Posłuchaj jako podcast w wersji audio:
Michał Bloch: Witam wszystkim bardzo, ale to bardzo serdecznie. Moim gościem jest Mirek Szołtysek. Dzień dobry, panie Mirosławie. Bardzo dziękuję, że przyjął Pan moje zaproszenie.
Mirek Szołtysek: Witam serdecznie. Też jestem zaskoczony, ale trudno. Trzeba pracować.
Mam nadzieję, że ta nasza rozmowa nie będzie miała wymiaru pracowego i że po prostu sobie miło pogadamy. Mnie się wydaje, że Pan autentycznie pokazuje i śląską kulturę, ale też kawałek swojego domu, swojej kuchni. To jest takie bardzo po ludzku i moim zdaniem to jest świetny pomysł, w wyidealizowanym świecie instagramowym. Szukamy teraz pewnej prawdy, takiej autentyczności. Ja tę autentyczność zauważam i od Pana „kupuję.
Mirek Szołtysek: Może powiem tak, skąd się to wszystko wzięło. Trzeba przede wszystkim wrócić do tego, co robię na co dzień. Na co dzień jestem śląskim artystą estradowym. Już od 35 lat pracuję zawodowo. Ale trzeba jeszcze trochę się wrócić w czasie, bo estrada już mnie interesowała od 9 roku życia. Już mnie to gdzieś ciągnęło, już coś się tam między tym działo, czyli to był taki impuls tego, co jest moim marzeniem.
Ktoś powiedział tak pięknie kiedyś, że na marzeniach świat jest zbudowany.
Ale jeszcze te marzenia trzeba realizować, więc tak sobie pomyślałem: skoro zostałem obdarzony talentem i mój głos podoba się tym, którzy tego słuchają, to nie mogę go zakopać do ziemi głęboko, tylko muszę się z nim dzielić. I tak się rozpoczęła estrada.
Ale wcześniej ciężko pracowałem przez 20 lat na stalowni w Hucie. Wiem, co to jest ciężko robota. Pracowałem w ruchu czterobrygadowym. Na przykład po nocy człowiek wrócił spać, a po południu jechał na koncert i z koncertu na nockę, ale przyszedł taki moment w moim życiu, że zrozumiałem, że nie można służyć dwóm panom równocześnie, więc wybrałem jedno. Wybrałem estradę.
Estrada dla mnie to nie jest tylko wyjście, zaśpiewanie piosenki.
Dla mnie to jest rodzinne spotkanie z przypadkowymi ludźmi, którzy w pewnym momencie tworzą niesamowitą atmosferę.
Dla mnie estrada to przekaz moich utworów, a przede wszystkim moich tekstów, piosenek i biję to w tę publiczność, i w tym momencie ona rozumiejąc to przesłanie, odwdzięcza się burzą oklasków. To buduje, ale przez lata jeszcze jednej rzeczy nie potrafię zrozumieć, dlaczego, jeśli chodzi o estradę, robią jedni tak, a drudzy robią tak? Co robię tutaj źle? Okazuje się, proszę mi wierzyć, że nic nie robię źle.
Publiczność kupuje moją osobę jako normalnego, autentycznego człowieka. Godzinny koncert to jego praca. Tam jest jego przekaz, potem schodzi ze sceny. Nie ucieka do limuzyny, do domu, nie odprowadza go 20 ochroniarzy, wręcz przeciwnie. Idzie do tej publiczności, rozmawia z nimi. Jest ona różno. Czasami jest ktoś bardzo wesoły. W tym momencie trzeba go tak samo potraktować, bo to święto i ma do tego prawo. Jakby się rano obudził, abym potraktował go inaczej, to by powiedział o tym Szołtysek, to jednak nie jest taki, jak się o nim mówi albo jak on mówi o sobie.
I teraz wskakujemy w te media społecznościowe. To jest ciekawe. Mam w domu takie małe krzesełko. U nas się to nazywa ryczka i siedzę sobie na tej ryczcie i myślę. Przecież, jeżeli ten YouTube się tak rozwija, to okazuje się, że sporo w tym nigdy nie siedział w tych mediach społecznościowych. Mnie to nigdy aż tak nie interesowało.
Przecież po drugiej stronie na mediach społecznościowych, to nie są roboty, to są ludzie.
