Posłuchaj jako podcast w wersji audio:
Witam wszystkich bardzo serdecznie. Wziąłem sobie za zadanie zapraszanie osób, które rzuciły kiedyś etat, żyją poza standardową pracą korporacyjną i mają się dobrze, radzą sobie. O takie historie najbardziej mi chodzi. Takich gości zapraszam.
W tym przypadku to gość znalazł mnie. Po przeczytaniu jej historii zaproszenie mogło być tylko przyjęte. W związku z tym pragnę powitać mojego dzisiejszego gościa. Jest nią Martyna Górniak-Pełech, autorka książka „Wielojęzyczne dzieci”, która rzuciła etat dla podróżowania i poznawania nowych kultur. Cześć!
Martyna Górniak-Pełech: Cześć, witam serdecznie i przede wszystkim dziękuję za zaproszenie.
Dzięki, fajnie, że jesteś. Opowiedz trochę o sobie. Jakbyś mogła naszych widzom i słuchaczom zdradzić, o co chodzi z tymi wielojęzycznymi dziećmi i jak to w ogóle wszystko było?
Martyna Górniak-Pełech: Tak, jestem autorką książki Dzieci wielojęzyczne. Niezwykła historia zwykłej rodziny. Myślę, że podtytuł doskonale wyraża tematykę książki i w sumie to, co jest w moim sercu i co przeżyliśmy przez ostatnie 10 lat, ponieważ książka to jest nic innego jak ostatnie 10 lat naszego życia. Niezwykła historia zupełnie zwykłej rodziny.
Myślę, że może zainspirować wiele osób, które marzą o swojej niezwykłej historii.
Ja bym chciał tę historię dokładnie poznać. Interesuje mnie ten moment, kiedy jesteś na etacie i wpadasz na pomysł, żeby jakoś zmienić swoje życie. Jak to było?
Martyna Górniak-Pełech: Trzeba by było się troszkę cofnąć. Najpierw do momentu, kiedy miałam 25 lat, skończyłam studia i tak jak każdy statystyczny Polak, który kończy studia, poszłam do swojej pierwszej pracy na etat. Na tym etacie nie miałam na początku jakiegoś problemu, że czułam się zmęczona, ale myślę, że młodzi ludzie nie czują zmęczenia w swoim życiu. Podobnie nie czułam też wypalenia i było mi całkiem fajnie na tym etacie, gdyby nie jeden drobny szczegół. Bardzo mi przeszkadzał punkt na mapie. Przeszkadzał mi punkt, w którym cały czas muszę być, to miejsce, do którego codziennie muszę chodzić tą samą drogą i później wracać tą samą drogą z punktu A do punktu B. To sprawiało, że nie czułam się komfortowo.
Od pomysłu do działania najczęściej jest jeszcze jakaś droga. Opowiedz, co się musiało u Ciebie zmienić w myśleniu, zanim zacząłeś działać inaczej, żeby to wszystko było możliwe. Bo na ten pomysł na pewno wpada wiele osób, ale bardzo mało decyduje się go zrealizować.
Martyna Górniak-Pełech: Punktem przełomowym, był moment kiedy, pojawiło się pierwsze dziecko.
Jak wiele kobiet, w momencie pojawienia się dziecka, zmieniłam swoje priorytety, sposób myślenia i zaczęłam się zastanawiać nad tym, aby coś zmienić w swoim życiu.
Z jednej strony zaczęło mi brakować podróży, kontaktu z wieloma kulturami, z przeróżnymi ludźmi. Z drugiej strony chciałam pokazać świat mojemu dziecku. Chciałam przede wszystkim wychowywać dziecko w wielu kulturach, pokazać mu cały świat. Mieszkając w Polsce i cały czas pracując na etacie i poruszając się tylko z punktu A do punktu B i mając 2-3 tygodnie urlopu w roku, nie jest to wystarczające, żeby spełnić swoje marzenia. I to był taki moment, kiedy zaczęłam myśleć poważnie, że coś trzeba zmienić.
