Posłuchaj jako podcast w wersji audio:
Michał: Moim gościem jest Tomasz Janiak, Master Action Learning Coach. Poza światem rozwoju osobistego te nazwy mogą być strasznie enigmatyczne, więc poproszę Cię, Tomku, żebyś się przedstawił, ale też wytłumaczył, czym się zajmujesz.
Tomasz: Pracuję z grupami, zespołami i z ludźmi, którzy nimi zarządzają, czyli z liderami i menedżerami. Pomagam w dwóch rzeczach: w tym, żeby ich Action [działanie] było bardziej efektywne, czyli żeby sprawnie dostarczali rozwiązania, współpracowali ze sobą w zespole i lepiej rozwiązywali problemy. Oraz żeby ich Learning [uczenie się] był szybszy i głębszy. To znaczy, żeby oni stawali się coraz lepszymi rozwiązywaczami problemów, lepszymi liderami, współpracownikami, kierownikami i menedżerami. Używam Action Learning w praktyce do pracy z nimi oraz uczę Action Learning w Szkole Action Learning, którą prowadzę.
Action learning pomaga ludziom w skuteczniejszym działaniu i uczeniu się
Czyli takie uczenie się poprzez działanie, poprzez akcje, usprawnianie akcji; uczenie się, żeby działania były lepsze. Jak to się w ogóle stało, że rzuciłeś etat? Co sobie wtedy myślałeś? Kim byłeś?
Wszystko zaczęło się w pewne wczesnojesienne popołudnie w 2014 roku, gdy pracowałem jeszcze na etacie w firmie marketingowej. To była amerykańska firma z biurem w Polsce. Miałem już pewne wykształcenie i doświadczenie w kierunku coachingu indywidualnego i trenerskie w kierunku warsztatów. Ale to było bardziej hobbistycznie, z pasji. Bardzo mi się podobała taka forma pracy, ale pracowałem ciągle na etacie. I pamiętam, jak stałem na balkonie tego naszego biura, mocno świeciło wrześniowe słońce i poczułem, że tracę tam czas, że tracę życie, że coś mi umyka, przelatuje przez palce. Trochę się z tym mierzyłem, ale to było takie dosyć mocne doświadczenie. To właściwie była kwestia podjęcia decyzji, że chciałbym żyć pełniej, z większą satysfakcją, z większą frajdą. To był główny motor do działania.
Motywują mnie też przygody, przeżywanie ich. Bardzo mnie to kręci. Lubiłem filmy z Indianą Jonesem, jak byłem dzieckiem i może dlatego. Kombinacja tych dwóch czynników: poczucia tego, że tracę czas i jednocześnie tego, że jest jakieś wyzwanie, jakaś przygoda przede mną to był bodziec do tego, żeby coś zmienić. Na początek przeszedłem na pracę na pół etatu, żeby właśnie budować coś swojego, ale nie za bardzo umiałem to robić. Nie wiedziałem, co dokładnie mam robić i to mi jakoś za bardzo nie wychodziło. Stwierdziłem, że jak nie postawię kropki w pracy marketingowej i etatowej, to tak naprawdę nie pójdę dalej. Pod koniec roku taką kropkę postawiłem. Wydarzyły się dwie ważne rzeczy w moim życiu, bo w grudniu 2014 skończyłem pracę na etacie i wziąłem ślub z moją żoną. Można więc powiedzieć, że w dwóch ważnych sferach zacząłem nowe życie.
Co robiłeś wcześniej? Jaka jest Twoja kariera, taka korporacyjna, etatowa?
Słuchaj, robiłem w życiu wiele rzeczy. Z wykształcenia jestem anglistą, nauczycielem i tłumaczem tekstów specjalistycznych. Robiłem jedno i drugie. Przede wszystkim uczyłem ludzi. W ogóle to się wszystko zaczęło tak, że nie chciałem być nauczycielem i nigdy nie pracowałem w szkole z wyjątkiem praktyk na studiach. Ale jakoś tak od razu po skończeniu studiów zaproponowano mi pracę w szkole językowej i tam po prostu uczyłem dorosłych ludzi. Co ciekawe, próbowałem pracować z dziećmi, ale za bardzo mi to nie wychodziło. Z dorosłymi radziłem sobie bardzo dobrze i ludzie chcieli przychodzić na moje zajęcia. Dostawałem dobre informacje zwrotne. Pracowałem ze studentami, w biznesie, uczyłem w armii polskiej żołnierzy, w OHP. Uczyłem wszędzie, gdzie można tylko uczyć. I tak się zaczęła moja praca z dorosłymi. Zauważyłem, że nie tylko ludziom się podoba to, co robię, ale mi to daje dużą frajdę. I to był chyba jakiś taki przedsionek do pracy rozwojowej z grupami.
