Posłuchaj jako podcast w wersji audio:
Moim gościem jest dzisiaj Małgorzata Ohme. Zapraszam Cię do przedstawienia się naszym słuchaczom.
Małgorzata Ohme: Cześć, Michał. Bardzo ci dziękuję za zaproszenie. Nie jestem zbytnio entuzjastyczna, jeśli chodzi o udział w nagraniach poza moją pracą. Natomiast twoja determinacja i postawa absolutnie mnie przekonały do tego, że powinnam to zrobić i nastawiły mnie bardzo optymistycznie do naszego spotkania.
To ja bardzo dziękuję za przyjęcie zaproszenia. Zawsze mam w sobie taką obawę czy moje starania nie będą potraktowane jako jakiś stalking. A przypominałem ci kilka razy, więc fajnie, że to tak odebrałaś, bo faktycznie zależało mi, żebyśmy pogadali.
Często zaczynam od powrotu do przeszłości i pytam swoich gości o to, co robili, zanim zostali markami osobistymi. To jest pytanie, którego ci nie wysłałem wcześniej, ale pomyślałem, że warto je zadać. Co robiłaś, zanim zostałaś marką osobistą?
Małgorzata Ohme: Nie jestem w stanie ci powiedzieć, kiedy zostałam marką osobistą. Muszę się cofnąć do czasów, w których jeszcze nie popularyzowałam psychologii w mediach.
Zawsze miałam potrzebę robić rzeczy, które docierają do szerokiej publiczności. To było wpisane w moją ścieżkę życia.
W psychologii to się nazywa ścieżka kreodu. Definicja jest mało popularna, ale kiedyś moja pani profesor powiedziała, że jest coś takiego jak ścieżka kreodu, że to jest takie nasze DNA i potrzeby, które wynikają z tego, kim naprawdę jesteśmy. To znaczy, jak jest zbudowany nasz układ nerwowy, jak jesteśmy predysponowani do pewnych aktywności w życiu. Na przykład ja nie jestem predysponowana do bycia księgową i gdybym poszła tą drogą to i tak moja ścieżka kreodu przywoływałaby mnie do robienia innych rzeczy, które być może spowodowałyby, że porzuciłabym tamtą drogę. A jeśli miałabym sprzyjające okoliczności środowiskowe i tak bym szukała czegoś, co byłoby bardziej dostosowane do mojego temperamentu.
Wydaje mi się, że zawsze chciałam robić takie rzeczy, które będą mogły dotrzeć do publiczności. Sama kategoria „publiczność” jest to coś, co jest mi bardzo bliskie, ponieważ ja bardzo lubiłam teatr i występowałam w amatorskich teatrach. Byłam też w liceum Czackiego, gdzie był słynny teatr, który miał długą historię.
Zawsze byłam bardzo aktywna społecznie i twórczo, więc długo byłam przekonana, że będę coś robić w sztuce. Miałam chłopaka, którego rodzice byli aktorami i to były takie trochę niespełnione kariery i to się też wiązało z dużym poczuciem zagrożenia, a bardzo potrzebowałam poczucia bezpieczeństwa też w życiu. W związku z tym nie zdecydowałam się na tę drogę. Uwielbiałam to i mam takie doświadczenia sceniczne, które się zapisały w mojej podświadomości jako coś bardzo przyjemnego.
Myślę, że dostając różne szanse w życiu, wyciskajmy z nich jak z cytryny.
Wiedziałam, że to jest coś, co jest moim miejscem, że to lubię, że to mnie dokądś zaprowadzi.
Odpowiadając na twoje pytanie, kim byłam. Na początku przyszło mi do głowy, że ja byłam żoną i matką, ponieważ i pewnie się tego nie spodziewałeś, bardzo wcześnie wyszłam za mąż i bardzo wcześnie miałam dzieci. Dziś mój syn ma 18 lat, więc możesz sobie policzyć, że to było dość wcześnie jak na tamte czasy. Nikt z moich znajomych nie decydował wtedy na rodzinę, a ja z różnych powodów się na to zdecydowałam. Kiedy wszyscy inni byli skupieni na karierze i na myśleniu, co chcą robić w życiu, na fantazjowaniu, na spełnianiu swoich marzeń, to ja też to robiłam równolegle. To było dla mnie ważne, ale najpierw musiałam zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa. Moje małżeństwo się później rozpadło, ale ta decyzja zaspokoiła moją potrzebę z dzieciństwa, żeby mieć rodzinę i zbudować coś, co jest normalne i trwałe.
Więc zanim stworzyłam markę osobistą, to stałam się żoną wybitnego męża i ta marka osobista się zaczęła gdzieś w nim. Wciąż noszę jego nazwisko, lubię je. Lubię też swojego byłego męża, mam dużo szacunku do tego, co robi, ale poszłam zupełnie swoją drogą, więc w tym sensie nie stałam się gałęzią jego marki osobistej. On był dla mnie ważną osobą w moim życiu, która widziała we mnie szczególne cechy, których ja wtedy nie dostrzegałam; która bardzo we mnie wierzyła; która mi pozwoliła pójść swoją autonomiczną drogą. Rozbudzał moją ambicję i nieposkromione marzenia. On jest osobą, która wciąż marzy i uważa, że sky is the limit, to jest dokładnie z jego książki.
Nie miałam tego w domu. Mój wspaniały tata zawsze mówił, jak zrobiłam coś wspaniałego, że jestem wicemistrzynią.
A ja mówiłam jak to wicemistrzynią? Mistrzynią jestem.