Później bardzo szybko pojawiło się u mnie drugie dziecko i tutaj zaczął się pewien projekt, który myślę, że był najważniejszy, jeżeli chodzi o podjęcie decyzji zmiany życia. Ponieważ pracowałam w tym czasie jako nauczycielka, lektorka, tłumaczka języka hiszpańskiego, zdecydowałam, że będę do swoich dzieci mówiła w języku hiszpańskim, żeby nauczyć je tego języka, bo być może przyjdzie moment, że spełnię swoje marzenia i zacznę podróżować z dziećmi. W tym momencie mój mąż, który jest płynny w języku angielskim, zaczął mówić do dzieci po angielsku, bo może gdzieś kiedyś w przyszłości wylądujemy w anglojęzycznym kraju.
Chodziliśmy jak kosmici po polskich ulicach, rozmawiając z dziećmi w języku hiszpańskim i angielskim, a miedzy sobą w języku polskim.
Ale ten projekt mógłby zostać tylko i wyłącznie w mojej głowie i nie przerodzić się w podróże, w pisanie książek, w prowadzenie bloga, gdyby nie pewien telefon, który dostałam w tamtym momencie. To było dokładnie dwa tygodnie po urodzeniu drugiego dziecka, czyli taki średni moment w życiu kobiety, jeżeli chodzi o dokonywanie decyzji o wielkich zmianach.
Zadzwonił do nas telefon i uprzejma pani zapytała mojego męża, czy nie zamierza zmienić pracy. Mój mąż pracował wtedy w międzynarodowych firmach, które miały siedziby w różnych krajach, także takie telefony raz na jakiś czas faktycznie odbieraliśmy. Odpowiedział wtedy, że nie bardzo, bo drugie dziecko się nam urodziło. Ale ona nie dała za wygraną: mam dla pana coś fajnego, Malta. Malta jest wspaniała, anglojęzyczna, piękna pogoda, rodzinna wyspa, jeźdźcie państwo na Maltę.
Cztery tygodnie później zamieszkaliśmy na Malcie. To był faktycznie moment, w którym stwierdziłam, że realizujemy powoli nasze marzenia. Wszechświat troszeczkę nam dopomógł tym telefonem. To był nasz pierwszy rodzinny wyjazd za granicę. Także wrócenie na etat i znowu snucie planów i marzeń nie miało racji bytu. Myślałam, że to jest ten moment, w którym trzeba coś zmienić.
Paradoks polega na tym, że jak ludzie myślą o takich dużych zmianach w życiu, to z reguły padają takie hasła, że narodziny dziecka to nie ten moment. Ale jak faktycznie rozmawiam z ludźmi tutaj u siebie, którzy zaczęli spełniać marzenia, to najczęściej robią to z małymi dziećmi.
Ja spotkałem więcej ludzi z małymi dziećmi, gdzie pojawia się wezwanie do przygody. Często to się bardzo dobrze kończy. Wiele aspektów było do przemyślenia, jak jedna osoba w związku może mieć chęć zmiany, ale druga stabilną pracę. U Ciebie okoliczności ładnie się złożyły, a wy na to odpowiedzieliście.
Co było największym wyzwaniem na początkowym etapie? Często ludzie boją się tego początku: przeprowadzki w inne miejsce, poczucia jakiegoś wyobcowania, formalnych rzeczy załatwiania.
Martyna Górniak-Pełech: Najważniejsza jest odwaga, odwaga i jeszcze raz odwaga. Jeżeli nie jesteś odważny – udawaj, że jesteś, a nikt nie zauważy różnicy. To takie stare powiedzenie i ono zawsze się sprawdza. Ten moment, kiedy jesteśmy odważni lub udajemy, że jesteśmy to ten, w którym możemy dokonać wszelkich zmian. I pierwszy krok, który należy wykonać, bo pierwszy krok jest najważniejszy.