Ale ponieważ biznes też mnie interesował, to dosyć szybko w 2006 albo 2007 roku, czyli dość krótko po studiach, zacząłem pracować w firmie produkcyjnej jako taki specjalista do spraw marketingu i kontaktów zagranicznych. Później pracowałem w Makro Cash and Carry. Był to krótki epizod, bo stwierdziłem, że jednak taka duża korporacja to nie dla mnie. Pracowałem tam jako handlowiec, konsultant handlowy.
Uczyłem wszędzie, gdzie można tylko uczyć.
Później pracowałem w marketingu. To była ciekawa praca, dlatego że firma była mała, ale miała swoją siedzibę na Florydzie i robiliśmy marketing dla amerykańskich lekarzy, prywatnych praktyk medycznych. Dzwoniliśmy do ludzi, którzy w systemie amerykańskim odpowiadają za to, gdzie pacjent idzie po ścieżce klienta. My dzwoniliśmy i organizowaliśmy wszystko tak, żeby nasi klienci dostawali, jak najwięcej pacjentów. To był taki marketing bezpośredni, oparty o networkingu. I to było świetne, bo uwielbiam pracować po angielsku i z ludźmi z innych kultur.
To mnie strasznie kręci, pewnie dlatego jestem w WIAL, czyli w Światowym Instytucie Action Learning. Miałem więc okazję pracować z Amerykanami, ale też ludźmi z różnych kultur, bo Floryda jest taką mieszanką. To była duża frajda, ale w pewnym momencie się skończyła i postanowiłem postawić tę kropkę nad i.
Jak to się dzieje, że menedżer marketingu leci do Nowego Jorku i przywozi tutaj do Polski nową metodologię Action Learning. Jak wpadłeś na to, żeby ten Action Learning jakoś tutaj zaimplementować do Polski?
Najlepsze jest to, że właściwie nie wymyśliłem tego sam. To się zadziało w sposób dość nieoczekiwany dla mnie. Dlatego, że jak już zacząłem pracować na swoim, budować firmę na początku roku 2015, to był taki początek, że zrobiłem to kompletnie bez żadnego zaplecza biznesowego. To znaczy bez kontaktów, bez zbudowanej marki, bez znajomości ludzi, bez pierwszych klientów, bez niczego. Zrobiłem to dlatego, że serce mi tak podpowiadało i te początki były trudne. Miesiąc w miesiąc bez żadnych większych klientów. Szczątkowe przychody ad hoc.
Jednak szybko znalazłem Action Learning, nie pamiętam dokładnie jak, ale on mi się jakoś przypomniał. Wpisałem w Google i zacząłem tego po prostu szukać. Natrafiłem na prezentację Mike’a Marquardta. Mike Marquardt jest twórcą nurtu Action Learning, którego naucza Światowy Instytut Action Learning. Znalazłem jego prezentację na YouTube. Tłumaczył tam Action Learning, a że jest takim bardzo charyzmatycznym, energicznym, dziadkiem, to mi się to bardzo spodobało. Pokazał też, jak poprowadzić takie bardzo proste spotkanie w nurcie Action Learning. Zrobiłem z tego takie bardzo proste narzędzie do prowadzenia spotkania Action Learning i zacząłem to robić na warsztatach, które prowadziłem. Takie króciutkie spotkanie trwało wtedy około pół godziny. Zauważyłem, że ludziom się to podoba, że to działa i że oni to kupują. Nie „kupują” w sensie dosłownym, finansowym, ale od razu jakby się w to angażują i potem dają bardzo dobre informacje zwrotne. Stwierdziłem, że jak coś tak prostego z prezentacji na YouTube tak dobrze działa, to coś w tym musi być. Chyba też dlatego, że miałem z jednej strony podłoże coachingowe, a z drugiej trenersko-warsztatowe. I nagle w Action Learning zobaczyłem, że to jest niesamowite połączenie pracy z grupą, ale jednocześnie w takim coachingowym charakterze. Zobaczyłem, że mogę być coachem dla tej grupy. Pomagać im się uczyć, widzieć więcej, poszerzać świadomość, dostarczać lepsze rozwiązania. I to było super odkrycie.
