogóle zaskoczyło po opuszczeniu etatu, czego się kompletnie nie spodziewałaś?

Alicja Orthwein: Pierwsze trudne momenty, pojawiły się po kilku miesiącach. Porównuję prowadzenie firmy do związku i do tych etapów, które są w związku. Dlatego, że najpierw jest etap zakochania się, czyli trochę to racjonalne myślenie wyłączamy. To takie przechodzenie prosto do działania. I właśnie często z uczuciem na początku jest tak, że nie słyszymy jakiś racjonalnych argumentów, nie widzimy ograniczeń, tylko po prostu w to idziemy. Jesteśmy na haju i mamy różowe okulary. Ta energia starcza na jakiś czas, a potem po paru miesiącach pojawiają się prześwity. Okulary się gubią i zaczynamy widzieć, że coś jest inaczej, niż sobie wyobrażaliśmy.

Dla mnie pierwszym takim momentem było to, że zachłysnęłam się bardzo pracą w domu.

Nie muszę wstawać o określonej porze, mogę pracować, gdzie chcę, na fotelu, na łóżku, w piżamie, jak mi się tylko podoba. Potrzebny mi jest tylko komputer. Nie mówię o tym, kiedy musiałam jeździć do lokalu, bo to była inna sytuacja. Miałyśmy tam kogoś na stałe, więc nie musiałyśmy być codziennie. I wtedy pracowałam w domu nad takimi teoretycznymi rzeczami, nad mediami społecznościowymi, stroną internetową, ofertą. To było dla mnie wielkie zaskoczenie, że ja nie umiem tym zarządzać. Przecież miałam w głowie, że wiem, jak to się robi, przecież obserwowałam te wszystkie firmy. Sama się wpakowałam w taką pułapkę, która pokazała mi, że jak się już jest w tym miejscu, to się gubi dystans i nie widzi się tego, że to jest związek przyczynowo skutkowy. Uświadomiłam sobie po paru miesiącach, że nie mam planu dnia i kończę go często sfrustrowana. To nie powinno tak wyglądać. Przecież ja w moim idealnym świecie wyobrażałam sobie, że wstaje rano, na moich warunkach siadam i pracuje. Po paru godzinach mam efekty pracy, ale tak nie było. I to było największe zaskoczenie, bo bardzo źle to na mnie wpłynęło. Myślałam, że mam to bardziej ogarnięte i przemyślane. Przecież teoretycznie widziałam, jak to się robi.

Alicja Orthwein Szpilki po Godzinach

Kiedyś przed lockdownami to by była taka nowa historia. A dzisiaj myślę, że po tych kilku już zamknięciach dużo ludzi potrafi sobie to wyobrazić, że można gdzieś utknąć w jakimś miejscu w domu, niekoniecznie w tym, co się planowało. To jest mega ważna rzecz, której długo się uczyłem. Nawet przebierając się w inne ciuchy, żeby wejść w inny mindset. Intencjonalnie włączyć tryb praca. Każdy, kto pracuje z domu, teraz wie, że to nie jest tak, że jest taki przełącznik i dom potrafi być wciągający.

Alicja Orthwein: Tak, ale wiesz co, największym zaskoczeniem było to, że prowadząc firmę, bardzo ciężko jest spojrzeć na nią z boku. I widząc inne firmy, innych ludzi łatwo jest to ocenić. Natomiast jak siedzimy w środku, nie widzimy tego, co widzieliśmy wcześniej. Po prostu mam takie momenty, kiedy siedzę w studni i kręcę się w kółko. Myślę, że nie wiem, jaki krok podjąć dalej, co mam zrobić, żeby to poszło, żeby wyjść z tego nieefektywnego dnia pracy. Co zrobić, żeby to sprzedać. Jakbym widziała tę sytuację z boku u każdej innej osoby, to bym wiedziała, co zrobić, a siebie nie potrafiłam z tego wydostać.

No i właśnie, co Ci pomagało?

Alicja Orthwein: Pomogło mi to, że wyszłyśmy do ludzi. We dwie zaczęłyśmy chodzić i słuchać historii innych osób, kobiet. Dla mnie zawsze te kobiece historie były adekwatne do tego, co przeżywam, bo one mówią moim językiem. Raczej nie słyszałam mężczyzny, który by powiedział: kurde, obudziłem się w szlafroku w domu, ze szmatą w ręku, bo zacząłem zbierać kurze. Raczej takie historie słyszałam od kobiet. Może to źle zabrzmi, ale mam faceta w domu, który też pracuje we własnej firmie. Obydwoje pracujemy w domu od 2012 roku i widzę, jakie on ma inne podejście, inny mindset.