W swoim życiu przeprowadziliśmy się kilka razy i osobiście zmieniałam również kontynenty w moich przeprowadzkach. Każdy pyta mnie: Martyna, jak to jest? Czy za pierwszym razem się bałaś, a później już nie? Odpowiadam, że mam prawie 40 lat i za każdym razem, kiedy podróżuję, to się boję, ale nie daję tego po sobie poznać.
Także odwaga jest najważniejsza. Nawet nie tyle, żeby być odważnym, ile pokazać przed samym sobą, że tak jestem odważny. Każdy zakup biletu, każda zmiana, każda przeprowadzka, każde spakowanie 50-100 kartonów swojego życia to odwaga.
Ja tutaj w moim programie mówię o cyfrowym nomadyzmie. To jest dzisiaj takie modne hasło, które tak naprawdę było już wcześniej, bo dużo ludzi podróżowało, pracując. Często ludzie się zastanawiają, czy to dla nich. Dla kogo jest Malta, a dla kogo nie jest z twojego doświadczenia?
Martyna Górniak-Pełech: Na krótką metę myślę, że Malta jest dla wszystkich. Poznałam naprawdę wiele osób na Malcie, wielu Polaków i było to przeróżne osoby, począwszy od ludzi w wieku 20 lat, ludzi, którzy są po studiach i mają między 20-30 lat i szukają swojej pierwszej pracy, po ludzi, którzy faktycznie, tak jak my, wyjeżdżają z dziećmi, bo takich jest mnóstwo, skończywszy na osobach, które poznałam, które na wyjechały na Maltę emeryturę.
Na krótką metę Malta absolutnie dla wszystkich.
Na dłuższą metę myślę, że wyjazd jest dla osób, które przede wszystkim stawiają na ładną pogodę i na wakacyjny klimat. Malta nie jest krajem, gdzie ludzie wyjeżdżają, żeby się tam dorobić. Ludzie wyjeżdżają, żeby fajnie żyć. Kiedy spotykasz się z Polakami na Malcie, nie rozmawiasz na temat podatków czy finansów. Tylko, na którą idą plażę w tę sobotę, bo ostatnio byliśmy na tamtej i wiało. To jest zupełnie inny aspekt spotkań, nawet ze znajomymi. Także Malta jest dosyć charakterystyczna i myślę, że przyciąga też charakterystycznych ludzi.
To bardzo ciekawe. Nie ukrywam, że co jakiś czas wpada mi do głowy taka myśl, żeby popróbować właśnie cyfrowego nomadyzmu czy chociażby workation, wiec trochę też pytam w swoim imieniu.
Ale wróćmy do historii o dzieciach, o projekcie wielojęzyczności, bo jak rozumiem, przeprowadzka do innego kraju taki projekt może wspierać. Dzieci dobrze się uczą przez modelowanie, naśladowanie, słuchanie, w ogóle są bardzo plastyczne intelektualnie. Więc jak to było pod tym kątem?
Martyna Górniak-Pełech: Pierwsza taka rzecz, która nas przeraziła, to był język maltański. Wyjeżdżając na Maltę, dostaliśmy informację, że Malta jest anglojęzycznym krajem i językiem urzędowym jest język angielski. Wiele osób z Europy wyjeżdża na Maltę na kursy językowe, także ten angielski był dla nas taki zupełnie naturalny i już pierwszego dnia po wylądowaniu okazało się, że trzeba znać język maltański. Wypożyczyliśmy na lotnisku samochód z GPS-em i GPS działał tylko po maltańsku. Także zaczęły się pierwsze schody. Zadzwoniliśmy do osoby, od której wynajęliśmy pierwsze mieszkanie i ta osoba mówiła i wyłącznie po maltańsku.