A on mówił, nie, pamiętaj dziecko, zawsze może być jakiś mistrz, o którym nie wiesz. I wtedy mi się wydawało, że to jest bardzo mądre, bo to jest taka lekcja pokory. Wiem, że miał intencję, wiedząc, że jestem jedynaczką, żeby mnie nie wychować na samoluba pełnego pychy. Jednak ta pokora mi czasem bokiem wyłaziła, bo zamieniła się później w poczucie niższości, niepewności i lęku. Myślę, że mój tata miał duże znaczenie w tym, kim byłam, kiedy poznałam swojego męża. Dobrze, że go poznałam, bo był akurat pełen takiej arogancji życiowej i to mnie na początku uderzało. To mnie wprowadzało w dysonans, ale myślę, że pozwoliło mi to zupełnie inaczej spojrzeć na życie.
Nie od razu to zastosowałam, ale miałam jakąś taką biologiczną odwagę, wynikającą z ciekawości poznawczej. Dla mnie to jest paradoks, że ja jednocześnie jestem bardzo lękowa, a z drugiej strony jestem bardzo ciekawa, i ta ciekawość jest większa niż lęk. Czasami w życiu robiłam rzeczy brawurowe. I mimo wszystko decydowałam się coś zrobić, ale myślę, że to był też wpływ mojego męża Rafała, który właśnie mówił sky is the limit.
Dziękuję za to sformułowanie, którego nie znałem wcześniej – ścieżka kreodu, tak?
Małgorzata Ohme: Myślę, że wielu psychologów nie zna tego pojęcia. Ja byłam na studiach doktoranckich u pani profesor Ani Brzezińskiej. Ona chyba dwa razy w życiu użyła tego pojęcia. Później znalazłam to gdzieś w zagranicznej literaturze. To nie jest bardzo popularne pojęcie, ale czasami je sobie przywołuję, bo wydaje mi się, że to jest nasze biologiczno-genetyczne wyposażenie.
Musiałabym zrobić wykład o tym, kim się rodzimy, z jakim genotypem i układem nerwowym. Z układu nerwowego, który ma różne cechy, część z nas jest aktywna, część mniej aktywna, część z nas jest bardziej regularna, część mniej regularna, część z nas jest bardziej optymistyczna, bo ma przewagę emocji pozytywnych nad negatywnymi w niemowlęctwie. To są cechy temperamentu i na tym temperamencie wyrasta nasza osobowość.
Cechy temperamentu są bardzo ważne. One nas predysponują do pewnych aktywności albo ich braku.
Dopiero z perspektywy czasu zobaczyłam, jaki mam problem z byciem częścią korporacji. To jest kompletnie wbrew temu, co ja mam biologicznie osadzone. Podjęłam też bardzo dużo prób w związku z tym i dopiero niedawno zmieniłam myślenie, żebym nie traciła czasu na pewne rzeczy. Przechodzę teraz przez mentoring leadershipowy z Iwoną Wencel, która jest moją mentorką biznesową. Ona kształtuje mój leadership na podstawie moich zasobów, a nie o moje ograniczenia. Nie ma więc sensu, żebym traciła czas na pewne rzeczy, bo ja tam zawsze będę zasilać tyły. Muszę się skupić na zasobach i na tym, że mam prawo do kreowania swojej marki i leadershipu na podstawie swoich zasobów, a to nie jest popularne w korporacji. Myślę, że takie osoby jak ja, mają trudność z przejściem tego procesu. Dopiero dojrzałość zawodowa daje im dużo więcej możliwości.
Też miałem zajęcia z profesor Brzezińską i nie pamiętam tego sformułowania. Skoro padło już magiczne słowo „korporacja” to niezmiernie mnie ciekawią twoje doświadczenia z pracą etatową i ewentualnym rzuceniem etatu.
Nie namawiamy do rewolucji w tym podcaście, ale do przemyślanej zmiany. No właśnie, Małgosia Ohme w korpo.
Małgorzata Ohme: Ja mam taką nietypową drogę. Tak naprawdę z bardzo niezależnego wolnego zawodu, z bycia nauczycielem akademickim na Uniwersytecie SWPS, terapeutą po skończeniu wszystkich szkoleń, niezależnym bytem, ekspertem, chyba wtedy już kreowałam swoją markę, nie wiedząc, że ją kreuję. Ale żyłam w wolności, nie wiedząc, jak bardzo to jest dla mnie ważne i optymalne.
W związku z tym dość późno weszłam w korporację, ale wydaje mi się, że to dobrze. Miałam już alternatywne doświadczenie i ono nie pozwoliło mi się dostosować do korporacji. Ja funkcjonowałam w korporacji zawsze na własnych zasadach.
Kiedyś, mój drugi szef, Tomek Machała powiedział, ty jesteś, Ohme, niezarządzalna.
To jest śmieszne, bo nie jestem hierarchiczna. Nie lubię być czyjąś szefową ani mieć szefa. Ja sobie to zapamiętałam, bo myślę, że on miał rację. Trudno jest mną zarządzać.
Natomiast moja przygoda z korporacją rozpoczęła się wtedy, kiedy zmęczyło mnie życie w niepewności finansowej. Było to też związane z moim życiem prywatnym i z tym że zostałam sama. Musiałam się utrzymywać absolutnie sama i że cała odpowiedzialność była skoncentrowana na mnie. Po takim sezonie, w którym nie było mnie stać na gaz w wynajętym domu pod Warszawą, pomyślałam sobie, grow up dziewczynko, czas dorosnąć. Ludzie dorośli idą do pracy, praca to jest korporacja, nie jesteś uprzywilejowana, należy się z tym zmierzyć. Więc się postanowiłam z tym zmierzyć.
