Posłuchaj jako podcast w wersji audio:
Dzisiaj odcinek z kolejnym wspaniałym gościem. Kat Piwecka, fotografka gwiazd i dziennikarka podróżnicza. Zapraszam Cię do przedstawienia się i opowiedzenia o sobie trochę więcej.
Kat Piwecka: Cześć Michał, bardzo Ci dziękuję za zaproszenie do tego podcastu. Słucham Twoich programów i bardzo mi się podobają. Temat rzucenia etatu i pracy na własny rachunek jest jak najbardziej o mnie.
Tak jak powiedziałeś, nazywają mnie fotografką gwiazd, a mój drugi zawód to dziennikarka podróżnicza. Jakbym miała sama o sobie powiedzieć, to jestem po prostu fotografką specjalizującą się w portrecie. Dlatego że portret to jest takie bardzo głębokie spotkanie z drugim człowiekiem. Jest to coś, co w fotografii najbardziej mi się podoba. Drugi zawód to fotografka podróżnicza albo tak dokładniej mówiąc, dziennikarka podróżnicza.
Od 12 lat prowadzę studio fotograficzne pod Poznaniem.
Poznań jest tym głównym rejonem i miejscem zamieszkania. Pracuję też w Warszawie i wiele lat temu znalazłam swój drugi dom w Portugalii. Jakoś tak musiałam wtedy wykombinować, co zrobić, żeby móc jak najwięcej być w Portugalii, więc zdecydowałam się tam też rozwinąć swoją działalność. Można powiedzieć, że jestem osobą w drodze pomiędzy Polską a Portugalią. To są moje dwa domy. Wiadomo, że w czasie pandemii było to bardziej na korzyść Polski, ale teraz już wracam do swojej regularnej pracy w Portugalii.
Czy ty chciałaś zostać fotografem gwiazd? Jak to się w ogóle robi, że ktoś fotografuje gwiazdy?
Kat Piwecka: Kiedy zaczynałam działalność mojego studia fotograficznego 12 lat temu, otworzyłam je jako jedna z pierwszych w Polsce fotografek ciążowych i rodzinnych. Bo wtedy właśnie wchodziła do Polski moda na fotografię rodzinną, ciążową i dziecięcą. I ja na tej fali otworzyłam moje studio. Przez wiele lat zajmowałam się fotografią rodzinną i ciążową tutaj, w Poznaniu.
Powiem Ci szczerze, że dokładnie nie wiem, jak to się wszystko potoczyło. Tak naprawdę w fotografii gwiazd głównym motorem jest tak zwany etap kuli śnieżnej, bo wystarczy zrobić jedną, dwie, trzy sesje znanym osobom i już wiesz, to się rozpędza. Potem jesteś polecany i to już idzie i dzieje się samo. Zanim się zorientowałam, że jestem fotografką gwiazd, to już się samo działo.
Jak do tego doszłam? We wrześniu wychodzi moja książka pod tytułem Od fotografki rodzinnej do fotografki gwiazd – sekret mojego sukcesu. Faktycznie dużo osób zadaje mi to pytanie i ja w tej książce rozłożyłam tę całą sytuację na czynniki pierwsze.
Po drodze opracowałam model rozwoju biznesu fotograficznego. Opisałam, jak to rozwinęło się z lokalnej działalności do zostania fotografką gwiazd i znanych osób. Wiesz, to jest temat rzeka i te 250 stron mojej książki to właśnie historia, jak ta droga wyglądała.
Pamiętam, że w 2013 roku zaczęłam swoją pracę jako dziennikarz podróżniczy. Publikowałam artykuły podróżnicze w dwóch drukowanych magazynach. Wydawnictwo, dla którego pracowałam, często organizowało jakieś tam eventy i ja na tych eventach bywałam. Myślę, że tam nawiązałam pierwsze znajomości ze znanymi ludźmi. Czyli kontakty, kontakty, kontakty, kontakty jeszcze raz kontakty i efekt kuli śnieżnej.
Jakie jest Twoje doświadczenie z pracy ze znanymi ludźmi? Czy oni faktycznie bywają trudnymi klientami?
Kat Piwecka: Dla mnie to było duże zdziwienie, że tak naprawdę są normalnymi ludźmi tak, jak my wszyscy. Przynajmniej w większości. Miałam kilka takich przypadków, że było trochę kapryszenia, ale o dziwo im bardziej znana osoba, tym tego jest mniej. Raczej zauważyłam tendencję, że to normalni ludzie.
