Posłuchaj jako podcast w wersji audio:
Michał: Moim gościem jest Rysiek Kwiatkowski, właściciel marki Heest Events, który najlepiej przedstawi się sam. Oddaję Ci głos.
Rysiek: Cześć, dzień dobry. Tak, z tej strony Rysiek. Jestem właścicielem firmy Heest Events. W dużym skrócie zajmuję się techniką eventową, czyli nagłośnieniem oraz oświetleniem różnego rodzaju imprez od małych kameralnych wydarzeń poprzez konferencje, a na mniejszych koncertach kończąc. Jestem też didżejem i konferansjerem.
No właśnie, ale wcześniej, zanim zająłeś się eventami, pracowałeś na etacie. Co robiłeś wcześniej, zanim stworzyłeś markę osobistą i zostałeś właścicielem firmy?
Standardowo, byłem pracownikiem etatowym. Tak naprawdę to, czym się teraz zajmuję, to moje drugie podejście do pracy na własny rachunek. Podczas pierwszej próby rozwijałem również swoją pasję i ona też była związana z eventami, ale wtedy chyba jeszcze nie byłem mentalnie gotowy na taką pracę dla siebie. W tamtym momencie ciężko było mi wyobrazić sobie, że na moje konto nie wpływa co miesiąc kwota X.
Praktycznie przez całe moje życie pracowałem w sprzedaży w różnych firmach, na różnych menedżerskich stanowiskach. Dopiero moja ostatnia praca etatowa związana była z marketingiem. Tam też zajmowałem się zarządzaniem zespołami, co robiłem wcześniej przez kilkanaście lat. I przewrotnie, to był najlepszy i najspokojniejszy czas w moim życiu etatowo-zawodowym. Mówiąc szczerze, nie było wcale tak łatwo żegnać się z tym etatem, mając dobre relacje, fajnego szefa, dużo swobody, comiesięczną pensję i inne bonusy takie jak, chociażby naprawdę wypasiony samochód.
Nie było wcale tak łatwo żegnać się z tym etatem, mając dobre relacje, fajnego szefa, dużo swobody i stałą pensję.
To, co ostatecznie Cię skusiło do tego życia po życiu? O ile dobrze zrozumiałem, to mówiłeś o dwóch podejściach. To znaczy, rzuciłeś etat, założyłeś firmę, potem wróciłeś na etat i założyłeś drugi raz firmę? Tak to było?
I tak, i nie. Trochę miałem tych zawirowań z etatem, więc postanowiłem, że jednak zajmę się rozwojem swojej pasji i rozwojem swojej marki. Ale tak jak wspomniałem, chyba mentalnie po prostu nie byłem na to gotowy. Musiałam do tego dorosnąć, więc wróciłem na etat, trochę tam popracowałem, okrzepłem i postanowiłem spróbować jeszcze raz w innym kierunku i też z eventami.
Czego szukałeś poza etatem? Co Cię ostatecznie skusiło? Mówisz: tutaj dobra pensja, stabilizacja, samochód. Co jest jeszcze lepsze niż to?
Tak naprawdę chyba wolność. To poczucie, że mogę wybierać, z kim chcę pracować, kiedy chcę pracować. Jeżeli nie czuję się komfortowo w jakiejś relacji, to wcale nie muszę współpracować z taką osobą. Myślę, że to są podstawowe rzeczy, które skłoniły mnie do tego, żeby jednak pracować na własny rachunek.
Poza etatem szukałem wolności, poczucia, że mogę wybrać z kim i kiedy chcę pracować.
Często w opowieściach ludzi, którzy rzucili etat, jest taki moment, w którym podejmują wewnętrzną decyzję. Czy jest takie wydarzenie, kropla, która przepełnia czarę, że już wiedziałeś, że od tego momentu, mimo że dalej być może pracowałeś na etacie, to już wiedziałeś, że jest inne życie przewidziane dla Ciebie?
Markę budowałem w bezpiecznym środowisku, ponieważ jeszcze pracowałem na etacie i założyłem sobie jakiś czas na zbudowanie własnej marki. Ale przyszedł taki czas, że nagle zacząłem dostawać tyle zleceń, że w domu byłem już tylko gościem. I tutaj z mojego punktu widzenia sprawa była prosta, bo nie chciałem doprowadzić do tego, że zacznę na jakimś polu nawalać. Wolałem, jak ja to mówię, zejść ze sceny niepokonany i rozstać się z moim pracodawcą przy naprawdę bardzo dobrych relacjach.