W tym momencie uświadomiliśmy sobie, że dobrze znać język angielski, hiszpański i polski, ale jeżeli zamieszkamy na Malcie, to będzie też czwarty język maltański.
Szybko musieliśmy podjąć decyzję, czy wprowadzać dzieciom czwarty język. Wcześniej jakiś czas mieszkaliśmy w Szwajcarii i wiedzieliśmy, że cztery języki to jest coś możliwego, że są ludzie na świecie, którzy mówią w czterech, a nawet w większej ilości języków. Zdecydowaliśmy, że zostaniemy na Malcie, dzieci pójdą do państwowej szkoły, nauczą się języka maltańskiego i jeżeli my przy okazji też się nauczymy, to będzie fajnie. Faktycznie tak było.
Pojawiło się takie przetasowanie języków na Malcie. Dlaczego? Okazało się, że zniknął nam język polski, ponieważ projekt wcale nie zakładał, że ja mam uczyć języka polskiego nasze dzieci. Miałam je uczyć języka hiszpańskiego. Jak wylądowaliśmy na Malcie, nie było już babci ani dziadka, którzy mówili po polsku. Nie było sąsiadki, nie było pani w piekarni i nagle był angielski, maltański, hiszpański, ale nie był języka polskiego. Także pewne przetasowanie znowu musiało się pojawić i wprowadziliśmy naukę języka polskiego: czytanie, pisanie i liczenie, myślenie po polsku i cały projekt trwał 10 lat.
Kiedy mój syn miał prawie 10 lat, wtedy uzmysłowiłam sobie, że dzieci faktycznie są wielojęzyczne, faktycznie są wielokulturowe, myślą, czują, liczą, mówią, piszą w wielu językach i wtedy pomyślałam, że coś trzeba z tym zrobić, pokazać to światu.
Zacząłem pisać, a ponieważ bardzo dużo podróżowaliśmy w ciągu tych 10 lat. Żeby utrzymać wielojęzyczność i wielokulturowość podróże, a tym samym spełnienie swoich marzeń o podróżach, były podstawą. Wyjeżdżaliśmy do Hiszpanii tak często, jak tylko się dało. Na wszelkie warsztaty, na zajęcia dla dzieci. Wyjeżdżaliśmy do Anglii, żeby dzieci łapały język angielski. Także przyjeżdżaliśmy do Polski na wakacje tak często, jak tylko mogliśmy, żeby również dzieci uczyły się języka polskiego od innych dzieci, a nie tylko i wyłącznie od dorosłej osoby.
Z tych wszystkich podróży, pomysłów, które miałam na wielojęzyczność i wielokulturowość, powstał na początku blog, gdzie wstawiałam zdjęcia z naszych podróży, pisałam, w jaki sposób organizuję to wszystko, jak dzieci się uczą, adoptują, akceptują, jakie mam problemy, jakie mam przeciwności. I co się okazało? Mnóstwo ludzi z całego świata zaczęło do mnie pisać. Dostawałam mnóstwo maili z pytaniami, jak to robię, czy znam kogoś w Hiszpanii, kiedy tam będziemy. Naprawdę przeróżne wiadomości, informacje.
Po dziesięciu latach zebrałam to wszystko – moją wiedzę filologiczną, wszystkie listy, mój pamiętnik, który pisałam przez te dziesięć lat i stwierdziłam „jestem gotowa na wydanie mojej pierwszej książki”.
Zapytam Cię tak sprzedażowo – to dla kogo jest ta książka i czego można się po niej spodziewać?
Martyna Górniak-Pełech: Myślę, że dla wszystkich i to widzę po czytelnikach. Książka pojawiła się w ubiegłym roku jesienią. Bardzo dużo osób już ją przeczytało. Mam naprawdę niesamowitą ilość feedbacku od czytelników i są to osoby w przeróżnym wieku, z dziećmi, bez dzieci. Jest to książka o językach, ale nie jest pisana językiem filologicznym, jest pisana bardzo lekkim piórem. Pamiętnikowym bardziej, wspomnieniowym i myślę, że z dużą dozą pozytywnej energii i pozytywnych emocji dających wiarę w to, że faktycznie można spełniać swoje życzenia, swoje marzenia.