Zobaczyłem, że mogę pomagać ludziom się uczyć, poszerzać świadomość, dostarczać im lepsze rozwiązania.
Napisałem do tego WIAL-u. Wszedłem na stronę i tam było takie okienko: „Chcesz zostać coachem? Zostaw maila”. Zostawiłem więc e-mail. Odpisała Bea Carson, która była wtedy prezeską zarządu w WIAL-u i zapytała: „Co tam, Tom? Zostawiłeś maila”. Odpisałem: „No wiesz, Bea, spodobał mi się ten Action Learning. Jak się można przeszkolić u was?”. A Bea odpowiedziała: „Słuchaj, jest luty, a w marcu jest szkolenie w Nowym Jorku, przyjedź”. No i oczy mi się otworzyły, trochę zabłysnęły. Zrobiłem jeszcze rozeznanie, gdzie jeszcze można się szkolić. Bo Nowy Jork jest daleko i wyjazd kosztuje kupę siana. Najbliżej było w Wielkiej Brytanii, ale się okazało, że byli mało responsywni. I faktycznie ten Nowy Jork się wyłaniał na pierwszą pozycję. Pamiętam, że sporo nad tym myślałem. „Sporo” w sensie intensywnie, bo miałem mało czasu na decyzję. Ale wyobraź sobie taką sytuację, że dopiero co skończyłeś pracę na etacie, nie masz kompletnie żadnych klientów, więc nie zarabiasz zbyt dużo, jeśli w ogóle. Masz wynajęte mieszkanie z żoną, rozpoczynasz nowe życie i nagle bach, trzeba pojechać do Nowego Jorku, czyli zapłacić za bilet, zostać tam tydzień, zapłacić amerykańską cenę za szkolenie. To była duża decyzja dla mnie. Pamiętam, że kiedy poszedłem poćwiczyć grę na perkusji, przyszło mi do głowy, że pojadę i będę żałował, stracę kupę kasy, nic z tego nie będzie. Albo do końca życia będę pluł sobie w brodę, że nie spróbowałem.
No i wybrałem to ryzyko. Być może ten mój zew przygody jakoś mnie tam popchnął i pojechałem do Nowego Jorku. Miałem przesiadkę w Berlinie na Tegel. Stoję w tym Berlinie. Jem jakąś kanapkę, patrzę w niebo, świeci słońce i myślę: „Kurka, jadę do Nowego Jorku”. Zaklepałem jakiś hostel na ulicy Kościuszki na Brooklynie, bo nie miałem dużo kasy. Przeżywanie takich przygód jest super i jak widać, mogą one dać też super efekty. Tak jak powiedziałeś, wcześniej Action Learning istniało w Polsce.
Wróciłem z Nowego Jorku, dokończyłem swoją certyfikację, a oni zaproponowali: „Tom, to załóż WIAL Poland”. Wcześniej nie miałem nawet takiej myśli w głowie. Pomyślałem sobie, że tylko jako trener-coach będę używał sobie Action Learning, a oni mówią: „załóż WIAL Poland”. Okazało się, że może to jest faktycznie ta droga. Krok po kroku jakoś zaczęło się dziać w tym 2015 i dopiero pierwsza połowa 2016 roku to było to. WIAL Poland się rozkręcił i wtedy w czerwcu było pierwsze certyfikowane szkolenie otwarte razem z Bea Carson, która przyjechała wtedy ze Stanów i pierwsze szkolenie dla korporacji, dla Banku Pekao SA, który zdecydował się przeszkolić 12 swoich trenerów wewnętrznych.
Czy jest jakaś zmiana mentalna, którą musiałeś przejść, aby zmienić mindset na przedsiębiorcę?