Sesja wygląda dokładnie tak samo, jak z moimi klientami w Poznaniu. Dużym zdziwieniem było, że na przykład nie każda aktorka czuje się komfortowo przed obiektywem. Wcześniej myślałam, że w takim zawodzie pozowanie do zdjęć jest czymś naturalnym. Czymś związanym z pracą. A faktycznie była taka sytuacja, że aktorka wymagała takiej pomocy, jakiej udzielam normalnie klientom, którzy są w studio i przed obiektywem pierwszy raz. Z kolei osoba mniej związana z artystycznym światem, bo fotografuję też polityków i inne znane inspirujące osoby, potrafiła się lepiej na przykład odnaleźć i zachowywać przed obiektywem.
A poza tym takie sesje niewiele się różnią od tych, które robię lokalnie, jedynie w organizacji takiej sesji. Dla mnie to była różnica, bo nie mieszkam w Warszawie i musiałam znaleźć miejsce na sesję, ekipę do współpracy, wizażystów, stylistów i tak dalej. A pamiętaj, że działałam w obcym dla siebie mieście. W Poznaniu mam miejsca do sesji, swoje ekipy i tak dalej. W nowym mieście trzeba poznać mnóstwo osób, z którymi gdzieś tam potem fajne współprace można nawiązać. Także była to dodatkowa robota, której naprawdę nie widać.
Tak, to jest to zaplecze, którego nie da się dostrzec, patrząc na efekt pracy.
Kat Piwecka: Taka sesja z gwiazdą to dla mnie nie było tylko pstryk, pstryk, spotkanie i pstryk. Tylko mnóstwo pracy przygotowawczej, żeby znaleźć miejsce, ekipę. Produkcja sesji w obcym mieście jest o wiele trudniejsza.
Jak to się stało, że w pewnym momencie postanowiłaś, że rzucisz etat dla kompletnie czegoś innego?
Kat Piwecka: Nie jestem fotografem z wykształcenia. Skończyłam handel i marketing na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu. A specjalizowałam się w strategiach marketingowych i kampaniach reklamowych.
Fotografia to zawsze było całe moje życie.
Moje wielkie hobby i moja wielka miłość, ale powiem szczerze, że nigdy do roku 2009, nie pomyślałam, że mogę na tym zarabiać. Do tego momentu zawsze robiłam dużo zdjęć i podróżowałam. Myślałam, że to jest po prostu hobby, które się robi po pracy. Po skończeniu studiów pracowałam w zawodzie przez ileś lat, ale powiem ci szczerze, że jakoś nie czułam tego. Najpierw pracowałam w polskiej korporacji, potem w niemieckiej. Tam to dopiero są dobre pensje, zaplecze socjalne, świetne warunki, premie. Jednak nigdy się nie czułam spełniona. Nie mogłam rozwinąć skrzydeł i działy się dziwne absurdalne rzeczy, tak jakby życie mi pokazywało, że to nie jest moje miejsce.
Nie byłam w ogóle ani spełniona, ani szczęśliwa, ale faktycznie jestem bardzo odpowiedzialną i pracowitą osobą, więc byłam sumiennym pracownikiem. Nagle nasza korporacja została wykupiona przez inną korporację z Warszawy. Wtedy miałam dwójkę małych dzieci i przeprowadzka do Warszawy nie wchodziłaby w grę.
Dostałam 9 odpraw i pomyślałam, że teraz albo nigdy.
To może zabrzmi śmiesznie, ale dopiero wtedy pomyślałam, że teraz mogę iść na swoje. W ciągu miesiąca wymyśliłam, że z mojej pasji zrobię studio. W styczniu dostałam pieniądze, w lutym po prostu siedziałam cały czas w Internecie i patrzyłam, jak mogę wykorzystać tę fotografię. Nie chciałam być fotografem ślubnym, bo nie czułam tego tematu. Przetrząsywałam internety i szukałam rozwiązania, żeby zarabiać na życie.
W końcu znalazłam wchodzącą do Polski modę na zdjęcia ciążowe i rodzinne. A że miałam wtedy dwójkę małych dzieci, pomyślałam, że to jest super pomysł. Większość moich znajomych miała wtedy małe dzieci.
