Łukasz Myśliwiec – wędkowanie to nie tylko pasja! Jak ambicja może doprowadzić Cię do pracy dla siebie?

Łukasz Myśliwiec to nie tylko zapalony wędkarz, ale współwłaściciel sklepu dla wędkarzy i youtuber. Mówi, że to nie on rzucił etat, ale etat rzucił jego – i to w dobrym momencie. Jak ambicja doprowadziła go do pracy dla siebie?

Posłuchaj jako podcast w wersji audio:

Moim gościem jest dzisiaj Łukasz Myśliwiec, współwłaściciel sklepu fishingstore.pl, youtuber oraz wędkarz, pasjonat, zajawkowicz, jak my to mówimy. Zapraszam Cię do przedstawienia się, bo jest pewnie więcej rzeczy, o których mógłbyś nam powiedzieć.

Łukasz Myśliwiec: Dzień dobry. Przede wszystkim bardzo dziękuję, Michał, za zaproszenie. Strasznie nie lubię mówić o sobie i takie przedstawianie się sprawia mi najwięcej problemu. Natomiast wszystko, co powiedziałeś się dzieje. Aktualnie sklep i branża wędkarska to jest moje szeroko rozumiane zajęcie. A jak to było wcześniej? Bardzo długa droga, która cały czas opierała się o handel.

Już od studiów, które były całkiem nie w temacie, ponieważ skończyłem Akademię Wychowania Fizycznego, pracowałem w handlu. Później była to branża medyczno-sportowa. Cały czas byłem albo handlowcem, albo o to się opierałem. Później trafiłem do branży wędkarskiej, czyli mojego głównego hobby i mojej pasji. Tam również zacząłem jako handlowiec. Skończyłem na wysokich stanowiskach dyrektorskich, ale w pewnym momencie powstał pomysł na swój biznes i tak jestem tutaj teraz.

Właśnie. Jak to się stało, że postanowiłeś w pewnym momencie, że już nie będziesz pracować dla kogoś tylko dla siebie?

Łukasz Myśliwiec: To jest długa historia i dosyć złożony proces. Szczerze? To nie ja rzuciłem etat, tylko etat rzucił mnie. Wynikało to z ambicji i z chęci robienia wielu rzeczy po swojemu, co nie do końca współgrało z pracodawcą. Taka naturalna kolej rzeczy to był swój biznes i realizowanie swoich pomysłów. W międzyczasie, zanim zdążyłem przejść na swoje, mój pracodawca wyczuł moje zamiary. I tak to się skończyło, że byłem przygotowany na zrzucenie etatu, a dosłownie dwa tygodnie przed tym, etat rzucił mnie.

To nie ja rzuciłem etat, tylko etat rzucił mnie.

Co takiego w Tobie się musiało zmienić, co zmieniło się w Twoim myśleniu, że postanowiłeś odejść z wysokiego, z dyrektorskiego stanowiska?

Łukasz Myśliwiec: Tak naprawdę głównym motywatorem była moja ambicja. Tak mi się wydaje, że to podstawa. Będąc na dyrektorskim stanowisku, zawsze chciałem robić rzeczy po swojemu. Nie mówię, że lepiej czy gorzej, bo to zależy od punktu widzenia. Tak czy siak, było to w innej linii niż wczesny kierunek firmy. Dlatego to był mój najważniejszy motywator i uznałem, że jeżeli mam coś robić tak jak ja chcę, to musi to być na moich zasadach. Inaczej zawsze się znajdzie ktoś, kto będzie miał inną wizję. Znowu podkreślę, że nie wiadomo, która jest lepsza, bo każdy ma swoje pomysły. Natomiast ja miałem swoje i ten pomysł na biznes kiełkował we mnie bardzo długo. Chciałem robić swoje rzeczy, po swojemu, ze swoim pomysłem, a to zadecydowało o tym, że teraz pracuję dla siebie.

Łukasz Myśliwiec
Łukasz Myśliwiec

Rozumiem, że próbowałeś swoje ambicje zrealizować jeszcze z pracodawcą, a że ten był oporny, to postanowiłeś zrobić to samemu. Też miałem jeden epizod w jednej z firm, że chciałem coś robić więcej i miałem do tego energię. Ta energia została w dosyć brutalny sposób przygaszona i dlatego jestem tu, gdzie jestem.