W mojej pierwszej pracy pracowałam jako redaktor naczelna magazynu dla rodziców GAGA, potem jako redaktor naczelna serwisu parentingowego Mamadu. Następnie była Wirtualna Polska i potem był RASP, czyli Onet.
Czy trochę w tych korporacjach popracowałam? Niedługo. Nie wytrzymałam. Najdłużej byłam w RASPIE – prawie 4 lata. To raczej były dla mnie takie kontrakty, gdzie przychodzisz i masz zadanie do wykonania. Jak to zaczyna już funkcjonować, to już jestem znudzona i zmęczona, moje zadanie jest zakończone.
Jeśli mam być jak świstak, który zawija w te sreberka, to znaczy, że umarłam, mnie już tam nie ma.
Zawsze tak się działo, że doprowadzam produkt do momentu wdrożenia. W magazynie GAGA bardzo szybko ustawiłam pracę na własnych zasadach. Oczywiście, że było mi łatwiej, bo już byłam Ohme i wcześniej występowałam w mediach. Byłam znanym psychologiem dziecięcym. Już przyszłam z pewnej pozycji i ci ludzie mnie znali. Mnie się wydawało, że jesteśmy równi, a potem się okazywało, że nie wszyscy tak myślą.
Pamiętam takie moje wystąpienie, gdy przyszłam do Wirtualnej Polski. Tam jest duży bardzo fajny zarząd i tam trzeba było zdać tak zwane podsumowanie roku i budżetowanie. Jakoś się do tego przygotowałam, wszyscy mówili, że to się nazywa grillowanie. Wtedy pomyślałam, że po prostu muszę to robić, bo to jest częścią mojej pracy. Nie byłam dobrze przygotowana, bo dopiero zaczęłam pracę i nie potrafiłam podsumować tego roku, bo to nie był rok moich działań. Zasadniczo miałam małe pojęcie o tym, co należy tam robić. Przygotowałam jakąś średnią prezentację, wystąpiłam i nagle słyszę od prezesa, że bardzo dziękujemy, nie zaliczyłaś.
Ale czego nie zaliczyłam? Ja tu jestem partnerem, przyszłam zrobić produkt. Ok, rozumiem, nie podoba wam się ta strategia albo się z czymś nie zgadzacie, ale ja nie jestem w szkole i przed nikim nie zaliczam. Pamiętam dyskomfort związany z tą nomenklaturą. Za każdym razem odzywały się we mnie wewnętrzne apele niepodległościowe, taki rodzaj buntu, niezrozumienia, że znalazłam się w sytuacji, która jest ciasna i do mnie nie pasuje.
To cały czas małymi krokami uświadamiało mi, że nie do końca pasuję do dużej korporacji.
Pomimo że jest mnóstwo fajnych rzeczy i miałabym w korporacji poczucie bezpieczeństwa, strukturę i ludzi, którzy mnie wspierają, gdy miałam coś zaliczać, to stawiałam granicę. Mam ogromną potrzebę wolności i samostanowienia.
Jak pracowałam w jednym z wydawnictw i robiłam program, jednocześnie w TVN to nie brałam tam pensji. Sama się do tego zgłosiłam. Powiedziałam, że nie mogę brać pensji, bo ja nie będę w 100% tam pracować. Ja nie muszę nikomu raportować, co ja zrobiłam. KPI i wszystkie takie słowa uderzały w moją wewnętrzną potrzebę wolności i samostanowienia.
Myślę, że jestem cudownym człowiekiem do tego, żeby wykreować pewne rzeczy i wdrożyć, otworzyć pewne drzwi. Mam bardzo dużo wyobraźni i takiego niestandardowego myślenia, ale jeśli zamykasz mnie w strukturze, to ja zaczynam to tracić. Tracę też wszystkie moje najważniejsze zasoby.
Dziś jestem w Mindgramie, który jest moją firmą i moich wspólników i widzę powstawanie korporacji, ale na bardzo nowoczesnych zasadach. I widzę, jak można fantastycznie stworzyć miejsce, które sprzyja realizowaniu potencjału ludzi. Nie mówię, że to jest miejsce idealne, ale myślę, że moi wspólnicy, którzy mają różne bogate doświadczenia i takie same wartości jak ja, rozumieją, że trzeba stworzyć takie miejsce dostosowane do ludzi, którzy tam są. Można to robić trochę inaczej, w inny sposób. Oczywiście jestem w innej roli, więc jest mi łatwiej.
Jestem idealną osobą do tego, żeby mówić ludziom, aby wychodzili z korporacji, ponieważ myślę, że korporacja nie jest dla wszystkich.
Nie chciałabym, żeby moje dzieci pracowały w korporacji. Często się mówiło w taki sposób, że o każdy powinien przejść taką szkołę i na tym wszystkim sobie zbudować coś swojego. Patrząc na mojego syna, który jest takim trochę wewnętrznym wariatem, bardzo energetycznym, z małym hamulcem, nie widzę, żeby miał wynieść dobre rzeczy z korporacji. Wydaje mi się, że to jednak będzie bardziej niszczenie tego, co w nim jest dzikie. Uważam, że dzikość w ludziach przy dużej inteligencji, odwadze i też pracowitości jest w stanie tworzyć rzeczy absolutnie wykraczające poza schemat. W swojej pracy zawodowej spotkałam ludzi, którzy byli podobni do mnie, wspaniali, pozytywni, optymistyczni, energetyczni, ale zgubili swoją dzikość.
Dziękuję i tym prędzej przechodzę do kolejnego pytania. Ale nie jest to pytanie, które mam przygotowane, tylko takie, które mi się pojawiło w trakcie, jak mówiłaś. Powiedziałaś o tym, że potrzeba wolności to jest coś, co może decydować o tym, że wyfruwamy z etatu, bo tam nam każą raportować, być podległym, a czasem nawet być grillowanym, roastowanym.