Wrzuciłem pierwszy filmik kulinarny, a tak nie miało być w ogóle, bo poprosiłem moją córkę, żeby mi otwarła kanał YouTube, żeby wstawiać tam pewne rzeczy koncertowe, jakieś wywiady i tak dalej. Ale koncerty były, imprezy się odbywały, ale nie było możliwości, żeby to nakręcić. Więc wymyśliłem sobie: to zróbmy ta śląska wodzionka i ta wodzionka otwarła drzwi w tej chwili tak szeroko, że jestem z tego naprawdę dumny. Nie spodziewałem się tego, że aż tak to pójdzie. A przede wszystkim dumny z tego, co Ci, cooglądają, co oni piszą. Panie, już Pan nie musi i coś w tym jest. Już Pan nie musi gotować, ale gadaj Pan i tu jest ta autentyczność. Może tym tutaj wygrałem, bo przecież gotujących na YouTube jest multum ludzi, a tu chyba gro coś innego.
Trudno mi o sobie mówić, ale wiem, jak już jest. Prosto, zwięźle i na temat. To się podoba. Nie podoba się? To proszę, w ogóle tu nie wchodzić. Jak patrzę na telewizor, a nie podoba mi się jakiś kanał telewizyjny, to nie dyskutuję na temat tego kanału. Po prostu go omijam szerokim łukiem i patrzę na to, co mnie interesuje, a żem się rozgadał.
Jest pan na estradzie od ponad 30 lat i tak by się można było spodziewać, że jako artysta w tym pierwszym lockdownie, to był taki dobry czas, żeby ten kanał otworzyć. Jednak coś spowodowało, że trochę później się to pojawiło, a za tym ten sukces. Ktoś może sobie oglądać różne kanały. Niektórzy mają milion subskrypcji.
Tak naprawdę kilka tysięcy osób w społeczności to jest ogrom ludzi, którzy pozwalają większości marek funkcjonować w aspekcie zawodowym. Jak ktoś mnie pyta, czy w budowaniu marki chodzi o to, żeby cisnąć na setki tysięcy wyświetleń subskrypcji, to zdecydowanie mniejsza społeczność jest potrzebna, żeby funkcjonować. To też warto powiedzieć.
Mirek Szołtysek: Dlatego te subskrypcje mnie jak najbardziej cieszą, bo w tak krótkim czasie tyle tego jest, że głowa boli. Mnie to naprawdę cieszy, ale mój cel na YouTube jest inny. Moim celem jest propagowanie mojej kultury nie tylko od strony estrady, bo to już jest, ale również tej kulinarnej. I się okazuje, że z racji tego, że reprezentuję Śląsk, a Ślązacy, jak i wszyscy są rozproszeni po całym świecie, oni dzisiaj dziękują za przypomnienie tych wartości, bo mama nie żyje, babcia nie żyje. Już zapomnieli, jak się to robiło i nagle jest ktoś, kto im o tym przypomina.
Dla mnie ten kanał YouTube to ma być zrzeszenie fajnych ludzi, z którymi można podyskutować. Z jednymi się można zgodzić, z drugimi się można nie zgodzić, ale nie jest to takie jakieś niefajne, tylko potrafimy iść na jakiś kompromis. Mało tego nie jestem alfą i omegą i ja na tym YouTube też się uczę od innych, bo jeśli ja robię jakiś przepis, a ktoś mówi, a my jeszcze dajemy do tego i tego, to proszę mi wierzyć, też tak próbuję robić.
I mój cel na YouTube to nie miliony subskrypcji.
Mnie interesuje to, żeby zaszczepić to piękno mojej kultury wszystkim tym, których zdążyłem tym zarazić, zainteresować, bo jeszcze wracam do jednej rzeczy. Jeśli chodzi o moja kultura, to ja nie jestem żadnym fanatykiem, bo najgorzej być fanatykiem i po prostu na tym się kończy. Ta śląskość jest nieodzownym elementem w moim życiu. Ona współgra z moim życiem na co dzień. Kiedy wychodzę, reprezentuję mój region, mój kraj, bo przecież koncertuję i w świecie, jeśli chodzi o mój region, każde wypowiedziane słowo na estradzie to moja wielka odpowiedzialność za reprezentowanie mojego regionu. Więc nie wciskam nikomu tak zwanego kita, że tak ma być, tylko delikatnie o tym pięknie rozmawiam i dlatego wtedy po tych koncertach ta publiczność przychodzi i mówi: Gadaj, pan, jeszcze. To takie fajne. I tu już jest ten sukces.