On wstaje rano, nieważne co się dzieje w domu, po prostu siada i pracuje. Ja zanim doszłam do biurka, po drodze zrobiłam to czy tamto.

Już tak nie robię, ale wtedy tak było i długo to trwało. I wiem, że dużo kobiet ma z tym problem. Ponieważ jesteśmy w domu i bardziej czujemy ten dom, robimy tam więcej rzeczy, bo statystycznie to kobiety bardziej to ogarniają, to widzimy te rzeczy po prostu, które trzeba zrobić. Wiem, że jadę stereotypami, ale jestem wśród kobiet i wiem, jak to wygląda w życiu. Zmierzam do tego, że po prostu mamy trochę inne podejście do pracy i gdy do nas docierały historie kobiet, które miały podobne przeżycia, to nam pomogło.

Bo mówi się: kobieta opiekunka kniei, więc może właśnie tam jakaś pajęczyna, czy jakiś kurz bardziej potrafi przykuć uwagę. Z drugiej strony ja też jestem daleki od takiego podziału. Myślę, że jednym i trudnym jest trudno.

Alicja Orthwein: Oczywiście.

Równo, ale pewnie z innych stron, bo jesteśmy fajnie różni. W swojej historii pokazujesz swoją drogę, bardzo trudną, momentami dramatyczną, która w przypadku budowania marki jest mega istotna i mega szacunek za to. Pozwala też budować relacje, zbliżać się do Ciebie. Pokazujesz autentyczność i pojawia się pytanie, jak trudno, czy nietrudno, jest się dzielić takimi historiami w swoich mediach społecznościowych?

Alicja Orthwein: Od początku moją intencją i Irenki było to, żeby wspierać kobiety, dlatego że sama właśnie przeszłam jakąś drogę, która dała mi dużo olśnień i zmieniła moje życie. Pomyślałam sobie, że jeżeli u mnie tak to wyszło, to może jak komuś o tym opowiem, to coś to zmieni. Na przykład, bo ktoś pójdzie na terapię, spojrzy na swoje życie z innej strony, zobaczy, że wcale nie jest sam ze swoimi problemami i nie tylko on to przeżywa. W praktyce okazało się to bardzo trudne i przez pierwszych parę lat nie było w ogóle mowy o mojej drodze. Kompletnie nie wiedziałam, jak to pokazać. Nie chciałam robić dramatu. Nie umiałam tego biznesowo opisać.

Nie mogłam tak po prostu napisać, że straciłam kogoś w wypadku, bo ktoś, kto nie jest gotowy, wejdzie na tę stronę i przeczyta bardzo trudną dla mnie historię. Z pomocą przyszedł mi kurs Latająca szkoła dla kobiet Agaty Dutkowskiej. Tam stworzyłam stronę o mnie, bo sama nie byłam w stanie tego zrobić. To było po paru latach, gdy już rozstałam się ze swoją wspólniczką. Historia naszej firmy jest taka, że jak te eventy zaczęły nam się rozkręcać, to Irenka urodziła drugie dziecko i podjęła decyzję, że nie da rady ciągnąć domu i firmy. Wtedy zamknęłyśmy lokal, a ja zostałam z samymi eventami. To było po trzech wspólnych latach.

I do czego zmierzam? Do tego, że jak zostałam sama, to zaczęłam kreować swoją markę osobistą. Na początku byłyśmy bardziej organizatorkami, właścicielkami lokalu. No i wtedy zaczęła się kolejna droga. Jak to ugryźć, jak to opakować, jak to fajnie pokazać, żeby to było widać, dlaczego ja robię te Szpilki.

Chodziło o to, żeby dziewczyny widziały, dlaczego ja to robię. Dlaczego mówię o tym, że fajnie jest się rozwijać.

Dlaczego mówię o terapii, że można zmienić swoje życie. Bo to zrobiłam i chciałam to pokazać, ale to było bardzo trudne, żeby o tym napisać na stronie, a już nie mówię o tym, żeby powiedzieć o tym, gdzieś tam na żywo. A miałam różne sytuacje, na przykład kiedyś na evencie podeszła do mnie kobieta i powiedziała: Ala, po prostu nie rozumiem, Ty jesteś taka ładna, takie osoby nie przeżywają takich trudnych rzeczy.