Ale też powiedziałaś o narcyzmie i ja się tak właśnie zastanawiam, jak bardzo rys osobowości narcystycznej może występować u marek osobistych? Czy to jest tak, że ten rys, to może jest to poczucie wolności?
Sam się nad tym bardzo dużo zastanawiam. Wielu terapeutów jest narcystycznych. Jak piszesz artykuł, na przykład, masz jakąś taką myśl w sobie, że jednak ktoś będzie chciał to czytać.
Małgorzata Ohme: Jeśli ktoś ci mówi, że był u wielu terapeutów i nikt nie jest w stanie pomóc, to jeśli masz niedojrzałego terapeutę, który jest bardzo narcystyczny, to on ci powie, że to naprawi. Ale inny terapeuta się skoncentruje na tym, co takiego było w tych doświadczeniach, bo od razu ci się zapala lampka, że to jest osoba, która ma bardzo niedojrzałe motywy albo ma zaburzenia osobowości typu borderline, że lubi chodzić od stymulacji do stymulacji. Dojrzały terapeuta to wychwyci.
A jak bardzo marce osobistej, twoim zdaniem, te rysy osobowości narcystycznej mogą mieć znaczenie?
Małgorzata Ohme: Mam takie podejście do życia z psychologii pozytywnej, że nasze ograniczenia, nie w wymiarze klinicznym, ale w takim wymiarze normatywnym, mogą być też zasobem, jeśli odpowiednio nimi zarządzimy. Uważam, że wiele osób, które tworzy markę osobistą, może mieć cechy narcystyczne. Na pewno wiele osób w mediach ma cechy narcystyczne, no bo ta potrzeba naginania swoich granic, znoszenia wielu różnych rzeczy w ramach popularności musi mieć potrzebę taką wynikającą z narcyzmu.
Pytanie jest, czy jesteśmy tego świadomi? Jak zarządzamy swoimi narcystycznymi cechami? Czy mamy do tego dystans? I czy mamy poczucie humoru?
Narcyzm bez poczucia humoru jest trudny. Ale myślę, że narcyzm powoduje coś takiego, że ludzie bardzo się starają nas zadowolić. Strasznie im na tym zależy, no bo często są puści w środku i mają, wiesz zamki zbudowane z piasku. Więc ten jakby rodzaj performance’u, który uprawiają, jest dość spektakularny. Motywacja z tyłu, która wiąże się z tym, że nie ktoś istnieje, jeśli nie ma publiczności, powoduje, że oni są w stanie zrobić bardzo dużo. W niektórych markach osobistych, szczególnie w show-biznesie, marka osobista jest napędzana potrzebą popularyzowania, docierania, bycia widocznym, zbawiania świata. Może się wiązać z narcyzmem i ten narcyzm przy mądrym zarządzaniu może być czymś, co popycha ich do przodu i pozwala zbudować fundamenty. Jeśli narcyzm nie wiąże się z dojrzewaniem i z rozwojem osobistym, ja bym zaryzykowała z psychoterapią w zależności od poziomu narcyzmu. Im większy narcyzm, tym dłuższa psychoterapia.
Jest bardzo wiele osób narcystycznych w mediach, które popełniają jeden błąd. Polega on na tym, że im się wydaje, że media ich potrzebują, że ta praca jest na zawsze, że oni są niezastąpieni. Nie ma ludzi niezastąpionych. Nie wychodzą z założenia: traktujmy media tak, jak one nas traktują. Czyli my wszyscy jesteśmy narzędziem do zadowalania widza. To jest jedyne kryterium czy widz nas lubi, czy nie lubi, czy jest nas ciekawy, czy nie jest ciekawy, w zależności od tego, czy nas ogląda. I nawet jak nas ogląda, może być tak, że nas za dużo ogląda, ma nas dosyć. W związku z tym w każdej chwil możemy mieć rozwód z telewizją, która musi od nas odpocząć.
Media są absolutnie bezwzględne w tym, są bardzo instrumentalne.
Więc jeśli tam wchodzisz, to musisz się na to zgodzić. Jedyne przeformułowanie, które powinieneś zrobić to: używaj tego tak samo, jak narzędzia, jak ono ciebie używa. Czyli niech to będą twoje narzędzia do osiągania swoich własnych celów, do spełniania twoich marzeń, do docierania do szerokiej publiczności z jakąś myślą.
Jeśli twoją misją jest pomaganie kobietom, super. Jeśli twoją misją jest pisanie książek, żeby przeczytało je wiele osób, ekstra. Jeśli chcesz mieć restaurację, do której ludzie przychodzą i są zadowoleni, super. Ale nie możesz traktować telewizji jako swojego przyjaciela, jako kogoś, kogo jesteś pewny, bo wtedy na pewno odniesiesz porażkę. I wiele osób narcystycznych w takich programach jak Big Brother, czy w talent show, przychodzi z taką naiwną wiarą, że te 5 minut będzie trwało bardzo długo. A ja wiem, że to jest 3 sekundy. Wykorzystaj te 3 sekundy i wyciśnij z tego, ile możesz.
Spróbujmy jakoś też zabrać to, co do tej pory. Dla kogo według ciebie jest budowanie marki osobistej, bycie freelancerem, a komu byś to na pewno odradziła? Mnie słuchają osoby, które często pracują na etatach no i na tych etatach nie czują się zbyt dobrze i szukają alternatywy. Ciekawi mnie twoja perspektywa.