Właśnie, co jest tą taką dźwignią sukcesu? Niektórzy mówią, że to się da jakoś przygotować. Ja mówię, że to jest ta autentyczność, ten sposób wypowiedzi, to, jak się mówi, to się ma wykreowane albo ma się to absolutnie naturalne. Ja u Pana kupuję tę piękną autentyczność, takie zaproszenie do swojej kuchni, pokazanie kawałka tej śląskiej kultury i gwary.
Pochodzę z Warszawy, a teraz mieszkam na Kaszubach. Tutaj też jest kultura, którą dopiero poznaję. Natomiast część mojej rodziny jest ze Śląska i to jest tak, że Pana kanałem odkryłem fakt istnienia, chociażby wodzianki, bo wcześniej już ją jadłem, ale tak jak Pan mówi, być może, to jest kwestia przypomnienia, albo właśnie nadania tej prostej skądinąd potrawie tej nowej wartości.
Chociaż z drugiej strony, jest to też robione profesjonalnie. Pojawił się hasztag #jaktowonio, więc jest to też robione tak się, jak powinno to robić?
Mirek Szołtysek: Fajne jest to, że mówimy o publiczności w internecie, że ci, którzy piszą, podchwycili to słowo, którego często używam przy tych kulinarnych rzeczach. To oni sprowokowali to, że dziś to hasło ma sens i jest rozpoznawalne. I to jest fajne. Ja powiem inaczej.
Wracając do estrady Ci, co stoją przed sceną, do których ja przemawiam, oni się nie dają oszukać. Oni momentalnie wiedzą, co to jest ściema, kto jest autentyczny, a kto tylko patrzy na zegarek, żeby ta godzina szybko minęła. Faktura do domu albo na następny. Nie. Wypisanie faktury musza, bo to jest moja praca zawodowo. Ja musza z czegoś żyć. To jest logiczne, normalne, ale moim celem, i mój zespół też to wie, jest zrobienie tak pięknej roboty wśród tych tysiąca, setek ludzi, żeby po sobie nie pozostała tylko faktura, ale piękno, o którym jeszcze się mówi przez pary dobrych miesięcy. A po paru latach znowu się zaprasza tego artystę, żeby pokazał, to ciążyło dane miasto czy wioska parę lat temu.
I to jest to piękno, pozostawienie po sobie coś fajnego, bo każdy człowiek posiada w sobie dobro.
Jeśli ktoś mówi nie, ja nie jestem dobry. To znaczy się, że nie spotkał jeszcze na swojej drodze kogoś, kto go chyci za ramię i mu powie: Człowieku Ty jesteś dobry, tylko musisz to dobro wyzwolić z siebie. Proszę mi wierzyć, na estradzie ja wychodziłem tylko zaśpiewać piosenki. Ja nie potrafiłem powiedzieć: Dzień dobry, dziękuję, bo miałem od tego kumpla, który to za mnie wszystko robił, ale w momencie, kiedy kumpel powiedział, że idzie do innej pracy, zostałem sam. I tu odniosłem sukces, i wiem o tym doskonale.
Zacząłem mówić do tych ludzi jedno zdanie, drugie, trzecie, czwarte, burza oklasków, radość. Mówię: Boże kochany, przecież to takie proste tylko trzeba chcieć. A w dzisiejszym świecie trzeba jeszcze bardziej chcieć, bo idziemy do przodu, to wszystko nam uciekło spod rąk, spod nóg. Za chwila wodzionkę będziemy kupować w paczkach takich malutkich. Ino wypijemy, otworzymy paczka i też to będzie się nazywało wodzionka. Dlatego trzymajmy te swoje tradycje, swoje kultury czy to Kaszubi, czy Górale, czy Ślązacy, czy Wielkopolanie, a jak ktoś nie ma tradycji i kultury w swoim danym mieście, dołączcie do innej. Spróbujcie się nią zapoznać. Nie jest tylko jedna kultura na Śląsku, czyli Śląska. Skoro ja koncertuję po całej Polsce i tam nie ma Ślązaków na koncertach, więc coś w tym jest. Jakiś magnez jest.
Dla mnie magnezem jest człowiek. To jest dla mnie największa wartość.