Tak. To się cały czas dzieje i cały czas to odkrywam. I wiesz co? Wydaje mi się, że Gary Vaynerchuk mówi, że prowadzenie firmy to jest talent. Nie wiem, czy ja mam ten talent, bo nie miałem wcześniej przedsiębiorczych zapędów i musiałem jakoś krok po kroku odkrywać różne możliwości. Wchodzenie w pewne umowy, robienie deali z kimś było dla mnie obce. Wykorzystywanie pewnych możliwości również, bo zawsze byłem w jakiejś strukturze, która mi pokazywała, co mam robić. Jako nauczyciel angielskiego miałem co prawda dużą swobodę w tym, jak pracowałem z ludźmi, ale to były bardzo konkretne zajęcia. Przychodzisz i robisz. W firmie też raczej zawsze miałem jakiegoś przełożonego. Ten zmysł przedsiębiorcy się we mnie jakoś wyrabiał.
Pamiętam, jak kiedyś jechałem ze znajomym księdzem proboszczem. On jest taki obrotny właśnie. Mówi: „A, tutaj się dogadałem” — bo małe miasteczko ma — „tutaj z burmistrzem, coś tam razem zrobimy”. Ja myślę: „Kurde, fajny pomysł!”. Jak on to tłumaczy! Ja bym na to nie wpadł, że można z kimś wspólnie coś pokombinować i zrobić coś fajnego. Ja się tego cały czas uczyłem.
Musiałem wyrobić taki zmysł przedsiębiorcy.
Świadomość tego, że stoisz tylko na swoich nogach, a nie na nogach innej organizacji, nie masz super gruntu, jakiejś firmy, z którą masz umowę o pracę, to jest coś, czego ja musiałem się nauczyć i cały czas się z tym mierzę. Z czasem jest to coraz łatwiejsze.
Jeszcze chcę tylko powiedzieć jedną rzecz, bo faktycznie trzeba rozróżnić między takimi osobami, które są zupełnie freelancerami, to znaczy budują jakąś swoją firmę, swoją markę i same pozyskują klientów, a takimi freelancerami, którzy po prostu współpracują na przykład z firmami szkoleniowymi. To jest dość podobne do pracy w firmie. Ja mam tak naprawdę strukturę, wystawiam faktury, organizacyjnie mam swoją firmę, ale faktycznie współpracuję z wieloma firmami. Oni mi załatwiają klientów, dają zlecenia. Ja tylko przychodzę i robię. Oczywiście mogę w tym partycypować. Jeżdżę do klientów, rozeznaję potrzeby, ale mam strukturę. Myślę, że solidnym wyzwaniem może być dla kogoś właśnie budowanie czegoś całkiem swojego. Ale z drugiej strony to daje zupełnie inną satysfakcję i poczucie, że sobie radzę. To jest taki mindset, który jest dla mnie ważny.
Mówisz o dwóch nogach freelancera. Z jednej strony ważna jest nasza, ale warto też się posiłkować czymś, co ja brzydko nazywam „zarabiarką”. Pamiętasz u siebie taki najtrudniejszy moment na swojej drodze?
Stricte zawodowo to chyba nie, dlatego że każdy rok w mojej pracy był coraz lepszy i okazuje się, że w pandemii rok 2020 był najlepszy dla mojego biznesu. A ten, na szczęście, też zaczyna się naprawdę nieźle. Natomiast to, co było trudne to połączenie tej pracy i budowania firmy z budowaniem rodziny. To naprawdę jest wyzwanie, bo zacząłem budować firmę i dosyć szybko pojawiło się nam też pierwsze dziecko — mój starszy syn, który teraz ma 5 lat. Półtora roku po nim pojawił się Tadek, a ja tu cały czas próbuję cisnąć, myślę, rozkminiam, robię różne rzeczy, żeby zbudować WIAL Poland. A tu trzeba budować też rodzinę. Miałem takie kryzysowe momenty, w których czułem duży ciężar obu rzeczy na sobie.
Teraz jest już łatwiej, bo chłopcy są starsi, wymagają mniej opieki, ale ja też wiem więcej. Wiem, że łatwo powiedzieć i trudno zrobić, ale mam pewnego rodzaju dystans i świadomość tego, że nie mogę wszystkiego kontrolować, nie mam na wszystko wpływu. Głos powinności nie popłaca, zwłaszcza jeśli ktoś jest w sytuacji budowania jednocześnie firmy i rodziny. A mam wrażenie, że sporo osób może być w takiej sytuacji. Warto iść do przodu i zachowywać z jednej strony równowagę między życiem a pracą, a z drugiej strony pewien rytm, żeby nie stracić zupełnie tego parcia do przodu.