Małgorzata Ohme: Punktem wyjścia jest to, że masz taką potrzebę wolności. Może z jakiegoś powodu musisz sobie uświadomić, co takiego jest w tej pracy, z czym nie możesz się ułożyć. Często towarzyszą nam bardzo naiwne konkluzje, więc warto sobie zadać takie pytanie.
Na pewno freelancing jest dla osób, które nie są leniwe. Często jest tak, że leniwi ludzie, myślą, że bycie freelancerem i funkcjonowanie w autonomii biznesowej, że to jest taka lekka praca. Tak naprawdę pracuje się więcej, bez regularnych godzin, dostosowując się do rynku, do klienta, szkoląc się. Na pewno jest to dla osób, które mają jakiś wewnętrzny imperatyw do pracy.
Kolejna rzecz to trzeba umieć zarządzić czasem i się zorganizować. Ale tu powiem wam, że ja tego nie potrafię i to nie jest tak, że jeśli tego nie potrafisz to, że nie możesz być freelancerem. To znaczy, że trzeba się tego nauczyć albo znaleźć sobie ludzi, którzy będą mieli te kompetencje. Uważam, że funkcjonowanie poza korporacją jest umiejętnością otaczania się ludźmi, którzy mają inne kompetencje niż ja. Nawet jeśli to ma być jeden wspólnik, to musi być osoba, która ma te kompetencje, których ty nie masz.
Myślę, że trzeba być kreatywnym i kreować swoją rzeczywistość. To jest ważne, żeby szukać czegoś, do czego ci serce drga. I odejść od czegoś, do czego się nie jest przekonanym.
Myślę, że to jest dla ludzi, którzy mimo wszystko nie boją się ryzykować. To jest tak, jak mówił Puchatek do Prosiaczka, bój się i działaj.
Denerwuje mnie to, jak ludzie mówią, że osoby lękowe nie mogą tego i tamtego. Mogą – ja jestem bardzo lękowa, ale radzę sobie z lękiem i zadaniowo do niego podchodzę. Mało tego, czasem stosuję farmakologię związaną z nadmiernym poziomem lęku, trzeba do wszystkiego podejść zadaniowo, do siebie również. W związku z tym można się bać, można mieć potrzebę bezpieczeństwa.
Zobaczcie, ja mam totalnie zaburzone poczucie bezpieczeństwa i bardzo jest dla mnie ważne, żeby to poczucie bezpieczeństwa mieć, ale jednocześnie nie boję się ryzykować, czyli muszę obniżyć mój poziom lęku jakby do takiego poziomu, który jest dla mnie do wytrzymania. Robię to na różnych etapach życia. Zdradzę wam sekret. W różnych kryzysach, w różnych bardzo trudnych decyzjach jestem w kontakcie ze swoim lekarzem, który pomaga mi, poprzez prowadzenie mnie też w sposób medyczny, w dokonywaniu racjonalnych i odważnych decyzji. Lęk jest czymś, co nas paraliżuje.
Myślę, że trzeba trochę nie bać się ryzyka, bo ja mimo tego, że się boję, to lubię ryzyko, lubię tę stymulację z nim związaną.
Nie możesz poddać się marazmowi tylko musisz zacząć szukać różnych dróg.
Bardzo ważne jest to, żeby mieć wewnętrzne poczucie kontroli, czyli być wewnątrzsterownym i sprawczym. W korporacjach bardzo często są ludzie, którzy mają zewnętrznie ulokowaną sprawczość. Czyli oni mówią, np. nie mam szczęścia, poczekam na lepszy czas, inni mają super, bo oni dostali taką szansę. Czyli to jest taka percepcja świata i percepcja swojej roli w świecie, która jest bardzo uzależniona od innych. Najczęściej moje życie zależy od innych ludzi, od ich decyzji, od fatum, losu, boga, mojego szefa i tak dalej. To pozwala nam bardzo często nie czuć się odpowiedzialnym za własne życie, bo zawsze jest winny ktoś inny. Takie osoby często stosują zewnętrzną atrybucję w swoim życiu, ale jednocześnie nie potrafią wziąć odpowiedzialności za swoje życie.
Jeśli tak jest to, jest to bardzo trudne we własnym biznesie. Tutaj trzeba mieć przekonanie, że większość rzeczy zależy ode mnie. Są oczywiście czynniki losowe, są niesprzyjające okoliczności, trzeba ciągle podgrzewać to poczucie, że mam wpływ na własne życie, mam wpływ na ludzi, mam wpływ na biznes i to jest ogromnie ważne, żeby nie dać sobie tego w żaden sposób zabrać. I myślę też, że trzeba być takim trochę nieposkromionym w marzeniach, bo sky is the limit.
Mój wspólnik, Kuba Zieliński, który jest super menedżerem, często ma takie brawurowe myślenie. Nagle się okazuje, że my idziemy na Hiszpanię. Jak to się stało? Nie wiem, ale na początku wydawało mi się to abstrakcyjne. Aczkolwiek nie negowałam tego.
Nie uważam, że trzeba być bardzo empatycznym. Znam wiele osób, które osiągnęły sukces mając zespół Aspergera, czyli nie mając żadnej empatii w ogóle. Niestety to zależy, co się wybierze, czy biznes jest oparty na relacjach, czy nie. Ale akurat to jest dobra wiadomość, że można żyć w bardzo różny sposób z ludźmi. Można być trochę introwertycznym albo totalnie ekstrawertycznym, to chyba nie ma takiego dużego znaczenia.
Bardzo dziękuję, że to mówisz. Często powtarzam swoim i słuchaczom, i klientom, którym pomagam budować marki osobiste, że część cech osobowości, będzie pomagać, a część będzie przeszkadzać. I raczej zachęcam do szukania jakiegoś zespołu czy innego rozwiązania, na przykład wystarczy jakaś aplikacja.