Łukasz Myśliwiec: Myślę, że można tak powiedzieć. Miałem takie przypadki, gdzie proponowałem jakieś rozwiązania w firmie, a nie spotykały się one z aprobatą. To jest dłuższy motywator do tego, żeby robić swoje rzeczy, bo jak nie robić czegoś tak, jak się chce i tak, jak się ma pomysł, to jak?

Jestem ostatnią osobą do tego, żeby wykonywać polecenia, z którymi się nie zgadzam. Jakie firmy są, wszyscy wiemy. Niektóre są zarządzane dobrze, inne gorzej. Inne całkiem źle, ale każda jest jakoś zarządzana. Każdy prezes czy dyrektor zarządza pieniędzmi, zasobami ludzkimi, towarem, czy czymkolwiek innym na swój sposób. W momencie, w którym przyszło mi realizować politykę, z którą się nie zgadzałem, naturalne było, że to tak nie może działać.

Jak to się stało, że zainteresowała Cię branża wędkarska? Czy to było tak, że interesowałeś się sportem i łowiłeś ryby, i jak się nadarzyła okazja, to zacząłeś pracę w tej branży? Czy zacząłeś łowić, jak dostałeś pracę w branży wędkarskiej?

Łukasz Myśliwiec: Zdecydowanie łowiłem już dużo wcześniej. Łowiłem od dziecka i myślę, że od zawsze te dwie branże były mi bliskie. W dzieciństwie czy młodości to wyglądało tak, że miałem konflikt interesów. Przychodziła sobota i musiałem wybrać czy jechać na mecz, bo grałem w klubie w piłkę, czy na ryby. Na etapie szkoły średniej wybierałem sport i przez to poszedłem na studia sportowe, w kierunku wychowanie fizyczne.

Miałem być nauczycielem, ale nie wyszło.

Wędkarstwo wpadało w każdy wolny czas, weekendy, wakacje i tak dalej. Trafienie do tej branży było kwestią czasu, bo już na studiach składałem CV do firm wędkarskich. Jak mówiłem wcześniej, początek mojej przygody to była praca handlowca. Jak widziałem ogłoszenie na handlowca w branży wędkarskiej, to naturalne było dla mnie, żeby na takie stanowiska aplikować. Niestety bez skutku. Za to wyszło w sporcie, bo pracowałem z dużymi markami. Jednak jak tylko się pojawiła okazja w branży wędkarskiej, to bez zastanowienia zaaplikowałem i zostałem przyjęty.

Raz, że to bardzo duża zajawka. Dwa, że mam dużą wiedzę sprzętową i zaowocowało to tym, że drabinka w firmie wędkarskiej poszła całkiem gładko. Handlowcem byłem przez trzy miesiące, a później już zajmowałem się produkcją sprzętu. Odwiedzałem fabryki produkujące sprzęt i kreowałem ofertę. To była naprawdę spoko praca. Umówmy się – świadomość tego, że ktoś łowi wędką, którą Ty zaprojektowałeś, to jest ogromna satysfakcja.

Na ile w ogóle marka osobista pomaga w prowadzeniu sklepu?

Łukasz Myśliwiec: Osobiście uważam, że marka osobista jest bardzo ważna w każdym biznesie. Staram się nad nią pracować w każdym możliwym momencie. Natomiast prowadzenie biznesu takiego jak mój wymaga też tej drugiej strony. Dlatego nie jestem właścicielem, a współwłaścicielem biznesu. Tutaj muszę się pochylić nad moim wspólnikiem, który robi całą masę ważnych rzeczy. To jest nasza wspólna decyzja i wspólna druga, że to ja jednak jestem odpowiedzialny za promocję, za marketing i to ja sygnuję go swoją twarzą. Aczkolwiek sama marka osobista jako taka, moim zdaniem, jest kluczowa także w kwestii promocji czy ściągania ruchu na sklep.

Oprócz tego makra osobista jest też niezbędna w kwestii budowania relacji.

To jest dla mnie najważniejsze, że ja dzięki swoim działaniom buduję zaufanie klientów i relacje z nimi.