W marcu szybko zapisałam się na kurs fotografii, żeby mieć jakikolwiek papierek. Dostałam jeszcze dofinansowanie z Unii Europejskiej na sprzęt. Szybko zrobiłam portfolio, robiąc zdjęcia latem wszystkim znajomym i ruszyłam w listopadzie w dzień moich 31 urodzin. To był strzał w dziesiątkę! Od razu wszystko świetnie ruszyło.
Widać, że dobrze wspominasz ten czas. Jesteś jedną z tych osób, której korporacja pomogła podjąć decyzję. Jednak myślę, że ta decyzja jakiś czas w tobie dojrzewała i po prostu to były dobre okoliczności.
Kat Piwecka: Tak. Długo dojrzewała we mnie ta decyzja. Wiedziałam, że chcę iść na swoje, bo zupełnie nie mogłam się odnaleźć w sztywnych układach, które są w korporacji. Jestem takim wolnym ptakiem i lubię działać sama po swojemu, mieć tę wolność. Wiedziałam już od wielu lat, że na pewno będę chciała coś swojego założyć. Tylko nie miałam pomysłu, co to ma być. Minęło wiele lat i ciągle się zastanawiałam i dopiero jak dostałam te 9 odpraw, to nagle zadzwonił taki dzwoneczek – fotografia.
Myślę, że fotograf jest dokładnie takim zawodem, w których klienci nie pytają o twoje kursy, tylko raczej oglądają portfolio, nie? Jak są piękne zdjęcia, to oni chcą mieć podobne, prawda?
Kat Piwecka: Wiesz co, ten papierek z kursu, był tylko potrzebny przy otwarciu firmy. Tak naprawdę najbardziej przydał się w urzędzie pracy przy dofinansowaniu. Oni musieli mieć poświadczenie tego, dlaczego nagle chcę zostać fotografem, mając zupełnie inne wykształcenie. Prawda jest taka, że wszystko, co widzisz na zdjęciach, tak naprawdę wszystko, czego nauczyłam się sama, robiąc zdjęcia. Zresztą to jest proces, który się nigdy nie kończy, bo ja wciąż nie jestem zadowolona. Cały czas mi się wydaje, że jeszcze tyle tej nauki przede mną. Widzę to, co jeszcze mi się nie do końca podoba. Mam świadomość rzeczy, które mi nie wychodzą. To jest nauka do końca życia. Tak naprawdę, jeśli chodzi o fotografię, to praktyka jest najważniejsza.
Co było dla Ciebie najtrudniejsze w przemianie z pracownika niemieckiej korporacji na fotografkę gwiazd?
Kat Piwecka: Najtrudniejsze tak naprawdę były względy finansowe. Jestem bardzo odpowiedzialną osobą i wiem, że etat w korporacji i comiesięczna pensja daje bezpieczeństwo. Jest to jednak złudne wrażenie, bo w każdej chwili możemy dostać wypowiedzenie. Ale mimo wszystko człowiek się czuje pewniej, gdy wiesz, że co miesiąc wpływa pensja.
Poza etatem musisz się przestawić na zupełnie inny tryb.
Na początku miałam zabezpieczenie na wiele miesięcy, więc wtedy czułam spokój. Potem jednak pojawił się stres, że trzeba zarobić na ZUS itp. W mojej jednoosobowej artystycznej działalności koszty stałe to głównie ZUS. Ale w fotografii są olbrzymie koszty rozwijania tej działalności, czyli inwestowania w nowe umiejętności, kompetencje, w nowy sprzęt, rozwijanie nowych projektów.
Wydanie książki to też są duże koszty, ale z drugiej strony nie chciałabym tylko działać lokalnie. Człowiek chce się rozwijać i swój biznes także. Najtrudniejsze jest to, że trzeba się martwić o to, żeby były pieniądze na opłaty stałe, bo przewidywalnych dochodów nigdy nie będzie.
To jest proza życia przedsiębiorcy. Później pomaga skala rekomendacji osobistych, która napędza inne rekomendacje i po paru latach pozwala odetchnąć. Przychodzi pewien rodzaj spokoju, przynajmniej u mnie.
Kat Piwecka: Tak, tak. W ogóle, gdy przeszłam na własny biznes, nie miałam takiego problemu, żeby się zmobilizować do regularnej pracy. U mnie poszło to w drugą stronę. Przez prawie 10 lat, byłam pracoholiczką. Trochę przeginałam. Tak kochałam to, co robię, że potrafiłam od 8 rano jechać non stop do godziny 1:00 w nocy. I faktycznie się zajechałam. Dwa czy trzy lata temu miałam takie boom. Musiałam dużo rzeczy zmienić prywatnie, bo po prostu nie dawałam już rady. Miałam problem, że chciałam cały czas pracować. Musiałam się zmusić do tego, żeby o godzinie 19 skończyć pracę.