Jeżeli sobie coś założymy, to możemy to osiągnąć.
Jaki jest na ten moment finał tej historii? Rozumiem, że budujesz markę osobistą jako autorka książki. Wiem, że jedna książka jest wydana i można ją kupić, ale tak naprawdę jeszcze dwie są w produkcji. Jak to teraz będzie wyglądać? Gdzie teraz mieszkacie, gdzie zamierzacie mieszkać, jakie są Twoje plany odnośnie do budowania marki osobistej?
Martyna Górniak-Pełech: Książka została napisana i wydana, i bardzo ważnym punktem jest też, że jestem wydawcą swojej książki. Czyli nie było tak, że napisałam książkę, wysłałam do wydawnictwa, bo tak byłoby w sumie najprościej zrobić. Nie wysłałam jej do wydawnictwa, bo stwierdziłam, że to jest dziesięć lat mojego życia i przede wszystkim życia naszych dzieci. Opisane jest ich życie, wszystkie nasze podróże, nasze wzloty i upadki, więc nie mogłam oddać nikomu praw autorskich do książki. Zostałam swoim wydawcą, a co za tym idzie, więcej pracy na moich barkach się pojawiło.
Kiedy zdecydowaliśmy, że wydajemy ją w języku polskim na rynek polski, przyjechałam do tutaj razem z dziećmi i jak to często bywa, nie udało mi się jej wydać w okresie wakacyjnym. Stanęłam znowu przed wielkim dylematem – co robić? Czy wracać na Maltę, czy zostać w Polsce i promować książkę? Podjęłam decyzję, że skoro już spełniamy swoje marzenia, skoro podróżujemy i skoro żyjemy zupełnie niestatystycznie, zrobimy coś zupełnie niestatystycznego. Wynajęliśmy mieszkanie w Polsce i postanowiliśmy, że spędzimy kilka miesięcy w Polsce, wydam spokojnie książkę, a dzieci – no przecież wspaniała sprawa – pierwszy raz w życiu pójdą do polskiej szkoły. Pierwszy raz w życiu będą miały nauczycielkę języka polskiego nie mamę. Połączenie przyjemnego z pożytecznym, spełnienie marzeń. Co możliwe jest dzięki temu, że nie jestem na etacie. Gdybym była, nie mogłabym czegoś takiego zrobić, nie mogłabym sobie na to pozwolić.
Tutaj aż ciśnie się na usta pytanie. Z twojej opowieści można sobie wyobrazić, że trochę tych zmian szkół Twoje dzieci miały, a to jest jedna z obaw ludzi, którzy myślą, czy zacząć podróżować, pracować zdalnie, że odbierze się tę pewną stabilność dzieciom. Jakie są Twoje doświadczenia w tym zakresie?
Martyna Górniak-Pełech: Przede wszystkim mieliśmy pewną łatwość, ponieważ maltański system edukacyjny polega na tym, że we wrześniu dzieci spotykają się z inną panią i z innymi dziećmi. Czyli dziecko, które idzie do pierwszej klasy, jest w klasie z innymi dziećmi, ale kiedy idzie do drugiej klasy, jest w klasie z zupełnie innymi dziećmi i z zupełnie inną panią nauczycielką. Kiedy idzie do trzeciej, znowu jest całkowita zmiana. Dzięki temu dzieci zawsze we wrześniu są przygotowane na to, że będzie zmiana. Będą nowe dzieci, nowe miejsce, nowa pani, nowa sala, wszystko będzie nowe.
Większość swoich podróży odbyliśmy jeszcze przed tym, jak pojawiły się w naszym życiu dzieci. Ja mam prawie 40 lat i w życiu przeprowadziłam się ponad 30 razy, od dziecka bardzo dużo się przeprowadzałam.