Małgorzata Ohme: Można pracować nad wieloma rzeczami. To zależy, gdzie mamy te miękkie strony, ale myślę, że zobaczenie takiej swojej mapy i też nawet zrobienie sobie testu Gallupa, czyli talentów, jest ważne albo uświadomienie sobie, że czegoś nie mamy w ogóle. Nie oznacza to, że nie możesz czegoś zrobić, tylko że musisz mieć taką osobę, która będzie, na przykład tak jak u mnie, systematyczna, zorganizowana, operacyjna. Przez wiele lat myślałam o tym, że jestem w stanie wcielić w życie to, co wymyślę. Teraz wiem, że nie uda mi się bez kogoś, kto mi pomoże to zrobić, bo ja w ogóle nie wiem, od czego mam zacząć i marnuję tysiące swoich różnych pomysłów.
Dzisiaj wiem, że muszę się otoczyć osobami, które to zapiszą i podejdą do tego metodycznie. Warto się do tego przygotować. Trzeba ten sukces zwizualizować, przegadać to, popatrzeć na swoją ścieżkę zawodową, na swoje talenty, na swoje ograniczenia. Pomyśleć, poszukać, dać sobie czas na to, żeby to w nas dojrzewało i wtedy podjąć decyzję, jeśli znajdziemy to, czego szukamy.
Mnie zawsze porusza i jestem pod wrażeniem takiej twojej naturalności. Oglądałem live z Tobą i nawet jak się przejęzyczysz, to tak naturalnie z tego potrafisz wybrnąć. To jest coś, co mi się mocno kojarzy też właśnie z autentyzmem marki i ja to sobie tłumaczę językiem terapii schematów. Tam jest takie odsłonięcie wrażliwego kawałka, że zamiast się napiąć, trzeba jakoś próbować wybrnąć. Jak można u siebie coś takiego włączyć? Jak to się robi, żeby tak naturalnie do tego podejść?
Małgorzata Ohme: Musiałabym ci długo opowiadać, ale rzeczywiście jakby autentyzm to jest takie słowo, które zaczęło się pojawiać na mojej ścieżce zawodowej. Jakbym miała wybrać, ludzie najczęściej piszą, że jestem taka prawdziwa. Zaczęłam nawet czytać taką książkę o autentyczności.
To nie jest takie proste, bo autentyczność jest bardzo ryzykowna, trzeba być odważnym, żeby pokazać prawdziwego siebie. Trzeba być dość dojrzałym, mieć dużą zgodę na słabości, wiedzieć, że niedoskonałość jest nudna i nieatrakcyjna. Myślę, że trzeba mieć jakiś rodzaj poczucia pewności siebie i wypracowanego poczucia wartości albo przekazanego od rodziców.
Zastanawiam się teraz nad tym, że nawet potrafiłabym to chyba umiejscowić. Nigdy o tym nie mówiłam, ale zaczęłam się budować w taki bardziej autentyczny sposób wtedy, kiedy przeżyłam kryzys wizerunkowy. Było związane z moim rozstaniem i pierwszy raz się pojawiłam na Pudelku. Miałam taga związanego z jakimś tam romansem, a to była relacja, w której wtedy po prostu byłam. To był taki hejterski chrzest bojowy, na który nie do końca byłam przygotowana. I pamiętam, że trochę się załamałam. Bardzo mi było wstyd, bo mi się wydawało, że cały świat na mnie patrzy i że nawet jak idę do kiosku, kupić gazetę to ta pani wie.
To był mój pierwszy hejterski chrzest bojowy, na który nie byłam gotowa.
Pamiętam, że była taka marka, z którą pracowałam przez wiele lat jako psycholog dziecięcy. Była taką trochę oldschoolową marką, która miała mało nowoczesne podejście do definicji rodziny i w bardzo tradycyjny sposób mówiła o rodzinie i o wychowaniu. Spotkałam kiedyś tę osobę, bo pomimo że długo z nimi pracowałam, w nowej kampanii była inna osoba. Zapytałam tę osobę, dlaczego mnie tam nie ma z nimi. Dostałam odpowiedź, że już nie jestem marką rodzinną, bo rozstałaś się z mężem.
Dopiero wtedy sobie uświadomiłam, że coś się zmieniło w moim życiu. Że przez tę całą sensację, która była mniejsza, niż mi się wydawało, pojawił się rys na moim wizerunku. I to jest cała siła pozytywnego podejścia do życia. Trzeba czerpać z tego moc, a nie się osłabiać. Oprócz momentu dyskomfortu, kiedy myślałam, że coś straciłam, pomyślałam sobie, że to ulga, bo nie muszę być taka idealna. Trudno, nie będę w tej kampanii, może nie będę już w żadnej, ale mogę teraz pokazać siebie od strony it’s ok not to be ok.
Trzeba tak naprawdę zacząć funkcjonować w dużo większej prawdziwości. To zawsze mi było bliskie.
Kiedy zbudowałam sobie swoją społeczność ohme.pl, czyli swój serwis i tam dużo pisałyśmy o takich ciemnych stronach życia, o kryzysach, o kochankach, o rozwodach, o niedoskonałościach, o słabościach. Byłam pionierem tworzenia nowego Internetu na temat bardzo osobistego mówienia o różnych rzeczach, innego spojrzenia na rodzinę.
Opowiem historię z czasu przed tym kryzysem. Byłam ekspertem w jednej z telewizji śniadaniowych. Zostałam zaproszona ja i dwie celebrytki. Wtedy nie byłam celebrytką, byłam ekspertem. Rozmowa była na temat tego, jakie są relacje między rodzeństwem. Ja miałam dwoje dzieci, które się cały czas kłóciły, starszy syn i córka. Gdy przychodziłam do telewizji jako ekspert, nigdy nie pytali mnie o to, jak jest u mnie w domu. Raczej skupiali się na mojej wiedzy.