Jest to jeden z tych bezpieczniejszych scenariuszy, kiedy miałeś już na tyle dużo zleceń, że mogłeś wybrać tę drugą nogę. Oczywiście jestem orędownikiem tej bezpiecznej wersji. Czy Ciebie coś zaskoczyło w stawaniu się marką osobistą, w budowaniu firmy?
Pytasz o to, jak już postanowiłem pracować na siebie?
Tak, jak już wyszedłeś z etatu, to czy było coś, czego się kompletnie nie spodziewałeś?
Może to się wyda trochę dziwne, ale dla mnie największym zaskoczeniem było to, że nie muszę pracować 5 dni w tygodniu.
O. Teraz kusi mnie, żeby zapytać, czy ostatecznie pracujesz więcej, czy mniej, bo to różnie można interpretować. No właśnie, ile się pracuje na swoim? Jest dużo ludzi, którzy mówią, że się nie wychodzi z pracy, że pracuje się 24/7. A ja twierdzę, że można to poukładać i pracować mniej. Jakie są Twoje doświadczenia?
No tak, można, ale trzeba to umieć. Nie ukrywam, że na początku tego nie umiałem. Nie wiem, czy do końca teraz to potrafię. Cały czas się uczę. Myślę, że te doświadczenia zawodowe, które miałem, trochę mi w tym pomagają. Z racji tego, że zarządzałem dużymi zespołami i pomimo że w mojej firmie brałem dużo na siebie, to jednak potrafię delegować. Także da się pracować mniej. Wychodzi jednak różnie, bo czasami jest sytuacja awaryjna i trzeba działać adhocowo, a jak się działa adhocowo, to tak mówiąc językiem korporacji„wszystkie ręce na pokład”.
Czy pojawił się w Twojej drodze trudny moment? Często w drodze do nowego siebie pojawiają się różnego rodzaju kryzysy, próby. Czy pamiętasz coś takiego w swojej historii?
Wcześniej trochę wspomniałeś, że to było bezpieczne, bo już się zabezpieczyłem i poniekąd tak było, ale moje doświadczenia z rozwojem marki osobistej sprzed kilku lat wcześniej były takie, że mi się po prostu nie udało. I mimo wszystko to było trochę dla mnie ryzykowne, bo owszem teraz mam zlecenia, ale co będzie za rok, co będzie za 2 lata? Nie wiedziałem tego jeszcze, więc musiałem trochę popracować na to, żeby te zlecenia mieć, żeby mieć rekomendacje. I to wcale nie było takie w 100% bezpieczne.
Nie udało mi się za pierwszym razem, bo miałem jeszcze myślenie etatowe. To nie był dla mnie dobry moment. Tak jak mówiłem wcześniej, nie wyobrażałem sobie, żeby taka standardowa podstawowa, kwota X nie wpływała mi na konto. Później zrozumiałem, że to działa trochę inaczej. Mogę zarobić w jednym miesiącu tyle, że utrzymam się przez kolejne 3 miesiące i mam 2 miesiące wolnego. Tak naprawdę może nie do końca to tak działa, ale tak to trochę wyglądało albo mogłoby. Natomiast to, co ja sobie bym poradził, gdybym mógł się cofnąć w czasie na przykład o 20 lat, to podążanie za swoim wewnętrznym głosem i omijanie ludzi, którzy wszędzie i we wszystkim widzą problem.
Podążanie za wewnętrznym głosem to takie sformułowanie, które bardzo często się słyszy. Z jednej strony mam takie poczucie, że my poza etatem jakoś doskonale to rozumiemy. Synchronizujemy się nieświadomie, mówiąc to. Z drugiej strony rozmawiałem ostatnio z kimś, kto powiedział, że to brzmi trochę jak frazes z poradnika amerykańskiego: "podążaj za głosem serca". Może w tych poradnikach piszą prawdę?
Może i piszą. Przeczytałem kilka takich książek. Natomiast sięgając pamięcią wstecz, niestety trafiałem na takie osoby, które mnie blokowały. I to nie tylko moją markę, ale blokowały mnie z moimi pomysłami, nawet nie na biznes, ale po prostu na życie. Niestety później przekładało się to też na małą wiarę w swoje umiejętności i tak dalej.
Podążanie za głosem wewnętrznego ja i głosem swojego serca to jest dobry kierunek.