Panie Mirku, mam takie pytanie trochę skręcające w stronę takiej praktycznej części prowadzenia kanału. Kanał wystrzelił, o ile można tak powiedzieć, ale wydaje mi się, że tak jest, bo to jest duży sukces, taki dynamiczny rozwój. W związku z przepisami, które Pan pokazuje, czy to się jakoś przekłada na tę pracę artystyczną? Czy ten zasięg, który Pan buduje, przekłada się na zwiększone zainteresowanie? Wiem, że Pan ma jakąś współpracę, ale ciekawię się, czy już się przekłada na tę działalność estradową, sceniczną? Czy ktoś Pana odkrył, bo zobaczył na YouTube?
Mirek Szołtysek: Wielu ludzi nie wiedziało, co robię zawodowo. Nie wiedziało, że śpiewam, że koncertuję i tak dalej. Druga część ludzi nigdy znając mnie dobrze, nie wiedziała, że potrafię też ugotować i tu jest teraz to piękne. Ci, którzy przyszli nie znając tego, co robię, jeśli chodzi o estradę, momentalnie wskoczyli na YouTuba i zaczęli szukać i widzą mnie w tym, co robię na co dzień. A ci, którzy znają mnie z estrady, zaczęli szukać moich kulinariów. To jest piękne. Jak się to połączy razem, to jest nas więcej, a o to nam powinno chodzić.
To różnie się nazywa, ale to chodzi po prostu o społeczność. Mogą zobaczyć jakiś kawałek Pana poza estradą, a to też buduje relacje. To też zbliża wbrew pozorom i to jest też bardzo fajne dla marki osobistej.
Mirek Szołtysek: Dlatego ja o to dbam, żeby ten kanał tył takim kanałem rodzinnym. Nie tylko ugotowanie albo pokazanie pewnej potrawy, ale ja też mam pewne z tym, że tak powiem takie jakieś fajne rzeczy, takie scenki rodzajowe. Na przykład, że jak robiło się wodzionkę, to za bajtla pamiętam, że jeszcze zrobiłem to, czy tamto. Jak się robiło tak zwane nudle, czyli makaron swojski, to zawsze pamiętam, jak mama go wieszała na stole, żeby on się wysuszył. Nożem się kroiło tak taki kawałek, na piec się upiekło. Ci ludzie robili to samo, tylko oni już o tym zapomnieli, i to przypomnienie buduje naprawdę fajną rzecz. Jeszcze raz powtarzam. Po drugiej stronie to nie roboty, to po prostu ludzie.
Co by Pan mógł powiedzieć, poradzić naszym słuchaczom, żeby zmotywować ich do działania?
Mirek Szołtysek: Pamiętam, kiedy podjąłem decyzję, żeby położyć papiery na stół, czyli zwolnienie z Huty, w której pracowałem, to była taka decyzja, albo robię to, co mnie cieszy, albo nie robię ani nic, bo jak ja mam robić coś, co mnie męczy, to dziękuję. Ta Huta dla mnie była tylko i wyłącznie dlatego, że po szkole trzeba było pracować. Trzeba było iść do roboty. A w moim przypadku trzeba było iść do roboty, bo tylko tata pracował. Mama dbała o dom, więc trzeba było tej mamie i rodzinie pomóc, więc poszedłem do roboty, ale te 20 lat szybko minęło.
Podjąłem decyzję. Koniec. Położyłem papiery, przyszedłem do domu. Byłem bez roboty, a to było w czasie, kiedy o tę robotę było trudno. Kupiło się paczkę fajek, zrobiło się kawę. Pamiętam pierwszy rachunek za komórkę 1500 zł. To był rok 99. 1500 zł za komórkę to, ile ludzie zarabiali w Hutach, to nie ma, o czym mówić. Siadłem i powiedzieli tak: Ratuj się, kto może. Wziąłem komórkę, zacząłem wydzwaniać i proszę mi wierzyć, kochani.
W pierwszym roku zagrałem 110 koncertów.
Tak w skrzydła mnie poniosło, że mówię: Boże kochany, szkoda mi tych 20 lat, ale skoro mi dałeś jeszcze to, co mam do wykorzystania to wykorzystam go na maksa. Jeżeli macie w sobie talent, jakąś smykałkę i to was bardzo ciągnie, a robicie coś innego, podejmujcie jak najszybciej decyzję. Koniec. Przeskakuję. Początki mogą być ciężkie, ale już nie pójdziecie do tej roboty ciężko. Pójdziecie z radością. Wiecie, w tej robocie kopać, kombinować tak, żeby iść do góry, a nie będziecie się nigdy cofać, więc moim zdaniem trzeba podjąć decyzję – Nie biorę się za to i jestem szczęśliwy.