Wspomniałeś o kanale na YouTube. W tych filmach przewijają się wątki reklamowe i to jest nieodłączną częścią tej całej zabawy. Natomiast staram się bardzo dużo dzielić swoją wiedzą, nagrywać porady, proste rzeczy o tym, jak na przykład zawiązać węzeł. Buduję w ten sposób zaufanie wędkarzy. To jest dla mnie bardzo ważne, żeby wędkarze postrzegali mnie i nasz biznes jako kogoś, do kogo mogą przyjść po poradę, kto z nimi porozmawia, a nie kto im tylko chce wcisnąć towar. Tutaj przychodzi z pomocą marka osobista. Ludzie na ulicy mnie rozpoznają i podchodzą, w szczególności nad wodą, z jakimiś pytaniami, czy żeby przybić piątkę. Raz to jest fajne w kwestii samorealizacji, a dwa bardzo spoko w kwestii, że ktoś to ogląda, ktoś czerpie z tego, co ja gadam. W efekcie też przekłada się to na biznes.

Pytanie, jak Ty podchodzisz do autentyczności na YouTube? Jak dalece Twoja postać, którą pokazujesz w mediach społecznościowych, jest to jakaś forma kreacji?

Łukasz Myśliwiec: Staram się wszystko robić tak, jak to robię na co dzień. Kreowanie postaci to jest ciężki temat. Wydaje mi się, jeżeli miałbym grać nie do końca autentyczną postać to prędzej czy później to wyjdzie. Dla mnie to nie jest droga, którą chciałbym iść.

Nie reżyseruję – staram się być autentyczny.

Najlepszym przykładem jest moje bieżące działanie, bo od trzech wyjazdów jestem bez filmu, dlatego że nie połowiłem. Nie mam co przekazać, to nie próbuję na siłę tego łatać tragediami, które mi się wydarzyły. Jeżeli zakładam meteoryczną, wartościową treść opartą o łowienie ryb to taką przekazuję, a nie robię sztucznego zamętu wokół materiału po to, żeby nabić cyfry. Odpuszczam, robię następny materiał i wtedy publikuję. Chyba że z założenia mam materiał, w którym nie będzie ryb, ale chcę przekazać jakąś wiedzę czy porady. Zdarza mi się nie wypuścić filmu, dlatego że wypuszczenie go byłoby nieautentyczne.

Patrząc na YouTube, wydaje się, że można przekuć pasję w zawód. Czyli z wędkarza-hobbisty stać się marką i mieć sponsorów. Czy możesz podzielić się swoim doświadczeniem? Po jakim czasie dałoby się z tego „wyżyć” i co tak naprawdę trzeba zrobić, żeby z pasji zrobić zawód?

Łukasz Myśliwiec: Moim zdaniem trzeba by sięgnąć trochę głębiej. Jadąc tutaj, słuchałem podcastu, w którym gościem był Michał Sadowski. On tam powiedział taką ciekawą rzecz, że w tej chwili najwięcej ludzi chce być influencerem. A jednocześnie, zaraz po polityku, jest to najmniej poważany zawód. Moim pomysłem na przekuwanie YouTube’a w zawód jest autentyczność. Zawsze się staram promować i pokazywać produkty, za którymi coś stoi, czyli albo jakość, albo marka, albo skuteczność. Nie znaczy to, że tanie produkty są złe, ale jeżeli przychodzi mi nagrywać materiał o produktach z niższej półki, to też o tym mówię.

Odpowiadając na Twoje pytanie, mój pomysł i moja droga są takie, żeby mówić prawdę. Co niestety nie do końca się odbija w wyświetleniach, bo pewnie zagranie czegoś dla firmy X czy Y byłoby dużo bardziej opłacalne. Jednak w dłuższej perspektywie, jeżeli ktoś chce zacząć i chce to robić, i czerpać z tego benefity to kluczem jest autentyczność. A także to, żeby pokazywać produkty, którymi się samemu łowi, w które się wierzy i za którymi coś stoi.

Jaka jest droga od momentu, w którym youtuber, zajawkowicz, który zaczynał od nagrywania swojej pasji, zaczyna na tym zarabiać?

Łukasz Myśliwiec: Szczerze powiedziawszy, to nie jestem najlepszym przykładem. Myślę jednak, że mogę tę drogę dobrze przedstawić, bo znam wielu ludzi, którzy taką drogę przeszli. Powiedziałem, że nie jestem dobrym przykładem, dlatego że z reguły nagrywałem na kanał firmy, w której pracowałem. Nagrywam filmy bardzo długo, ale nigdy ich nie nagrywałem dla siebie, bo zawsze mnie coś wiązało. Później automatycznie przeszedłem na swój biznes i powstał mój kanał. Był częścią biznesu, więc nie do końca u mnie to wyglądało tak, że najpierw nagrywałem zajawki, a później dopiero zaczęło to przynosić jakieś profity.