Poza tym wybrzmiewa taka druga strona, czyli poszukiwanie wsparcia i kontakt z najbliższym otoczeniem. Bardzo często to dotyczy partnerów życiowych. Liczymy wtedy na jakieś wsparcie, a co najmniej na nieprzeszkadzanie, bo o tym też się wielokrotnie słyszy, że ja próbuję robić nowy biznes, natomiast ktoś najbliższy to torpeduje i mówi: wracaj na etat, bądź jak inni. Co ty na to?
Dotykasz ważnego dla mnie tematu, bo w kontekście budowania mojej marki, to najbliższa mi osoba – moja żona – jest moim największym zasobem i to, co się teraz ze mną dzieje, to jest w dużej mierze dzięki niej.
Czy gdybyś mógł przewinąć sobie taśmę czasu, mógłbyś powtórzyć to wszystko, co zrobiłeś? Czy jest coś takiego, co zrobiłbyś kompletnie inaczej?
Zacząłbym wcześniej budować moją markę osobistą, więc jeżeli nawet potknąłbym się ten pierwszy raz, to potknąłbym się te 10, 15, może 20 lat wcześniej i sumarycznie myślę, że mój biznes i markę, rozwinąłbym zdecydowanie wcześniej niż teraz.
Gdybym mógł, zacząłbym wcześniej budować moją markę osobistą.
Czy jest coś takiego, za czym przedsiębiorca, freelancer, osoba, która buduje markę, może zatęsknić, jeśli chodzi o czasy pracy na etacie?
W moim przypadku to, czego trochę mi było szkoda na początku to dodatków, które miałem. Dobrego ubezpieczenia, z którego kiedyś skorzystałem. Miałem naprawdę fantastyczny, świetnie wyposażony samochód. To są takie rzeczy, których było mi po prostu szkoda. Natomiast z perspektywy czasu tego tak nie widzę, bo wiem, że na to wszystko mogę zarobić sam.
Często pytam też moich gości o ten dzień, w którym wstają rano i już nie muszą iść do pracy. Niektórzy mówią, że to był jakiś taki znaczący dzień. Niektórzy mówią, że tego nie zauważyli. Jaka jest Twoja historia? Pamiętasz ten moment?
Doskonale pamiętam, bo ja ten dzień planowałem od momentu, kiedy złożyłem wypowiedzenie. Miałem jeszcze jakiś czas do przepracowania, ale w tym dniu wstałem później niż w każdy inny zwykły, standardowy poniedziałek. Zrobiłem sobie świetną kawę, usiadłem w ogrodzie, zrobiłem zdjęcie, wrzuciłam na Facebooka i napisałem home office. I zaznaczam, że to nie były czasy pandemii, ani pracy zdalnej.
Czyli byłeś jednym z pierwszych, którzy mogli ogłosić pracę z domu w mediach społecznościowych. Tak trochę przechodzę płynnie do pandemii, bo jestem ogromnie ciekaw, jak to, co się dzieje, wpływa na branżę eventową?
Jak pandemia wpłynęła na branżę eventową, na mój biznes? To było totalne załamanie sytuacji finansowej. Nie sądzę, że ktokolwiek na świecie przewidywał taką sytuację. Wizualizując, wyobraź sobie, że do końca 2019 roku branża eventowa była jak Maglev. To jest taki chiński odpowiednik naszego Pendolino, z tym że Pendolino przy Maglevie to jest mały żółwik, bo Maglev rozpędza się do 600 km/h. Jest najszybszym pociągiem świata. A z kolei jakość eventów była wielokrotnie jak Rolls-Royce. I nagle ktoś rozebrał tory. Właśnie tak się stało z branżą eventową, że dużo tych pociągów się wykoleiło. Ja mam wśród swoich znajomych osoby, które myślą o tym, co robić, żeby uwolnić się od eventów, żeby więcej się tym nie zajmować. Wielokrotnie gdzieś pod spodem kryją się niestety duże pieniądze zainwestowane, chociażby w sprzęt, który teraz leży i nie pracuje.
No właśnie, co robi właściciel marki w czasach pandemii, gdzie pojawia się ten osławiony w literaturze Czarny Łabędź, którego się nikt nie spodziewał? Jest wspaniała maszyna, ale nie ma po czym jechać. Co robiłeś podczas pandemii ze swoim biznesem?
Z moim biznesem nie robiłem nic, ponieważ on nie funkcjonował. Natomiast w tej sytuacji, trzeba mieć otwartą głowę. Na przekór temu wszystkiemu podczas lockdownów znalazłem czas na przemyślenie kolejnych kroków. Znalazłem pomysły na dywersyfikację moich przychodów, na nowe biznesy. A teraz krok po kroku będę starał się je realizować, więc możesz mocno trzymać kciuki.