Wraz z dziećmi przeprowadziliśmy się kilka razy i dzieci dwa razy w swoim życiu zmieniały szkołę.
Ale po pierwsze dzieci są tak bardzo elastyczne i plastyczne, nie widzą problemu, i są tak cudowne i spontaniczne, że od razu widać, że to w nas dorosłych są te blokady, a nie w nich. To jest bardzo ważne, dlatego że zawsze mówimy „nie, nie zrobię tego, bo dzieci małe”. Ja też mogłam powiedzieć „nie przeprowadzamy się na jakąś wyspę, przecież dwa tygodnie temu urodziłam dziecko”. A to jest wspaniały moment na zmiany, jak dzieci są jeszcze małe, nie ma nic wspanialszego. Dzieci zaakceptują wszystko i one się zaaklimatyzują dużo szybciej niż my, także to nad sobą powinniśmy pracować, a nie nad swoimi dziećmi.
Ile czasu potrzebuje osoba dorosła, żeby się zaaklimatyzować? Pewnie to zależy od osoby. Na pewno ktoś, kto ma doświadczenie, tak jak ty, pewnie szybciej dojdzie do siebie, tak się spodziewam. Ale opowiedz z doświadczenia. Słuchają nas i oglądają osoby, które nigdy się nie zdecydowały na ten krok. Co byś im powiedziała, ile trzeba czasu na poczucie się, jak u siebie?
Martyna Górniak-Pełech: Powiem tak – pamiętam, jak przeprowadzaliśmy się na Maltę z małymi dziećmi, co było bardzo trudne, ponieważ oprócz tego, że trzeba było spakować całe nasze życie do kartonów – a było ich około 50 – wzięliśmy ponad 100 kg bagażu ze sobą, dwa wózki, foteliki. My z tym wszystkim lecieliśmy na wariata totalnie.
Prawie 24 godziny byliśmy w podróży, bo oczywiście tego samego dnia dopinaliśmy ostatnie rzeczy. Także, kiedy wylądowaliśmy na Malcie, byliśmy załamani. Ja chciałam usiąść na lotnisku i zacząć płakać. Gdy zobaczyłam puste lotnisko w środku nocy, przeróżne osoby arabskiego pochodzenia chodzące po tym lotnisku, mówię do mojego męża „czy ty jesteś pewien, że my wciąż jesteśmy w Europie?”.
On gdzieś musiał zniknąć, żeby załatwić samochód, a ja zostałam z dziećmi. Siedzę na tych walizkach i pamiętam, że tak bardzo mi się chciało płakać i mówię „Boże, co myśmy zrobili? Samemu możesz sobie wyjechać, ale z dziećmi?”. Mieszkanie wcześniej wynajęliśmy online, ale trzeba było odebrać klucze, omówić wszystkie kwestie z landlordem.
I kiedy kilka godzin później siedzieliśmy niesamowicie zmęczeni już w mieszkaniu po 24 godzinach podróży, z maleńkimi dziećmi, okazało się, że nie mamy nic do jedzenia.
Byłam totalnie załamana.
Powiedziałam, że coś trzeba zrobić, więc wysłałam męża, żeby zdobył jedzenie. Wyszedł na 2-3 godziny, wrócił – w środku nocy – i mówi, że wszystko jest zamknięte, ale mamy jakąś czekoladę w którejś z toreb. Rozpakowaliśmy 100 kg bagażu, żeby znaleźć tabliczkę czekolady. Wyszliśmy na balkon załamani, głodni, źli na siebie, że dokonaliśmy tak wielkiej zmiany z maleńkimi dziećmi i nie wiemy, co nas jutro czeka. Usiedliśmy na tym balkonie z widokiem na piękne morze. Pamiętam księżyc, który odbijał się w tym morzu. Na wyspie naprawdę ciężko kupić mieszkanie, które nie jest w pierwszej linii od morza, ponieważ wyspa jest maleńka i tam większość mieszkań ma widok na morze. I ten szum fal, i ten księżyc odbijający się w tej wodzie, jeszcze ta tabliczka czekolady.