To zostało we mnie, wiesz dlaczego? Dlatego, że opieramy się na takich stereotypach. Dużo ludzi myśli, że tylko im się przytrafiają trudne rzeczy, że tylko oni mają dramaty w swoim życiu. A myślę, że wszyscy mamy dramaty tak. I jak ktoś zaczyna mówić o tym na głos, to się z tym utożsamiamy i trochę ulgi nam to przynosi. To nie znaczy, że ze mną coś jest nie tak, z moją rodziną, czy z moją głową, tylko po prostu takie jest życie. Zależało mi na tym, żeby był taki efekt, ale żeby to ubrać słowa, to było bardzo trudne.

Alicja Orthwein Szpilki po Godzinach 3

Muszę powiedzieć, że ta historia jest wzruszająca i tak budująca dużą bliskość do Ciebie, więc no udało się świetnie.

Wspaniale się to czyta, pomimo dramatyzmu tej historii. Na końcu jest taka, w klasycznym stylu storytellingu, bohaterka, która powstaje i mówi „Oto ja, odrodzona na nowo i przychodzę do was ze sobą, ze swoimi radami, ze swoją historią”. Oto jest marka o szpilkach, marka dla kobiet. W narracji jest w zasadzie odmiana: byłaś, widziałaś, przyjdziesz, zrobisz kobieto.

Często marki, które są dedykowane dla kobiet albo w swoich koncepcjach, w swoich założeniach mają personę kobietę, jednak budują narrację ogólną. U Ciebie jest focus typowo na kobiety i zastanawiam się, czy paradoksalnie ta marka jakoś magnetyzuje też panów?

Alicja Orthwein: Jeśli chodzi o newsletter, to widzę mężczyzn, którzy dołączają. Mam też grupę na Facebooku i tam nie ma mężczyzn, bo ich po prostu nie przyjmujemy. Powiem Ci dlaczego.

To nie jest dyskryminacja, tutaj nie mam tu nic złego na myśli. Ja po prostu czuję energię kobiecą, bo jestem kobietą. Zawsze jak chodziłam na spotkania networkingowe albo na takie spotkania, na których była większość kobiet i jeden czy dwóch mężczyzn, to energia się automatycznie zmieniała. Ja nie wiem jak to inaczej nazwać. Chodzi o to, że ja to czuję i wiem, że jak powiem parę zdań w takim klimacie, który ja czuję, to większość kobiet to poczuje czy zrozumie. A często jak rozmawiam z moim mężem i mówię mu to samo, czy z innymi mężczyznami, to nie rozumieją, w czym jest problem. Chodzi o to, że po prostu mamy z niektórymi rzeczami trochę inaczej. I to jest tak, jak na tych wszystkich spotkaniach kobiecych na przykład z przyjaciółkami.

Jak siedzimy we trzy, to jest zupełnie co innego, jest zupełnie inna rozmowa, niż nagle mój mąż przyjdzie i sobie usiądzie z nami. Nagle te tematy robią się inne. To nie jest to, że to spotkanie jest jakieś gorsze czy coś jest z nim nie tak, po prostu tworzy się inna energia i ja to czuję, tak to odbieram. Bardzo często na spotkaniach, szczególnie tych na żywo, ja sobie bardzo ceniłam konferencje i wydarzenia, gdzie mogłyśmy usiąść, pogadać czy wymieniać się doświadczeniami.

Często męska energia powoduje, że kobiety są zablokowane. A mi zależy na tamtej energii po to, żeby dziewczyny mogły się otwierać tak w stu procentach.

Czy to znaczy, że mężczyźni są źli, nie, po prostu ja to tak czuję. I mam poczucie, że jak mężczyzna dołącza do jakiegoś wydarzenia, to ja to już sobie umiem z tym poradzić. Zmienia się ta energia na sali. Żeby kobiety się nie bały powiedzieć na przykład, że płakały przez to, że coś w biznesie poszło nie tak. Albo nawet się popłakać czasem, żeby miały takie bezpieczne miejsce do tego, żeby się wygadać. I na tym mi od początku zależało i dzięki temu wydaje mi się, że właśnie ten efekt osiągnęłam, że jestem w takim swoim babskim sosie.

Spróbuję Cię z jedną rzeczą skonfrontować, bo moje klientki i klienci też w zasadzie, mają taką barierę, gdy pytam ich o to, kto będzie ich klientem. No i tam jest mowa o płci. Zawsze w personie jest jakiś rodzaj decyzji, dla kogo to będzie. To istnieje takie wyobrażenie, ja wiem, że ono jest nieprawdziwe, ale chciałbym usłyszeć, jak Ty do tego podejdziesz, że jak się człowiek ograniczy do jednej płci, to coś traci jako marka osobista, że mniej będzie miał klientów. Co byś mogła takim osobom powiedzieć?