Właśnie takie słowa też motywują. Myślę, że część osób weźmie je sobie do serca. Jakie ma Pan plany jako marka osobista w kontekście i kanału na YouTube, i występów estradowych? Może Pan zdradzić, co przed Pana marką teraz?
Mirek Szołtysek: Cały czas się coś dzieje. Tu nie ma dnia, żeby jeden telefon nie zmienił całego dnia, ale jaki on będzie i od kogo on będzie, ja tego nie wiem. W każdym razie dla mnie najważniejsze jest to, żeby cały czas pracować wśród ludzi. Nie pracuję tylko, wypisując faktury. Ja jadę w Polskę na koncerty, gdzie trzeba komuś pomóc. Ktoś potrzebuje pomocy, wtedy mówię do mojego zespołu: Słuchajcie, jest SOS. Gdzie? W Bydgoszczy. Jedziemy, wracamy. Zmęczenie totalne, ale za jakiś czas dowiadujemy się, że ten cel stał się po prostu radością danej osoby lub danej rodziny.
Znowu jesteśmy wzmocnieni i idziemy do roboty, więc cały czas się coś dzieje.
Tu na YouTube nie chcę opuszczać tych ludzi, bo to się tak pięknie rozwinęło wszystko, że znajdujemy wspólny język. Zresztą nasze dzisiejsze spotkanie to już też o czymś świadczy. Mnie to nawet przewyższyło, bo nie wiedziałem, że to tak fajnie pójdzie.
Najważniejsze jest to, żeby być razem obojętnie, co robimy, kiedy robimy i dla kogo robimy.
Moje dzieci są po lewej stronie, gdzieś tam chodzą. Moja żona jest naprzeciw mnie, gdzieś tam chodzi i ja rozmawiam z kim innym, i każdy ma jakieś tam zajęcie, ale proszę mi wierzyć, że mimo iż jesteśmy rozproszeni w jakiś tam odległościach, cały czas jesteśmy razem i to jest to piękno. Gdyby tego nie było, nie byłoby nic. Nie byłoby estrady, nie byłoby rodziny, nie byłoby dziś YouTuba, nie byłoby tego kopa, tej radości, że nie kuja metal, ale rozmawiam z fajnymi, ciekawymi ludźmi.
Myślę, że warto podkreślić, że w tym, co Pan mówi, jest duża misja. To nie jest praca, nie jest mechaniczne wykonywanie, ale właśnie, że się robi coś dla innych. To jest taka działalność misyjna, dawanie czegoś od siebie, która też powoduje, że marka zyskuje, że ludzie się zbliżają do marki, chcą jej ufać.
Myślę, że to jest wielka odpowiedzialność, ale też wielki dar, który dostajemy, że ktoś, przychodząc do nas, powierza jakiś kawałek swojego czasu. Myślę, że w tym jest piękna wartość, której się nie da po prostu przeliczyć na pieniądze, prawda?
Mirek Szołtysek: Dokładnie. Nie wszystko nawet trzeba przenieść na pieniądze. Wiesz, mam różne sytuacje. Przychodzą ludzie, mówią: Pan w tym tekście piosenki utknął kawałek mojego życia. Skąd o tym miałem wiedzieć? To jest niesamowite, jak Pan to zrobił? Wie Pan, to zmieniło moje życie. Czy Pan jest świadomy tego, że zmienił moje życie? Ja takich maili mam dużo, naprawdę dużo. Czego jeszcze więcej chcieć? Mam nadzieję, że jak mi się samochód w Toruniu zepsuje, to wyjdę na ulicy, ktoś rozpozna i mi też pomoże.
Serce rośnie, jak się taki przekaz słyszy, że nasza twórczość, nasza działalność, niesie się poza nasze wyobrażenie i komuś to pomaga, to jest największy dar.
Mirek Szołtysek: Tylko ta szczerość i naturalność w moim przypadku jest jeszcze czymś poprzedzona, bo proszę pamiętać, że każdy koncert to inna publiczność. Nigdy nie miałem koncertu ze scenariuszem. To jest ciekawe. Mam koncert o 17, więc on się rozpoczyna, ale co na tym koncercie powiem – nigdy się do tego nie przygotowuję, bo każdy koncert ma inną publiczność. Każdy człowiek wygląda inaczej, każdy człowiek inaczej reaguje, więc co robię? Zdradzę coś.