I sobie pomyślałam wtedy „zobacz, udało się, zrobiliśmy to i jesteśmy w naszym nowym domu”. Potrzebowałam kilku minut na uspokojenie emocji i stwierdzenie „to jest nasz nowy dom”. Nigdy nie wiesz, kiedy ten moment nastanie, ale czasami dzieje się to wtedy, kiedy usiądziesz pierwszy raz na balkonie i zjesz tabliczkę czekolady.
Dzięki za tę inspirującą historię. Ta tabliczka czekolady jest symboliczna w tym wszystkim.
Wrócę teraz do marek osobistych. Na jakim etapie jest teraz twoja marka osobista i co przed Tobą, jakie plany?
Martyna Górniak-Pełech: Kiedy przyjechałam do Polski po dosyć długiej nieobecności. Nie wiedziałam zupełnie, od czego zacząć. Po pierwsze nowa książka, pierwsza w moim życiu, jestem wydawcą pierwszy raz w życiu, wszystko jest nowe, wszystko muszę zacząć od początku, muszę sama sprawdzić, popełnić szereg błędów i zdecydowałam, że zrobię to. Umówiłam się z jednym, drugim, trzecim dziennikarzem w sprawie patronatów medialnych, z myślą, że może ktoś będzie chciał się zainteresować tym tematem.
Bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie wszystkie media w Polsce, ponieważ temat się bardzo fajnie. Wiele mediów, na początku regionalnych, później ogólnopolskich, zaczęło same się ze mną kontaktować. Później już wszystko samo się zaczęło kręcić, a co za tym idzie, powstał od razu pomysł na drugą książkę i na trzecią.
W momencie, w którym wykonamy pierwszy krok, każdy następny będzie łatwiejszy.
Jak wygląda budowanie biznesu opartego na książce? Dużo ludzi wyobraża sobie, że to jest sprzedaż książki, a Twoim zadaniem jest promocja. Pytanie, czy pojawiło się coś jeszcze, kooperacje, współprace? Czy ta książka otwierała Ci drzwi?
Martyna Górniak-Pełech: Bardzo ważne jest to, czy wydajemy książkę z wydawnictwem, czy nie, ale jeżeli chcemy budować swoją markę, swoje nazwisko i mieć w stu procentach wpływ na to, co się stanie z naszą książką, musimy ją wydać samodzielnie. Wtedy mamy pewność, że okładka będzie taka, a nie inna i ani tekst nie zostanie zmieniony, ani tytuł, bo wydawnictwo może zmienić wszystko.
Wiele osób pyta „co teraz robisz, siedzisz i czekasz na tę sprzedaż?”. Tak to nie wygląda, ponieważ jeżeli chcemy sprzedawać książkę, musimy również skontaktować się z księgarniami, z hurtowniami. Trzeba wykonać ileś telefonów, umówić się z drukarnią, która będzie tę książkę wysyłała.
Przede wszystkim, zanim powstanie książka, na twoich barkach leży również skład książki, okładka, korekta, redakcja.
Książka to nie jest jedna osoba. Jest autor, ale gdyby nie rzesza ludzi, to ta książka do dzisiaj byłaby tylko plikiem worda i niczym więcej albo projektem w mojej głowie. Ale dzięki osobom, z którymi się skontaktowałam, a które wykonały kawał dobrej roboty, książka pojawiła się na rynku.
Każdy mówi „książkę masz na rynku, no to teraz możesz odpocząć”. Nie, tutaj zaczęła się cała praca wydawnicza. Był szereg wieczorków autorskich, które odbyłam i ich organizacja. A co za tym idzie, pojawił się pomysł na drugą książkę, więc zaczęło się również pisanie od razu drugiej książki. Jest trochę rzeczy do zrobienia, ale powiem szczerze, że satysfakcja, jaką to wszystko daje, jest absolutnie nieoceniona.