Znam ludzi, którzy tak zrobili. Myślę, że wszystko zależy od tego, jakie są treści, jakie przekazujesz wartości, jaki masz na to pomysł biznesowy. Podstawą powinno być to, że chcesz to robić dobrze.

Ja od samego początku stawiam na jakość.

Niestety zderzając z realiami, nie do końca jest mądre, bo mógłbym robić więcej gorszych jakościowo filmów i pewnie miałbym więcej wyświetleń i korzyści. A jednak robię tych filmów mniej, ale bardzo mocno stawiam na jakość i na ujęcia. Moim zdaniem firmy prędzej czy później doceniają tę drogę. Oczywiście to też jest kwestia filmów i na czym nam zależy. Jeżeli chcemy bardzo szybko mieć sponsora, który będzie nam płacił za odcinki to, jest to do zrobienia bardzo szybko. Myślę, że przy dużej częstotliwości filmów w kilka miesięcy. Może w rok, dwa. Ale żeby to były wartościowe filmy, które dają odpowiednie benefity, z których „da się wyżyć”. A to wymaga dużej pracy na wyższym poziomie.

Jako przykład mogę tutaj podać największy w Polsce kanał YouTube’owy, czyli Fishing with Ace. Tomek mimo tego, że wstawia bardzo dużo filmów, nie ma ani jednego odcinka, którego by zrobił tak od czapy. Chłopak żyje z YouTube’a, ma z tego korzyści, a cały czas dba o jakość i o to, żeby dobrze się to oglądało. Dbanie o jakość jest moim zdaniem kluczowe do tego, żeby dobrze zbudować kanał i żeby były z tego korzyści.

Łukasz Myśliwiec

Czy to jest tak, że, jak się zrobi z pasji zawód, to nam to trochę nie popsuje tej pasji? Jak to u Ciebie wygląda?

Łukasz Myśliwiec: Zdecydowanie najtrudniejsze pytanie. Coś w tym jest, że w pewnym stopniu ta pasja „się zabija”. Ja rozgraniczam samo wyjście na ryby z pasją i zajawką, a pójściem nagrywać. Zresztą pasjonuję się też fotografią, staram się rozwijać w tej dziedzinie i mnie to jara. Te dwie rzeczy to jest moja pasja, a lokowanie produktów czy zobowiązania wobec reklamodawców to moja praca. Jeżeli jadę na ryby, to staram się podzielić wyjazd fifty-fifty. Jadę na same ryby, bo to kocham, ale muszę podczas tego wyjazdu wykonać jakąś pracę.

Są takie wyjazdy, że to idzie z górki i jest ogromna satysfakcja z samego łowienia i nagrywania, i pokazywania tego, i radości. To jest w tym wszystkim najlepsze. A są wyjazdy, kiedy nie idzie i wtedy się strasznie nie chce nagrywać. Jeżeli nie ma ryb, nie ma efektów, trzeba rzeźbić, trzeba gadać i jeszcze ulokować jakiś sprzęt to jest to strasznie ciężkie. Przyznaję się bez bicia, że mnie to czasami męczy, ale wciąż jest to oparte o pasję.

Nawet jest takie powiedzenie, że najgorszy dzień nad wodą jest i tak lepszy niż najlepszy dzień w biurze.

Myślę, że trzeba to przyjmować w takich kategoriach. Nawet jeżeli mam gdzieś z tyłu głowy zobowiązania, a mi nie idzie i nie mogę ich zrealizować to i tak się jaram tym, że łowię ryby i że robię to, co robię. Są momenty, w których pasja zostaje zabita przez zobowiązania i przez to, że trzeba się z czegoś wywiązać. Natomiast w naszych rękach leży to, jak to pogodzimy.

Dla mnie ucieczką od tego jest nagrywanie i to, że samo w sobie jest moją pasją. Podsumowując, jeżeli tylko łowienie ryb byłoby w porządku, miałbym operatora kamery, a wywiązywanie się ze zobowiązań byłoby niefajne i musiałbym te dwie rzeczy zderzyć, to byłoby trudne. Tu z pomocą przychodzi też nagrywanie i to, że jak mi nie idzie, to aparat czy dron daje mi tyle zajawy i satysfakcji, że potrafię na chwilę zapomnieć o tym, że nie jest kolorowo. Mając dwie pasje kontra jedno zobowiązanie, wygrywa pasja.