Często mówię, że marki to też są takie dzieci i ten czas pomiędzy tymi dziećmi trzeba dzielić. Gdybyś mógł cofnąć czas, co byś zmienił?
Mam kilka takich rzeczy i one są bardzo jasne. Pierwsza rzecz jest taka, że na pewno nauczyłbym się podstaw budowania biznesu. Nie zdawałem sobie sprawy, że trzeba być też przedsiębiorcą, jak się jest freelancerem, a nie tylko trenerem i coachem po szkole coachingu. Trzeba być trochę przedsiębiorcą. Ja tego właściwie nie umiałem robić. Wydawało mi się, że trzeba tylko zrobić stronę internetową. Dopiero po kilku latach prowadzenia WIAL Poland dowiedziałem się, że jest coś takiego jak lejek sprzedażowy. Właściwie miałem lejek sprzedażowy, zanim jeszcze wiedziałem, co to jest. Fajniej by było, gdybym ja się tego nauczył wcześniej. Cały czas się uczę, ale na pewno nauczyłbym się jakichś podstaw robienia tego, co jest ważne w biznesie wcześniej. Wtedy nie miałem się kogo poradzić. Nie miałem coacha ani mentora. To by na pewno pomogło.
Druga rzecz jest taka, że unikałbym wchodzenia w bezproduktywne partnerstwa. Wcześniej wchodziłem w takie, w których było mało komplementarności. Robiłem to dlatego, że łatwiej pracuje się z kimś, a trudniej samemu. Moim zdaniem to nie jest wystarczający powód, aby wchodzić z kimś w partnerstwo. To są te dwie rzeczy, które są dla mnie najwyraźniejsze.
Trzecia rzecz, która się wiąże z pierwszą, skupiłbym się na tym, co ważne. Czyli unikałbym dopieszczania strony internetowej, dopieszczania logo, robienia takich rzeczy, które są mało ważne. Dużo ważniejszy jest telefon do klienta, zrobienie warsztatu pokazowego dla ludzi, którzy mogą być potencjalnymi klientami, zrobienie webinarium albo wypuszczenie na przykład serii podcastów tak jak Ty to robisz. Jest tam jakaś oferta, zaproszenie do czegoś. Unikałbym odkładania na bok rzeczy ważnych, tylko zabierał się za nie. „Przynajmniej raz dziennie zrób coś, co Cię przeraża”. Często te rzeczy na początku biznesu są przerażające na przykład telefon do pierwszych klientów. Jak się nie umie tego robić, nie mamy w tym rozeznania. Mimo, że miałem doświadczenie z pracy korporacyjnej, to dla mnie to nie było takie oczywiste i łatwe, że nagle dzwonię w swoim imieniu. Zacząłbym więc robić ważne rzeczy.
Powiem Ci, że od kilku minut wewnętrznie promienieję, dlatego że wypowiedziałeś na głos coś, co za chwilę się też pojawi w moim e-booku. W zasadzie mógłbym tutaj postawić kropkę, powiedzieć zgadzam się w 100%. Wszystko, co powiedziałeś, jest mega istotne. Czy Ty za czymś tęsknisz, jeśli chodzi o pracę taką etatową?
Trochę tęsknię za samą stabilnością, że w piątek po południu zamykasz komputer i Cię nic nie obchodzi. Na weekend jadę się wspinać, jadę na rower, a potem wracam i już. Jako właściciel firmy, jednak dużo rzeczy cały czas mam z tyłu głowy i muszę aktywnie pracować nad tym, żeby je wyłączać i uczyć się odpoczywać, być z dziećmi tu i teraz. Trochę tęsknię za pewnego rodzaju swobodą.
Jestem typem samotnika, więc aż tak bardzo nie tęsknię za pracą w zespole. Ale jak pracujesz z domu albo ze swojego biura, czasem robi się samotnie i po dłuższym czasie to jest odczuwalne. Trzeba się z tym liczyć. Są na to sposoby. Biura coworkingowe. Dla mnie to nie jest duża trudność, bo lubię pracować sam. Tak myślę jeszcze nad Twoim pytaniem, czy ja jeszcze za czymś tęsknię, myśląc o etacie, ale chyba nie. Nie żałuję odejścia z etatu. Myślę czasami, czy przypadkiem nie będzie tak, że ja na ten etat będę musiał wrócić z jakichś powodów i jak sobie to wyobrażam, to myślę, że znacznie więcej jest rzeczy, za którymi tęskniłbym, wracając na etat niż teraz, kiedy na nim od kilku dobrych lat już nie jestem.