To jest to w stu procentach mój projekt, który zaczął się dziesięć lat temu i cały czas trwa i ja to firmuję swoim nazwiskiem. Jestem dumna z tego, co zrobiłam.
I teraz taka myśl mi się nasunęła, którą usłyszałam, kiedy dzieci jeszcze były małe, że jeżeli nie będziesz realizował swoich marzeń, ktoś inny Cię zatrudni, żebyś zrealizował jego marzenia. I myślę, że to jest takie zdanie, które dla mnie zawsze było ważne. Trzeba realizować swoje marzenie, bo jak nie, to będziesz je realizować, ale dla kogoś innego.
To ja bym chciał Cię poprosić o wsparcie w rozpoczęciu realizacji marzeń kogoś innego. Co byś ty ze swojego doświadczenia mogła powiedzieć, poradzić, jakoś zmotywować albo przed czymś przestrzec osoby, które zastanawiają się nad napisaniem książki?
Martyna Górniak-Pełech: Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku i ten pierwszy krok trzeba po prostu wykonać. Możemy wykonać go dzisiaj, jutro, a może za rok. Ale jak wykonamy za rok, to stracimy 12 miesięcy i to będzie 12 miesięcy, które już mogły być owocne.
Jeżeli chcesz napisać książkę, usiądź dzisiaj i zacznij ją pisać.
I żeby nie przerażał ludzi cały ten proces, bo każdy mówi „Jezu, napisanie książki to jest niesamowicie wielki temat”. Tak, jest, ale tak samo, jak z tym powiedzeniem o słoniu: jak można zjeść słonia, czy można go zjeść w całości? Można go zjeść, ale po kawałku. Trzeba podejść do tematu po kawałku, step by step. Najpierw napisać, później pomyśleć, co dalej. Nie podchodzić do tematu „jeszcze nie napisałem książki, ale już muszę pomyśleć, kto będzie moim redaktorem, korektorem, co będzie na okładce, a jak ja to wydam, a gdzie ja znajdę patronat medialny”, tysiące rzeczy. Nie. Bardzo ważne jest, żeby tego słonia jeść po kawałku i po trochu, po trochu realizować swoje marzenia. Wtedy osiągniemy sukces.
Ja jeszcze dołożę do tego, że zdecydowanie warto rozważyć wydanie książki samodzielnie, ponieważ ja jako autor dwóch pierwszych książek wydanych przez wydawnictwo, muszę powiedzieć, że niestety z wydawnictwem nie da się dobrze zarobić na książce, a trzeba poświęcić czas, żeby ją napisać, cały czas jej pilnować. Szkoda naszej pracy i absolutnie też podpisuję się pod tym, co mówiłaś wcześniej. Self-publishing chyba najlepsza droga.
Słuchaj, Martyna, bardzo Ci dziękuję, było super Ciebie gościć. Zapraszamy wszystkich do tego, żeby po pierwsze komentowali. Napiszcie, co sądzicie o pomyśle wychowywania wielojęzycznych dzieci, o podróżach, o cyfrowym nomadyzmie, o workation i o wydawaniu książek. I oczywiście sprawdźcie książkę Martyny, może was zainspiruje, zachęcamy do kupna.
Moim gościem była Martyna Górniak-Pełech, która wydała książkę „Wielojęzyczne dzieci”.
Martyna Górniak-Pełech: Dzięki wielkie, pozdrawiam serdecznie.
Chcesz się dowiedzieć więcej? Przesłuchaj pełnego wywiadu na górze strony. Chcesz więcej? Zapraszam do przeczytania bądź przesłuchania pozostałych wywiadów z tej serii.
– Michał Bloch, Jak rzucić etat