Nagrywanie to jest jedna z gałęzi mojego biznesu, które pomagają mi pchać mój biznes do przodu, ale mam też inne nogi, które to robią. Firma nie jest od tego uzależniona.

Jakie są jeszcze pomysły na bycie marką w branży wędkarskiej? Mamy youtubera, który nagrywa materiał, ma sponsorów, można prowadzić sklep, można być przewodnikiem wędkarskim, testerem sprzętu. Jakie są dzisiaj realia?

Łukasz Myśliwiec: To jest dobre pytanie. Na pewno wymieniłeś kluczowe pomysły. Jeżeli chodzi o sklepy, to jest bardzo duży wzrost popularności tego rodzaju prowadzenia biznesu. Sklepów wędkarskich jest bardzo dużo. Ja otwierałem biznes trzy lata temu. Słyszałem, że nie ma na to już miejsca.

Każdy ma na to swój pomysł i ten tort jest do podziału myślę dla każdego.

Kwestia tego, jak kto robi swoją robotę i jaki kawałek tego tortu zabiera. Przewodnik wędkarski to jest spoko robota. Jednak bardzo dużo zależy od ryb, bo jeżeli jesteś przewodnikiem wędkarskim, a ryby nie współpracują, nawet jeżeli doskonale znasz łowiska, to ludzie potrafią się zrazić. Przede wszystkim jesteśmy trudnym krajem pod względem rybostanu, więc ciężko jest połowić w wielu miejscach w Polsce i przewodnik nie ma łatwego kawałka roboty.

Jeżeli mówimy o prowadzeniu biznesu, dystrybucja produktów nie tylko wędkarskich, ale każdych jest dobrym biznesem. Wszystkie firmy prócz ostatniej w tej branży sportowej, to były firmy dystrybucyjne, które ściągały sprzęt sportowy czy medyczny. To jest najłatwiejsza praca, bo mamy gotowy produkt. Mamy zaplecze. Musimy tylko wykazać się naszą ciężką pracą i inicjatywą, żeby taki produkt pozyskać. Musimy też dużo inwestować, bo oprócz tego, że my w naszym modelu biznesowym mamy sklep to robimy też dystrybucję i wysyłamy towar z Danii. Ja odwiedzam polskiego klienta, przedstawiam mu ofertę. On mówi „OK, to jest super produkt, chcę go mieć”. Ja w przeciągu pięciu dni mam dla niego cały asortyment, który jest w centrali w Danii, więc to jest łatwy biznes. „Łatwy”, ale kosztuje mnóstwo pracy. Trzeba wykonać pracę, poznać klientów, przedstawić im ofertę, przygotować ją po polsku i tak dalej i tak dalej. W branży wędkarskiej jest wciąż duży potencjał i taki najbardziej przekładalny na wszystkie inne branże.

You Tube to bardzo wąskie ramię w naszej branży.

Mało ludzi się tylko z tego utrzymuje. Globalnie wiemy, że influerencerzy, youtuberzy czy tik-tokerzy, czy instragramerzy to jest cała armia ludzi, którzy tylko z tego żyją i tu nie ma znaczenia, że to jest branża wędkarska, kosmetyczna czy sportowa. Z tego się da żyć i to bardzo fajnym poziomie. Aczkolwiek nie wiem, czy ja dałbym radę. Kiedyś miałem taką rozmowę z moim przyjacielem, który mi powiedział, że właśnie robienie YouTube to jest super zajawka. Ja mówię pewnie, że tak, ale czy ja bym chciał z tego żyć? Bardzo dużo influerencerów i youtuberów działa tak, że dzisiaj pokazują kosmetyki X, a jutro buty Y. Natomiast ja mentalnie nie byłbym w stanie pokazywać sprzętu wędkarskiego, którego nie przetestowałem. Nie wiem, co Ty o tym myślisz, ale mi się wydaje, że najgorsze, co może być to reklamować produkt, w który się nie wierzy. To tak jakbym przychodził do ludzi i chciał im sprzedawać przynęty, na które nie biorą ryby. Trochę słabo.

Trzeba mieć tę odwagę, żeby pokazać autentyczną postać, która ma jakieś zdanie na jakiś temat. Jeżeli to coś jakoś pracuje i współgra z wartościami marki to fajnie, wszyscy możemy sobie pomóc. Natomiast proza życia skłania niektórych do innych decyzji, dlatego będąc freelancerem, warto mieć kilka nóg biznesu. Warto dywersyfikować.