Znalazłem pomysły na dywersyfikację moich przychodów, na nowe biznesy.
Absolutnie trzymam. Przyszło mi do głowy to pytanie i zadam je. Najwyżej nie odpowiesz. Czy jest jakiś rodzaj takiego czarnego rynku, szarej strefy w branży eventowej? Czy ta branża też jakoś sobie radziła? Nie mówię, że Twoja firma. Mówię tak generalnie o innych.
Pomidor.
No dobrze, to ja wrócę na tory. Mówiłeś o tym, że trzeba być dużo bardziej otwartym i elastycznym. Co trzeba przestawić u siebie w głowie, żeby móc funkcjonować dalej? Domyślam się, że łatwo jest się podłamać. Rwać włosy z głowy. Ale dużo ludzi mówi też, że kryzys to jest doskonała okazja do rozwoju. Doskonała okazja do tego, żeby coś zmienić na dużą skalę, że to jest moment inwestycji.
Tak, zgadza się. Uber powstał, bo był krach i ludzie nie mieli pieniędzy na taksówki. W moim przypadku nie ukrywam, też był moment załamania, bo nagle wyskoczyłem z tego pędzącego pociągu i tak nie do końca wiedziałem, co mam robić. Tutaj, w tych pierwszych momentach, wsparcie bliskiej osoby było dla mnie wręcz nieocenione. Ale w momencie, kiedy nie wiesz, co zrobić i nie wiesz, jak to wszystko poukładać, to moja rada jest taka, że można poprosić kogoś o pomoc, ale nie finansową, tylko porozmawiać z kimś, kto pomoże Ci od początku ułożyć te klocki w głowie. Ja tak naprawdę znalazłam cały system wsparcia. Już wcześniej o tym myślałem, ale byłem dość zajęty eventami. Nigdy nie miałem czasu, a przynajmniej tak się przed sobą tłumaczyłem. To jest system, który pomógł nie tylko mi w tym momencie i mam nadzieję, że w niedługiej przyszłości też będę w stanie pomagać innym.
To jaki nowy pomysł na biznes wymyśliłeś i wdrażasz w czasie pandemii?
Biznes, który otworzyliśmy razem z moją drugą lepszą połową, to jest sklep internetowy. Ja kształcę się na coacha, prowadzę sesje coachingowe. Działam też rozszerzając moją strefę eventową, wracam do pasji, która nie wypaliła za pierwszym razem, i trochę ją rozbudowuję. Cierpliwość to dla mnie taki klucz do sukcesu. I ta cierpliwość pozwoliła mi rozwinąć moją markę; tę, którą mam teraz. I tą samą drogą chcę pójść dalej.
Cierpliwość to klucz do sukcesu
Na Twojej stronie da się przeczytać, że to jest biznes zbudowany na pasji. To może opowiedz o swojej pasji, którą zawarłeś w Twojej marce.
Tak, wszystko się zgadza. To, co robię w tym momencie, robię naprawdę z pasją. Duża liczba zleceń, która się pojawiła w dość krótkim czasie, była pokłosiem tego. Moi klienci zobaczyli, że mam ten błysk w oku, że nie wykonuję zleceń dla pieniędzy. Pieniądze, które zarabiam, nazywam skutkiem ubocznym mojej pasji.
Dość szybko zacząłem działać na zasadzie rekomendacji i poznałem ich gigantyczną siłę. A co do pasji, to mogę wrócić pamięcią do czasów na przełomie szkoły podstawowej i szkoły średniej, gdzie na wyjazdach kolonijnych to ja byłem tak zwanym didżejem, czyli zajmowałem się puszczaniem muzyki. To był ten przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Z kolegami nagrywaliśmy jakieś swoje sety z kasety na kasetę i nagrywaliśmy listy przebojów. Pamiętam jeszcze, że mój tata miał taki stary szpulowy magnetofon i nim też się bawiłem. Później niestety w miarę szybko musiałem iść do pracy i moja pasja trochę zginęła. Wsiąkłem w ten korporacyjny cały czas, ale na szczęście odnalazłem się z powrotem. Wypłynąłem.
Wracając jeszcze do pandemii, czy jest to Twoim zdaniem dobry czas na rzucanie etatu?