Wspominałeś, że budowanie marki, Twoje początki składały się też z ważnymi życiowymi momentami takimi jak małżeństwo czy wychowywanie dzieci. Często nawiązuję do aspektu wsparcia najbliższych, które jest nam niezwykle potrzebne. Wiem też, że wielu freelancerów musi też sporo uczyć swoje otoczenie, że mimo że się jest w domu, to jednak się pracuje. Czy mógłbyś się jakoś podzielić swoimi praktykami w tym zakresie? Jak się w ogóle pracuje z domu z dziećmi za ścianą?
Ja miałem łatwo i dalej mam, dlatego że moja Dagmara jest niezwykle wspierająca i wyrozumiała i nigdy nie miała problemu z tym, że rezygnuję z etatu. Raczej mnie w tym wspierała, ufała mi i mówiła: „Spoko, jak tak czujesz, to rób”. I w ogóle nigdy nie było takiej rozmowy: „Słuchaj, dlaczego? Po co? Bierzemy ślub! Może nie? Będzie dziecko! Jak to będzie?!”. Ona ma przedziwną ufność wobec mnie i bardzo mnie wspierała na tej drodze, więc naprawdę okazywała ogrom zrozumienia i wsparcia i dalej to robi. Z dzieciakami jest trudno, jak są za ścianą i w ogóle trudno jest w domu. Dużo łatwiej jest, jak się ma jakiś swój kąt, jakieś biuro. Ja mam taki komfort.
Teraz co prawda się przeprowadzam. Kupiłem dom, więc tam będę miał swoje biuro. Teraz mam biuro w osobnym budynku. Nawet gdybym miał mieszkanie, to wyobrażam sobie, że w jakimś pokoju zaaranżowałbym sobie osobne miejsce. Biurko, szafkę, komputer. Szkoda mi mieszać życie osobiste z życiem zawodowym, jeśli chodzi o miejsce pracy. Czyli na przykład tu stoi komputer, a tu jemy śniadanie z rodziną. Nie, to wydaje mi się nieadekwatne, więc staram się jednego z drugim nie mieszać.
Lepiej zaaranżować sobie miejsce do pracy i nie mieszać życia rodzinnego z pracą.
Wydaje mi się, że postawię Ci lekkie wyzwanie sprzedażowe. Jak Action Learning może pomóc przeciętnemu Kowalskiemu?
Właściwie może się przydać każdemu, dlatego że Action Learning jest oparty o to, co robimy w życiu i o to, jak się uczy każdy człowiek. W życiu rozwiązujemy swoje problemy, mierzymy się z różnymi trudnościami i w pracy, i w życiu osobistym. W pracy mierzę się z tym, że coś może nie działać w moim lejku sprzedażowym i potrzebuję coś usprawnić. Szukam coraz lepszych sposobów pozyskiwania klientów, ale jednocześnie robienia tego jak najsensowniej, jak najbardziej w zgodzie z moimi wartościami.
W życiu osobistym jest tak, że potrzebuję więcej równowagi między pracą a życiem. Czasowo coś się nie zgrywa. Potrzebuję rozwiązania. Potrzebujemy zmienić miejsce zamieszkania, szukamy najlepszego sposobu. Albo po prostu dzieją się różne trudne rzeczy, które angażują nasze siły. One się w życiu po prostu przytrafiają. Action Learning jest do tego, żeby móc to obgadać z innymi ludźmi, mającymi inne perspektywy. Ludźmi, którzy będą zadawać mocne pytania, rozeznawać tę rzeczywistość, dochodzić do tego, gdzie jest sedno problemu. Einstein ponoć kiedyś powiedział, że gdyby miał godzinę na rozwiązanie problemu, to 55 minut poświęciłby na zadanie właściwego pytania i na dojście do sedna problemu, a tylko 5 minut na szukanie rozwiązań.
Szukam coraz lepszych sposobów pozyskiwania klientów, ale jednocześnie robienia tego jak najsensowniej, w zgodzie z moimi wartościami.