Łukasz Myśliwiec: Coś w tym jest. Mnie się zawsze wydawało, że wpływ na ludzi powinno się mieć po przeżyciu czegoś. Łowię ryby od dwudziestu lat. Nauczyłem się je łowić sam albo z gazet. W efekcie pisałem do gazet i rozwijałem całą swoją wiedzę i teraz czuję się na siłach, żeby przekazać to dalej. Tak to powinno moim zdaniem wyglądać, ale niestety w wielu przypadkach wygląda wręcz odwrotnie. Ludzie, którzy totalnie nie mają wiedzy na temat samochodów, nagle stają się ekspertami w branży motoryzacyjnej. Rozumiem zasięgi, ale osobiście jako odbiorca wolałbym zobaczyć jakiegoś gościa utaplanego w błocie, który właśnie skończył jakiś bieg górski, niż instragramerkę.

Cały w błocie i z uśmiechem na twarzy, bo pasja.

Łukasz Myśliwiec: Tak.

fishingstore.pl

Czy gdybyś mógł cofnąć czas, co byś zrobił inaczej? Co byś zmienił w budowaniu marki, w budowaniu biznesu?

Łukasz Myśliwiec: Pierwszą rzeczą, która mogłaby być do zmiany to droga. W zderzeniu z freelancerką u mnie to wygląda trochę inaczej, bo oprócz tego, że robię te rzeczy, które robię, to muszę też pilnować całego zaplecza, czyli wysyłek towaru, zamówień towaru itp. Oczywiście nie robię tego sam. Robię to z moim wspólnikiem i ze sztabem ludzi. Bardzo mocno na początku zabrałem się za marketing, za to robienie tych „fajnych mniejszych” rzeczy, a sprawy stricte biznesowe zapadły trochę za późno. Mój wspólnik powiedział to kiedyś w fajny sposób, bo mieliśmy dyskusję dobrych zasięgów na YouTube, które zderzyły się z brakiem towarów. Powiedział wtedy, że popełniamy błąd, bo zapraszamy ludzi do nieposprzątanego domu. Dlatego, gdybym miał coś zmienić, to najpierw postawiłbym na sprzątanie i na to, żeby wszystko w sklepie było bardzo dobrze przygotowane.

To ciekawy przykład, bo moje doświadczenia są takie, że większość marek właśnie dużo czasu spędza na tym zapleczu i opóźnia wyjście do ludzi. Tutaj jest trochę odwrotnie.

Łukasz Myśliwiec: Wypuściliśmy pierwszy sklep, bo chcieliśmy postawić na jakość. Zbieraliśmy się i debatowaliśmy, że to rozwiązanie byłoby fajnie ukraść z tego sklepu, bo mają to dobrze zrobione itd. Bardzo długo nam zajęło zaprojektowanie sklepu, ale nie czekaliśmy na odpowiedni moment, tylko wypuściliśmy sklep na gotowej masce, pomimo że wyglądał strasznie. Mieliśmy trochę nieposprzątane, a mieliśmy ruch. W efekcie myślę, że wyszło to całkiem spoko. Położyłbym trochę większy nacisk na produkty, ekspozycje produktów i tak dalej, a te wszystkie marketingowe tematy trochę w innym stopniu bym poprowadził.

Czy czegoś żałujesz albo czego Ci brakuje z pracy etatowej teraz, jak jesteś na swoim?

Łukasz Myśliwiec: Nie żałuję. Może brakuje mi niektórych zadań. W mojej poprzedniej firmie byłem odpowiedzialny za kreowanie oferty i to była mega zajawkowa robota. To była rzecz, którą będę wspominał przez całe życie. Stworzenie produktu wędkarskiego od zera i świadomość tego, że ten produkt trafia na całą Polskę, a czasami i na całą Europę to jest nieporównywalna satysfakcja.

Natomiast jeżeli mielibyśmy mówić o konkretach, że brakuje mi biurka czy ekspresu do kawy, czy czegokolwiek innego, to wszystkie te rzeczy mam tutaj. Staram się budować swój zespół tak, jak budowałem go na etacie. Otaczać się ludźmi, którzy są w porządku i z którymi się świetnie pracuje. Starać się kreować wszystko tak, jak mi się to podoba, więc czego miałbym żałować? Jeżeli sam stworzyłem to, co mam to nie brakuje mi niczego z tamtego świata. Wszystko, co najlepsze sobie zaadaptowałem.