Uważam, że każdy czas jest dobry na rzucenie etatu. Bardziej rozpatruję to w kategoriach, czy wstrzelisz się ze swoim pomysłem w rynek, czy też nie. Ale czas pandemii nie ma tutaj nic do rzeczy, bo równie dobrze bez pandemii możesz się nie wstrzelić. Ja się raz nie wstrzeliłem, kilka błędów popełniłem w swoim życiu.
Właśnie tak zastanawiam się, co dla Ciebie oznacza „wstrzelić się”. Z jednej strony możesz celować nieprecyzyjnie. Ale z drugiej strony może być tak, że faktycznie Twój pomysł jest weryfikowany przez. Jak to jest z tym wstrzelaniem?
W moim przekonaniu jest to ocena klienta zewnętrznego, czyli jeżeli Twój pomysł jest dobry i się sprawdził, jeżeli znalazłeś klientów, i ci klienci chcą od Ciebie kupować, to znaczy, że jest OK. A jeśli nie, to pomyśl nad tym, co robisz źle. Możesz zatrudnić kogoś, kto zrobi audyt Twojej firmy, kto sprawdzi mocne i słabe strony i powie, co jest do poprawy.
Pozwól, że pociągnę Cię trochę za język, jeśli chodzi o sprzedaż. Wielu ludzi, którzy myślą o rzuceniu etatu, zwyczajnie się jej boi. Jak Ty sprzedajesz, jak pozyskujesz klientów?
Ja nie sprzedaję. Ja naprawdę lubię to, co robię. Ja mojej usługi nie wykonuję na 100%. Ja to robię minimum na 120% każdorazowo. I tutaj właśnie wchodzi ta fala rekomendacji, klienci, którzy chcą współpracować ze mną na dłuższy okres; którzy chcą ze mną współpracować na stałe. Mam klientów jednorazowych, chociażby takich, gdzie jestem didżejem, konferansjerem, prowadzę przyjęcie weselne, ale później osoba, która mnie zatrudniła, okazuje się, że jest odpowiedzialna za eventy w swojej organizacji. I nagle robię kilka 300-osobowych eventów rocznie dla tej firmy. Staję się jej partnerem biznesowym.
Jak sprzedawać bez sprzedaży? 120% zaangażowania, pasja. Co jeszcze?
W moim przypadku to wystarczyło. Może mam trochę skrzywione spojrzenie, bo całe życie sprzedawałem, więc potrafię rozmawiać z klientem na każdym poziomie. Potrafię porozmawiać z klientem indywidualnym i biznesowym, z prezesem, z właścicielem dużej firmy i potrafię przedstawić swoje racje. Bądź też przedstawić rozwiązanie na ich potrzebę.
Mówi się, że najnowocześniejszym trendem w sprzedaży jest właśnie terapia sprzedażowa, gdzie sprzedawca zadaje pytania po to, żeby ta druga osoba zdała sobie sprawę z tego, co jest sednem jej wyzwania czy frustracji. Dopiero w dalszych krokach pojawia się produkt czy usługa.
Tak to działa. To może być tip numer dwa. Jeśli masz cały szereg usług, najpierw zapytaj klienta, czego on potrzebuję, a potem przedstaw mu coś z koszyczka numer jeden, a nie z koszyczka numer cztery, bo to go może wcale nie interesować.
Jakbyś miał zmotywować moich słuchaczy albo zagrzać przynajmniej do podjęcia decyzji, co byś im powiedział?
Myślę, że to jest indywidualna sprawa. Natomiast gdybym miał komuś coś poradzić, to bym powtórzył po raz kolejny, żeby działali w zgodzie ze sobą. Bo też znam osoby, które jeszcze jakiś czas temu nie były gotowe na to, żeby rzucić etat. Sam byłem taką osobą jakiś czas temu. I przyszedł ten moment, gdzie okazało się, że jestem już na to gotowy. Czasami lepiej popracować pół roku dłużej, przygotować się na to mentalnie, a później zrobić ten krok. Działanie w zgodzie ze sobą to jest moja rada.
Czasami lepiej popracować pół roku dłużej, przygotować się na to mentalnie, a później zrobić ten krok.
Czasami lepiej popracować pół roku dłużej, przygotować się na to mentalnie, a później zrobić ten krok.
Cierpliwości, mojej cierpliwości.
Tego Ci właśnie życzę, jednocześnie dziękując Ci za wywiad i do zobaczenia gdzieś na freelancerskich przedsiębiorczych szlakach. Moim gościem był Rysiek Kwiatkowski.
Chcesz się dowiedzieć więcej? Przesłuchaj pełnego wywiadu na górze strony.
– Michał Bloch, Jak rzucić etat