Spotykamy się w niewielkiej grupie, żeby obgadać ważne rzeczy. Chodzi o to, żeby ludzie po pierwsze mieli okazję wypracować jakieś działania na ważne dla siebie rzeczy, a po drugie mieli okazję się uczyć i rozwijać. Nie uczyć tak jak w szkole czy tak jak na szkoleniu, tylko zobaczyć, jak inni to robią. Przyjrzeć się temu, co wnoszą do tej grupy, jakie umiejętności, jakie mają mocne strony. Może usłyszeć jakąś informację zwrotną od innych, zobaczyć, jak cała grupa pracuje; co służy pracy w tej grupie, a co nie.
Obecnie niezwykle trudno jest pracować ludziom, którzy nie umieją współpracować z innymi, komunikować się, udzielać informacji zwrotnej. Takie umiejętności są dzisiaj kluczowe w firmach i takich umiejętności szukają menedżerowie. Action Learning daje okazje do takiego Learningu. Powiedziałbym, że to jest pomoc w dwóch rzeczach: w tym, żeby obgadać ważne dla siebie sprawy i móc opracować jakieś działania, rozwiązania na problem i jednocześnie uczyć się też ważnych dla siebie rzeczy, czyli tego, jak lepiej się komunikować, współpracować w grupie, rozwiązywać problemy i tak dalej.
Ostatnim pytaniem, które zadaję moim gościom, jest w sumie zaproszenie, żeby się na chwilę zamienili w kogoś, kto ma zagrzać słuchaczy do boju. Co mógłbyś im powiedzieć?
Trudne zadanie dałeś mi teraz… Powiedziałbym tak: drodzy słuchacze, słuchajcie serca, nie tylko rozumu. Nie wiem, czy tak jest w Waszym wypadku, ale to serce mi podpowiadało, aby rzucić etat, nie rozum. Nie potrzebowałem wtedy więcej pieniędzy. Nie potrzebowałem zmieniać formuły, w jakiej pracuję; zmieniać miejsca zamieszkania, do czego finalnie doszło, bo przeprowadziłem się z Zielonej Góry pod Łódź. Ale serce podpowiadało mi, że tam jest jakaś przygoda przede mną; że jest coś do przeżycia, że jest coś do zrobienia. Prawdopodobnie będzie trudno, może coś stracę, może będę miał gorzej, ale będzie przygoda! Życie przestanie być sformatowane. Przestanie być takie samo. Dni będą trochę inne i to jest ciekawe, bo za kilkadziesiąt lat — jak mawiał John Keating ze „Stowarzyszenia Umarłych Poetów” — i tak „zjedzą nas robaki”. Być może warto wybrać się na jakąś przygodę? A może właśnie wcale nie będzie trudno? Albo, jeśli będzie trudno, to może nie będzie gorzej? Najprawdopodobniej właśnie przed Wami jest coś świetlistego i wspaniałego, większy komfort, większe pieniądze i większy sukces? Ktoś kiedyś powiedział, że to nie nasze ciemne strony nas najbardziej przerażają, tylko właśnie te jasne. Ten nasz potencjał możliwości. Ten nasz potencjał sukcesu. Patrząc na swoje życie teraz, nigdy nie przypuszczałem, że tak będzie. Nigdy nie sądziłem, że będę robił takie rzeczy i że będę miał w życiu tak, jak mam. Może się okaże, że Wy też będziecie mieli w życiu lepiej. Ale może będzie trudno, kto wie. To jest pewna niewiadoma, ale po pierwsze można się do tego dobrze przygotować, robić to sensownie i rozsądnie iść za sercem, a po drugie, jeśli przygoda i przeżywanie życia i branie go garściami jest czymś dla Was, to na pewno warto to rozważyć.
Wow, wielkie dzięki. Nie tylko za tę mowę, ale w ogóle za ten czas; za Twoją bardzo inspirującą historię. Moim gościem był Tomasz Janiak, jedyny Master Action Learning Coach w Polsce, dyrektor WIAL Poland, czyli polskiego oddziału firmy, która zajmuje się Action Learning. Bardzo Ci, Tomek, dziękuję. Do zobaczenia gdzieś na rozwojowych szlakach, bo to już nie pierwsze nasze spotkanie i jestem pewny nawet, że nie ostatnie.
Chcesz się dowiedzieć więcej? Przesłuchaj pełnego wywiadu na górze strony.
– Michał Bloch, Jak rzucić etat