A jak się poczułeś pierwszego dnia, kiedy już nie musiałeś iść do pracy etatowej?

Łukasz Myśliwiec: Dziwnie, bo nie miałem auta. Jednak ekskluzywna fura na dyrektorskim stanowisku to coś fajnego. Na pewno były jakieś obawy, bo pierwsze dni spędziłem w urzędach i to było coś całkiem nowego. Na pewno jest wtedy jakaś taka nutka niepewności.

Mimo wszystko optymistycznie podchodziłem do tego procesu.

Oczywiście bardzo mocno mi pomogła moja żona, która cały czas mnie wspierała. Mieliśmy wtedy dwójkę małych dzieci, a miała świadomość tego, że mnie nie będzie zdecydowanie więcej. Chociaż na etacie nie było wiele lepiej. W każdym razie była tutaj jakaś niepewność, ale to wsparcie od bliskich było czymś, co mnie uwalniało z tych obaw. Natłok pracy, bardzo dużo pomysłów, pierwsze działania czy to ze sklepem, czy to z dystrybucją bardzo szybko mnie wpędziły w odpowiednie wibracje i zapomniałem o tych wszystkich obawach.

fishingstore.com

A jaką wewnętrzną zmianę musiałeś przejść, żeby znaleźć się w tym miejscu, w którym jesteś dzisiaj, żeby prowadzenie swojego biznesu było dla Ciebie możliwe?

Łukasz Myśliwiec: Ciężko powiedzieć o wewnętrznej zmianie, bo robię to, co robiłem wcześniej na etacie. Na pewno bardzo dużo osób tak ma, że wymyśla sobie swój biznes w obrębie tego, co robiło. Ja nie musiałem przechodzić szczególnej zmiany ani mentalnej, ani wewnętrznej. Płynnie przeszedłem z jednego zadania do drugiego.

Jedyną przemianą były tak naprawdę bardzo przyziemne tematy, jak działalność gospodarcza, podatki, ZUS itd. Na przykład mój wspólnik prowadził wcześniej działalność i dla niego to nie było nowe, a ja z kolei musiałem się wszystkiego uczyć. Biznesowo miałem płynne przejście i kontakt z trochę innym klientem.

Czego Ci można życzyć, jeśli chodzi o biznes, o bycie poza etatem?

Łukasz Myśliwiec: Dużych ryb to na pewno. To jest temat zdecydowanie ważniejszy. Wytrwałości i tego, żeby nie wpaść w taki wir, który w pewnym momencie nakazywałby mi robić te rzeczy, o których mówiłem wcześniej. Jeżeli można mi czegoś życzyć to tego, żebym miał dalej szansę prowadzić biznes według swojej myśli, a nie podyktowanych warunków.

To tego Ci właśnie życzę. Oprócz szczupaka przynajmniej sto dwadzieścia centymetrów i okonia pięćdziesiąt. Bardzo Ci dziękuję za podzielenie się swoją historią, swoim doświadczeniem i cóż wszystkiego dobrego. Moim gościem był Łukasz Myśliwiec.

Chcesz się dowiedzieć więcej? Przesłuchaj pełnego wywiadu na górze strony. Chcesz więcej? Zapraszam do przeczytania bądź przesłuchania pozostałych wywiadów z tej serii.

– Michał Bloch, Jak rzucić etat

Piotr Raźny – człowiek nie musi być idealny!

Piotr Raźny – człowiek nie musi być idealny!

Piotr Raźny stworzył markę Człowiek (nie)idealny, aby wspierać ludzi w dążeniu do celu w nieidealny sposób. Zobacz, jak to może…
Aleksander Drwięga – prospecting potrzebny jest wszędzie!

Aleksander Drwięga – prospecting potrzebny jest wszędzie!

Aleksander Drwięga, ekspert prospectingu, potwierdza, że znajomość idealnego klienta to podstawa! Zobacz, czym jest prospecting i jak może pomóc Tobie.
Monika Adamska: promuję bezwstydność w śpiewie i pasji

Monika Adamska: promuję bezwstydność w śpiewie i pasji

Monika Adamska, podcasterka multipasjonatka, która nie robi niczego na pół gwizdka. Dowiesz się, jak zapanować nad wieloma pasjami.
.
.