W tym programie zaczęło się od pytania, jak jest w domu u celebrytek. Okazało się, że obie mają wręcz idealne dzieci, które nigdy się nie kłócą i skoczyłyby za sobą w ogień. Pomyślałam sobie wtedy „ludzie, gdzie w ogóle tak jest?”. I pamiętam, że pierwszy raz opowiedziałam o swoim życiu osobistym w telewizji. Oczywiście komentarzy było wiele. W tym: szewc bez butów chodzi. Ale to, co mi przyświecało to, że muszę dać tym kobietom, które oglądają ten program, ulgę. Nie może tak być, że te biedne panie, które siedzą po drugiej stronie, myślą, że nasze życia są idealne.
To nie jest prawda! Pojawił się u mnie wewnętrzny bunt, bo wyobraziłam sobie tą Lidkę, która naprawdę ma ciężko. Młode matki nierzadko mają trudność z ułożeniem sobie wszystkiego, a tutaj ktoś opowiada, że wszystko powinno być pięknie i idealnie. My mamy im dawać dobre emocje, pokazywać, że rodzeństwo się kłóci, ale to nie o to chodzi.
Miałam taką intuicyjną potrzebę, żeby odrzeć to z tego lukru.
Taka też powinna być misja, żeby ci ludzie, którzy jedzą z nami śniadanie, pomyśleli sobie „naprawdę nie jest ze mną źle”, „ale ekstra, ona ma tak samo, jak ja”. Ja mam umiejętność opowiadania różnych rzeczy, występowania publicznie, a ktoś inny ma zupełnie inne umiejętności. Świat musi mieć nas wszystkich. Nikt tu nie jest lepszy.
To się wiąże z tym, o czym tutaj często rozmawiamy. Jest to takim potwierdzeniem, że w marce osobistej warto pokazać ten moment kryzysu, a później swoistego odrodzenia po to, żeby pokazać, że każdy przechodzi kryzysy i to paradoksalnie, mimo że to nie jest polukrowane, jak powiedziałaś, to zbliża do marki. To jest kwestia zaufania.
Małgorzata Ohme: Tylko że to jest trochę trudniejsza droga. To jest droga, w której się zarabia mniej pieniędzy. Z perspektywy czasu, jak patrzę na marki i na biznes to nie są jeszcze do końca przygotowane na taką autentyczność. Biznes chce pięknych ludzi, modelowe zachowania, być bezpieczny, biznes nie chcę ryzykować. I wszystkie te osoby, które jakby wykraczają poza tę normę, nawet tak trochę, jak ja, podejmują ryzyko.
Czasami mnie to zdumiewa. To się nazywa w psychologii dziecięca teoria umysłu. Chodzi o to, że nam się wszystkim wydaje, że inni ludzie myślą tak jak my i są tacy jak my, myślimy jak dzieci. To dziecięce myślenie towarzyszy nam przez długi czas. Wydaje ci się, że ludzie tak naprawdę to chcą prawdy. Jest taka część, ale nie wiem, ilu tych ludzi jest. Czy to jest wystarczające, żeby zbudować na tym bardzo, bardzo duże pieniądze?
Myślę, że jest część osób, która kupuje to, co jest w telewizji. Chce wierzyć w to, że jest jakiś lepszy świat, jacyś lepsi ludzie. Bycie w telewizji to jest nieustające balansowanie między jedną grupą a drugą, między tym, co tobie się wydaje fajne, zabawne, naturalne, a między tym, że w telewizji są wszyscy ludzie z Polski. Nie wszyscy to kupują, niektórzy wolą koleżanki i kolegów, którzy są sformatowani.
Ja mogę tylko budować siebie i mieć nadzieję, że to znajdzie swoich odbiorców w swojej szufladzie, a tą szufladą jest bycie dziewczyną z sąsiedztwa, blisko ludzi, mimo wszystko bycie kimś równym, rozumiejącym, empatycznym, niedoskonałym.
It's ok not to be ok.
To jest moja szuflada, jeśli przegram, to nie znaczy to, że jestem słaba, to znaczy, że nie ma no to jeszcze przestrzeni, to jeszcze nie jest ten czas. Uważam, że Internet i rozwój Internetu, rozwój mediów w kierunku tego, co się dzieje w Internecie, czyli naturalności, blogów, influencerów, którzy są często oparci na negacji tych jakby lukrowanych żyć, jednak pcha nas w stronę takiego odkrywania, jak jest naprawdę.
Myślę, że to właśnie chodzi o to, żeby znaleźć tych odpowiednich ludzi, którzy to rozumieją.
Powiedziałaś o archetypie everyman, czyli ktoś z nas, ktoś z sąsiedztwa. Jest on świetnym archetypem do zawarcia w marce. To ktoś autentyczny, ktoś prawdziwy.
W jednym z wywiadów Agnieszka Woźniak-Starak powiedziała, że Ohme można namówić do wszystkiego. Nie wiem, czy to jest aktualne, ale mi się na pewno udało cię namówić do tego podcastu, ale też mam prośbę.
Małgorzata Ohme: No tak, to jest tak, jak mówisz, to jest takie zewnątrzsterowne. Tak jakby Ohme można namówić na wszystko, więc tobie się udało.
Ja powiedziałam, że tobie się udało dzięki twojej sprawczości, a nie dlatego, że Ohme można namówić na wszystko, bo akurat Ohme nie można namówić na podcasty czy poświęcanie wieczoru na gadanie, czy dzielenie się różnymi rzeczami.