Alicja Orthwein: Lubię ten temat. To jest temat niszy. To jest tak, że gdy się ograniczamy, zaczynamy kierować to, co myślimy, mówimy, czujemy do konkretnych osób, czyli w tym przypadku do kobiet, które są na jakimś etapie życia. Na przykład ja nie mówię tego do osoby, która ma 20 lat, która idzie pierwszy raz do pracy na etacie i marzyła o tym, żeby być w tym biurze, żeby założyć garsonkę. Ja też byłam na tym etapie, ale to nie jest moja klientka.

Ja docieram do kobiet, które przeszły już jakąś swoją drogę i one wiedzą, że chcą właśnie wyjść poza ten szklany sufit.

I teraz im bardziej to sobie zawężam, tym bardziej zaczynam mówić prosto do tej kobiety i ona odbiera mnie w ten sposób, że ja mówię do niej. Jak zaczynam mówić do wszystkich, czyli przyjdźcie na mój kurs, bo on jest fajny i nauczycie się robić biznes, to zupełnie inaczej brzmi, niż: Aniu, wiem, co teraz przechodzisz, wiem, jak trudne były pierwsze sześć miesięcy prowadzenia Twojej firmy i mam sposoby na to, żebyś sobie z tym poradziła, jeżeli dołączysz do mojego kursu. I wtedy ona czuje, że ja to mówię do niej.

Tak oczywiście tracę połowę klientów, a nawet więcej, no bo nie mówię do tych innych Hań, Magd czy Kaś, ale dzięki temu z takiego dużego lejka schodzimy do coraz mniejszego. I ten mały, jak już zaczynamy mówić do tej naszej grupy, to on się rozszerza i znowu się robi duża przestrzeń, dlatego że rozmawiamy bezpośrednio z tymi osobami, które tego potrzebują.

Uwielbiam temat niszy i tego, w jaki sposób można tę niszę sobie znaleźć.

Ja to robię w takiej bezpośredniej komunikacji, ale niszę można znaleźć też dzięki temu, że na przykład w ekstra sposób pakujemy swoje przesyłki. I to jest tak po prostu nieprawdopodobne, jak to robimy, że mało kto tak robi dokładnie, estetycznie to zrobi. Wtedy docieramy do tych osób, które to docenią i co, ograniczamy się? No tak, ograniczmy się, ale mówimy do tych osób, które są gotowe na to, żeby kupić nasz produkt, być z nami, wysłuchać tego, co mówimy, a nie do wszystkich, z czego 90% nie jest na to gotowych.

Alicja Orthwein Szpilki po Godzinach 5

Bardzo Ci dziękuję za Twoją perspektywę i też kończąc już nasz wywiad dzisiaj, chcę Cię zapytać o jedną rzecz. Czego takiej marce, jak Twoja można życzyć na przyszłość?

Alicja Orthwein: W tej edycji o tym nie myślałam, po dłuższej przerwie teraz wracam. Czego można mi życzyć i mojej marce? Tego, żeby kobiety chciały przebijać te szklane sufity, nie zamykały się na swoje potrzeby i żeby szły za głosem serca. To jest dla mojej marki najlepsze, bo jak one będą to słyszały, to wtedy będą chciały usłyszeć, co ja mam do powiedzenia i jak mogę im pomóc.

Tego Ci właśnie życzę, Tobie i Twoim obecnym i przyszłym klientkom. Bardzo dziękuję, moim gościem była dzisiaj Alicja Orthwein.

Alicja Orthwein: Dziękuję bardzo.

Chcesz się dowiedzieć więcej? Przesłuchaj pełnego wywiadu na górze strony. Chcesz więcej? Zapraszam do przeczytania bądź przesłuchania pozostałych wywiadów z tej serii.

– Michał Bloch, Jak rzucić etat

Piotr Raźny – człowiek nie musi być idealny!

Piotr Raźny – człowiek nie musi być idealny!

Piotr Raźny stworzył markę Człowiek (nie)idealny, aby wspierać ludzi w dążeniu do celu w nieidealny sposób. Zobacz, jak to może…
Aleksander Drwięga – prospecting potrzebny jest wszędzie!

Aleksander Drwięga – prospecting potrzebny jest wszędzie!

Aleksander Drwięga, ekspert prospectingu, potwierdza, że znajomość idealnego klienta to podstawa! Zobacz, czym jest prospecting i jak może pomóc Tobie.
Monika Adamska: promuję bezwstydność w śpiewie i pasji

Monika Adamska: promuję bezwstydność w śpiewie i pasji

Monika Adamska, podcasterka multipasjonatka, która nie robi niczego na pół gwizdka. Dowiesz się, jak zapanować nad wieloma pasjami.
.
.