Przyjeżdżam i tak z daleko obserwuję tych, którzy czekają na koncert, i w tym momencie wiem, co dziś mam robić.
Wiem, jak do nich przemówić. Rozglądam się, czy nie są czasami dzieci, bo to jest bardzo ważne. Nikt o tym nie wie. Ja sobie tylko chodzę, ale moje myśli pracują i wtedy wychodzę na estradę, i mówię drodzy Państwo, witam Państwa bardzo serdecznie, ale mam do Państwa pytanie: Po co żeście tu przyszli? Kontrowersyjne, nie? Oni patrzą, po co my tu przyszli? Kochani nie wstydźmy się jeden drugiego. Nie wstydźmy się dźwignąć rączki do góry i zaklaskać. Nie patrzcie, czy nas wyśmieje sąsiad, czy sąsiadka. Wykorzystajmy ten czas, który jest przeznaczony dla nas i zobaczycie, jak będzie pięknie. Zapraszam w tym momencie do uczestnictwa w koncercie, a najpiękniejszy jest ten finał, bo może na początku iść ciężko, ale po tym, jak jest finał, już nie idzie skończyć, a trzeba jechać dalej.
Bardzo Panu dziękuję, Panie Mirku za podzielenie się swoim podejściem do działalności estradowej i też do przede wszystkim do pracy z ludźmi. Oczywiście zapraszam do nie tylko subskrybowania tego kanału, ale też sprawdźcie kanał Pana Mirka. Tam dużo kultury śląskiej, śląskie przepisy i pewnie nowe rzeczy, które jeszcze się pojawią, ale też oczywiście zapraszamy do sprawdzenia płyt i koncertów Pana Mirka Szołtyska, który dzisiaj był moim gościem. Bardzo serdecznie, Panu, dziękuję. To był dla mnie zaszczyt, że się Pan zgodził podzielić kawałkiem w swojej historii o swojej marce osobistej.
Mirek Szołtysek: I ja, dziękuję również serdecznie za to miłe zaproszenie, że my obydwaj znaleźli ten czas, żeby ze sobą porozmawiać i podzielić się tym wszystkim z innymi. Może na końcu powiem takie słowa. Darmo dostałeś w życiu, to spróbuj to też darmo ofiarować, a zobaczysz, jak się Twoje życie szybko zmieni. Nie mów o człowieku źle, którego widzisz na ulicy. Powiedz o nim swoje zdanie wtedy, kiedy go poznasz, bo niejednokrotnie możesz się pomylić i skrzywdzić tego człowieka, i samego siebie.
Bądźmy razem. Żyjemy na tej samej planecie. Żyjemy w tym pięknym kraju. Bądźmy razem.
Rozpoznawajmy się na chodnikach, w sklepach, w marketach. Podejdźmy do siebie, jeżeli ktoś jest rozpoznawalny. Przecież ja w swoim życiu spotkałem świętej pamięci Krzysia Krawczyka, który był dla mnie tak fantastyczny i mówi mi: Wiesz co, Mirek, ja Ci pokażę, jak się likwiduje podbródek w telewizji, żeby nie był taki o. Mówię Panie Krzysztofie, jak się to robi? Mirek kopiowy ołówek, zrobisz sobie parę takich kresek i zobaczysz. To zrobiłem. Rzeczywiście działa. Świętej pamięci Zbigniew Wodecki przecież ikona. Fantastyczny człowiek, wokalista i do dziś go słucham.
Kochani, ale to są wszyscy ludzie, którzy przez całe swoje życie dawali piękny przekaz swojej osobowości, swojego dobra i tym zarażali pokolenia. Nic ze sobą nie weźmiemy. Tam meblościanek, samochodów za miliardy nie potrzeba.
Weźmiemy tylko sakiewkę dobra i to wystarczy, ale żeby ją mieć, to trzeba od dziś zacząć.
Bardzo serdecznie dziękuję.
Chcesz się dowiedzieć więcej? Przesłuchaj pełnego wywiadu na górze strony. Chcesz więcej? Zapraszam do przeczytania bądź przesłuchania pozostałych wywiadów z tej serii.
– Michał Bloch, Jak rzucić etat