Myślę, że Agnieszka jest też taką osobą, z którą w jakimś czasie życia mogłam konie kraść, więc wie, że mogę się powygłupiać, nie mam poczucia, że nie mogę zrobić wielu rzeczy, żeby się z siebie pośmiać. Więc myślę, że w tej kategorii można mnie namówić na różne rzeczy czy to jest dobre, czy złe, różnie. Ale to, że rozmawiamy, to jest twoja zasługa.
I mam jeszcze jedną prośbę w związku z tym, bo wyobrażam sobie, że słuchają nas osoby, które się zastanawiają nad tym, czy ta marka osobista to jest coś dla nich, czy ten etat rzucać, czy nie rzucać. Co byś powiedziała takiej osobie?
Małgorzata Ohme: Nie wiem, czy potrafię tak to zrobić, ale mogę powiedzieć, co mi zawsze pomagało. Uświadomiłam sobie w pewnym momencie życia, licząc wigilie, które spędziłam, że tych wigilii jest kilka czy kilkanaście. To oznacza, że czas szybko płynie, że życie jest krótkie. To jest taki frazes, ale tak jest i tego doświadczamy.
Potem sobie uświadomiłam, że nie jestem pewna czy życie jest jedno. Myślę, że może być jedno, przynajmniej to tu teraz na ziemi. Więc to jedno, szybko upływające życie, w którym praca zawodowa zajmuje nam minimum 35% naszego czasu, a jeśli chcemy osiągnąć sukces 50-70% naszego czasu. Jeśli nie jesteśmy w miejscu, w którym chcemy być, jeśli się męczymy, to znaczy, że marnujemy 50% naszego jedynego życia. I to jest dla mnie wystarczającym argumentem do tego, żeby się zastanowić, jak mogę to zmienić.
To jest w ogóle, nawet to nie jest jakieś marzenie, to jest w ogóle must have. To jest trochę tak, jak jesteś nie z tym partnerem, co trzeba.
Możesz z nim zostać całe życie, ale czy chcesz poświęcić swoje całe jedyne życie komuś, kogo nie kochasz albo kto cię krzywdzi?
Z pracą też tak jest, bo tak bardzo dużo czasu jej poświęcamy. Trzeba sobie zadać pytanie, czy chcę poświęcić swoje życie albo połowę swojego życia tak bez sensu dla czegoś, czego nie lubię. Bardzo dużo czerpiemy z tego, szczególnie kobiety, bo jesteśmy w jakiejś takiej walce. Ale czerpiemy z takiego poczucia autonomiczności i samospełnienia się w pracy. Czy można się spełnić w konkursie, który nie jest dla mnie?
Trochę sobie pomyślcie o tych szufladach. Czy to jest szuflada, w której nie lubiąc tego, co robisz, jestem w stanie osiągnąć sukces i czy to, że nie osiągam tego sukcesu, to mnie określa w taki sposób, że go nigdy nie osiągnę, bo nie mam talentu, czy to znaczy, że nie jestem w tym miejscu, w którym powinnam być? To nie jest moja szuflada. W związku z tym jest gdzieś zmarnowany potencjał, a wierzę w to, że każdy ma jakiś potencjał, który może realizować.
Każdy człowiek się boi. Strach jest naturalnym elementem naszego życia i nie byłoby odwagi bez strachu, nie byłoby miłości bez nienawiści. To jest nam potrzebne do tego, żeby poczuć przeciwstawne emocje.
Uważam, że w najważniejszych decyzjach naszego życia zawsze towarzyszy nam lęk.
Nie chodzi o to, żeby to zrobić wtedy, kiedy czujemy ten lęk na 80%, nie jesteśmy do tego przygotowani, ale wtedy, gdy ten lęk osłabimy i jest akceptowalny. To też nie znaczy, że tego lęku ma nie być, bo to jest znowu czekanie na ten idealny moment. Ja uważam, że nie ma idealnego momentu. Jest za to taki moment, który jest akceptowalny. Jeśli czujesz, że jesteś w stanie oddychać, myśleć racjonalnie, sprzyjają ci okoliczności, to cała reszta to już jest skok na bungee, zamykasz oczy i skaczesz, bój się i działaj. Dlatego trzeba przyjąć swój strach jako część podejmowania decyzji.
Warto też sobie zwizualizować, co nas czeka potem, czyli pomyśleć, gdzie chciałabym być za 5-10 lat, narysować, zobaczyć zdjęcie, pomyśleć, poczuć to. Poczuć tę swobodę oraz to, że możesz pracować z każdego miejsca na świecie, że decydujesz o tym, co jutro zrobisz, że możesz poświęcić poniedziałek swoim dzieciom, że możesz pojechać na dłuższy weekend, że masz czasem 2 miesiące wędrówki, bo tego potrzebujesz. Niektórzy ludzie fantastycznie pracują, kiedy mają dłuższą przerwę. Wyobraź to sobie i to poczuj. Zastanów się, czy jesteś w stanie z tego zrezygnować w jednym życiu, które masz. No, a jeśli to cię nie przekonuje, to ja już nie mam odpowiedzi. Nie można marnować życia, bo życie jest darem.
Jak to was nie przekonuje, to ja już nie wiem, co może was przekonać. Bardzo ci dziękuję. Moim gościem była Małgorzata Ohme.
Małgorzata Ohme: Dziękuję ci bardzo.
Chcesz się dowiedzieć więcej? Przesłuchaj pełnego wywiadu na górze strony. Chcesz więcej? Zapraszam do przeczytania bądź przesłuchania pozostałych wywiadów z tej serii.
– Michał Bloch, Jak rzucić etat