Etymologia słowa pasja leży blisko znaczenia cierpienia. Jest to coś, co można robić do bólu i do przedawkowania. Czy jest coś, co Cię zaskoczyło w życiu freelancera, bo wyobrażałaś sobie, że będzie inaczej?
Kat Piwecka: Może ten ogrom pracy. Jestem tak zwanym wszechogarniaczem. Jestem sama jedna i wszystko robię. Zaskoczyło mnie, więc chyba to, że tak wiele rzeczy trzeba robić i poznać. Z drugiej strony jest to rozwijające, szczególnie w zakresie rozwijania biznesu. W mojej działalności nie tylko cały czas się szkolę, ale staram się być lepsza w dziedzinie fotografii. Gdy prowadzisz firmę, musisz też się rozwijać biznesowo. Mimo wszystko czasami przytłacza mnie wiele różnych działek, którymi musisz się zajmować sam.
Czy jest coś, za czym tęsknisz, jeśli chodzi o etat? Albo czego Ci brakuje, albo brakowało zaraz po opuszczeniu etatu?
Kat Piwecka: Absolutnie za niczym poza tą stałą pensją. Taka by mi się przydała, jakby coś stale wpadało. Poza tym to absolutnie nic.
Korporacja to zupełnie nie było moje miejsce.
Nawet nie tęsknię tak za ludźmi. Większość dnia spędzam sama ze sobą, ale ja to bardzo lubię i sama ze sobą nigdy się nie nudzę. Z ludźmi się spotykam tylko wtedy, kiedy są sesje zdjęciowe. Wtedy ilość tej energii, bodźców i emocji jest tak wielka, że często po większych sesjach potrzebuję 1-2 dni, żeby dojść do siebie. I taka praca, kiedy jestem sama i nie mam do kogo gęby otworzyć, że tak powiem, poza dwoma kotami, mi bardzo odpowiada. Nie tęsknię nawet za tym, żeby wchodzić do biura, gdzie jest mnóstwo ludzi, z którymi można się pośmiać i porozmawiać, bo wolę to mieć tylko na sesjach. Na co dzień wolę być sama i w spokoju sobie pracować. Powiem nawet, że żałuję, że dopiero po trzydziestce, odeszłam z korporacji, a nie wcześniej. Wszystko ma w życiu swój czas, ale szkoda, że tak długo siedziałam w miejscu, które zupełnie nie było dla mnie.
No niektórzy mówią „better late than later”, czyli lepiej późno niż jeszcze później. Chociaż do czterdziestki nie jest za późno podobno. Po czterdziestce jest dużo trudniej się zdecydować, bo tam jeszcze dochodzą refleksje połowy życia i tak mówią, że lepiej wprowadzić zmiany przed czterdziestką. 31 rok życia to wcześnie według niektórych nomenklatur.
Kat Piwecka: Ja sobie też tłumaczę, że jeszcze przed 30 urodziłam dwójkę dzieci i to był taki czas na założenie rodziny, odchowanie dzieci. Tłumaczę sobie, że najpierw to załatwiłam, a potem zajęłam się sobą. Tak miało być po prostu. Tylko niepotrzebnie tak długo byłam w miejscu, które kompletnie nie było dla mnie. A kierowałam się odpowiedzialnością, bo to dobra praca. Teraz z perspektywy bym sobie nie pozwoliła, żeby tyle lat być w sytuacji, która mi nie odpowiada.
Myślę, że to jest ważny wątek przekraczania swoich granic, żeby odrzucić oczekiwania społeczne. Jest dużo takich przekonań, które mentalnie nas ograniczają.
Kat Piwecka: W dzisiejszych czasach co druga osoba jest fotografem i większość wybiera model asekuracyjny. Od poniedziałku do piątku pracuje gdzieś w korporacji na etacie, a fotografię rozwija tylko w weekendy. Tak się nie da. Nie da się zbudować silnej marki, silnego biznesu fotograficznego w ten sposób. Jesteśmy wtedy takimi pół fotografami, ale w ten sposób nigdy nie osiągniemy sukcesu.
Dużo ludzi myśli o łączeniu etatu z budowaniem marki. Twierdzę jednak, że to jest bycie w rozkroku, im dłużej prowadzimy te dwie rzeczy. I ten rozkrok się cały czas poszerza, aż w końcu dochodzimy do szpagatu i coś się musi, mówiąc kolokwialnie, wywalić.
Kat Piwecka: Wiadomo, że trzeba przede wszystkim zgromadzić środki finansowe, żeby mieć zabezpieczenie na dwa lata, zanim się odejdzie z etatu. Trzeba zgromadzić tę kasę i nauczyć się tej nowej rzeczy. U mnie było troszeczkę inaczej, chociaż fotografią zajmowałam się wcześniej hobbistycznie. Niemniej jednak, jeżeli poważnie myśli się o sukcesie jako fotograf to w końcu trzeba będzie opuścić korporację. Nie ma wyjścia. Trzeba się w 100 procentach oddać fotografii.
Często mówię, że misja jest jedną z trzech najważniejszych składowych w byciu freelancerem. Niezwykle istotne jest dawanie innym i odwdzięczania się w jakiś sposób. Co ty o tym sądzisz?
Kat Piwecka: Misja ma taki podwójny wymiar. Dużo ludzi nie czuje się dobrze u fotografa, boją się go i czuję taką misję, żeby im pomóc, pokazać im, że oni też są fotogeniczni. Najpiękniejsze w mojej pracy jest to spotkanie, kiedy nawiązuję szczególną więź, daję bardzo dobrą energię moim klientom. Zaczynamy rozmawiać i oni nagle zdają sobie sprawę, że jestem normalnym człowiekiem, a nie tylko fotografką.
Nawiązuje się taka przyjemna rozmowa o życiu. Opowiadają mi o swoim życiu, a ja o swoim. I nagle w tym momencie, dopiero kiedy czujemy dobrą więź, zaczynam robić zdjęcia.
Klienci często nawet nie wiedzą, kiedy są fotografowani, bo są tak rozluźnieni i tak się dobrze czują.
Wychodzą ze studia z pozytywną energią. Dla mnie to piękna metamorfoza. Przychodząc do mnie, odczuwali strach, a wychodząc, byli odprężeni.
Druga sprawa to, że te zdjęcia są wspaniałą pamiątką na całe życie. Dla dzieci, dla wnuków. Zdjęcia będą w tej rodzinie przez 100 lat, w końcu my też mamy zdjęcia naszych pradziadków. Dla mnie to jest przepiękne i to jest ta taka misja, którą czuję już na co dzień.
Natomiast kolejna rzecz to jest fotografia społeczna. Przez to, że jestem wysoko wrażliwą i empatyczną osobą, to zawsze byłam bardzo czuła na ludzkie historie, ale też krzywdy i problemy. Zawsze chciałam pomagać. No i stąd się wzięła ta wystawa Amazonek. Kobiet po wygranej walce z rakiem piersi. Portrety powstały dokładnie 10 lat temu. Wtedy to była druga taka inicjatywa na świecie.
Te zdjęcia AMAZONEK MIAŁY POKAZAĆ, ŻE: " zOBACZ, Ja już 20 lat jestem po usunięciu piersi, wygrałam z rakiem i SPÓJRZ, jaką jestem piękną kobietą, mam cudowne życie.
To było przepiękne, każda Amazonka, która przychodziła do studia, opowiadała całą swoją historię życia i walki z chorobą. Zostałam zaproszona z tą wystawą do Parlamentu Europejskiego. Ale najpiękniejsze jest dla mnie to, że zdjęcia na stałe wiszą w Warszawie w centrum Onkologii. Minęło 10 lat od pierwszej wystawy i do dzisiaj piszą do mnie nieznane mi kobiety, które się tam leczą. Piszą „Pani Katarzyno zobaczyłam te zdjęcia i dziękuję pani, bo one mi pomogły, gdy zobaczyłam, że inne kobiety wygrały z tą chorobą. Jestem w trakcie leczenia i to mi dało siłę do walki”. To jest niesamowite, że kobiety, które są w trakcie leczenia, do dzisiaj mi za to dziękują.
Jeszcze tylko Ci powiem, że mam parę pomysłów na takie wystawy. Jednak to był bardzo emocjonalnie obciążający projekt. Tym bardziej że trzeba było jeździć po Polsce i po świecie. Potem niestety w jednym roku, moja przyjaciółka, graficzka, która stworzyła moje logo i moja teściowa zmarły na raka miesiąc po miesiącu. To był dla mnie ciężki czas, ale mam jeszcze trzy projekty, które chciałabym zrealizować. Widzę, ile dobrego wynika z tego, jak się o tym mówi, jak się pokazuje za pomocą fotografii.
Bardzo Ci dziękuję za podzielenie się swoją perspektywą.
Kat Piwecka: Praca fotografa z wiąże się wielkimi emocjami. Większość artystów jest wysoko wrażliwa, więc pomyśl, ile my przyjmujemy na siebie emocji, które przynoszą nam klienci. Oczywiście to jest też wymiana, ale to nie jest łatwa praca. Ja bardzo często właśnie przez to jestem przepracowana. Od tych dwóch, trzech lat nauczyłam się, jak sobie pomagać, ale wcześniej pracowałam non stop. W ogóle nie rozładowywałam tych emocji. I na 10-lecie miałam taki boom. Musiałam się ogarnąć i zająć sobą. O tym też jest jeden z rozdziałów w mojej książce.
Ktoś powiedział kiedyś, że fotograf musi też być psychologiem i ja się bardzo mocno z tym zgadzam. Co więcej, fotograf musi umieć radzić sobie z emocjami, bo zatrzymane w ciele mogą później dawać o sobie znaki.
Kat Piwecka: Tego właśnie musiałam się nauczyć. Inaczej wygląda praca fotografa mody czy reklamowego niż moja. Fotograf reklamowy dostaje po prostu produkty do sfotografowania, a fotograf mody strzela zdjęcia modelce, która robi swoją robotę i tak naprawdę nie musi tam nawiązać z nią kontaktu. Taki fotograf mody nie będzie aż tak przeciążony, jak fotograf portrecista. Ale też nie każda osoba nadaje się na fotografa portrecistę. Ci zdolni do przyjmowania emocji od innych wybiorą portret, a ci, którzy nie potrzebują spotkań z ludźmi i głębszego kontaktu wybiorą fotografię reklamową.
Nie dotknęliśmy jeszcze wątku podróżowania i Portugalii. Dziennikarz podróżniczy brzmi jak zawód, który da się powiązać z workation, czyli z łączeniem pracy z wakacjami. Czy to z Twojej perspektywy jest możliwe, aby przekonwertować fotografię całkowicie do świata online?
Kat Piwecka: Ten temat jest szeroki i głęboki. Jestem dziennikarzem podróżniczym od 2012 roku, dlatego że podróże zawsze były moją wielką miłością. Zresztą nasza miłość do fotografii często rodzi się w podróżach.
W 2012 roku miałam silną potrzebę opowiadania o tych moich podróżach, pisać o nich, dzielić się tym szerzej. Najpierw w lokalnej stacji telewizyjnej w Poznaniu miałam program Matka Polka w podróży. Opowiadałam, jak matka Polka z dwójką małych dzieci podróżuje po świecie. Teraz pracuję dla portugalskiej redakcji Sapo (odpowiednik polskiego Onetu). I co jest śmieszne, Polka Portugalczykom pokazuje ich piękny kraj.
W swoich podróżach realizuję zlecenia dla redakcji w Portugalii, ale moim świadomym założeniem jest, żeby zbudować swoją markę fotograficzną. Także tam też robię zdjęcia, sesje. Online pracuję wszędzie, w każdym dowolnym miejscu na Ziemi, nawet w trakcie podróży i w samolotach. Praca fotografa to nie tylko sesje, ale pisanie artykułów, czy nawet praca nad książką.
Co jeszcze? Prowadzę też konsultacje dla fotografów. Jednoosobowe warsztaty fotograficzne, które często są online. W Portugalii działam od wielu lat, więc mam tam już swoich klientów, ale jestem zwolenniczką pracy w każdym miejscu. Ostatnie dwa miesiące mieszkałam w Portugalii i tam pracowałam. Tylko to nie jest łatwe, bo i tak dużo osób będzie Ci zarzucało, że siedzisz na wiecznych wakacjach. Nie wiem, czy też się z tym spotkałeś?
Myślę, że bardziej chodzi o to, żeby realizować siebie i swoje powołanie, a mniej zwracać uwagę na to, co mówią inni.
Kat Piwecka: W Portugalii pracuję już z 8 lat. Nigdy w życiu nie pokazałam na Facebooku mojego zdjęcia, jak leżę na plaży. Nie za bardzo mam czas na odpoczynek w podróży. Jest tyle rzeczy do zrobienia, gdy jestem w Portugalii! Muszę maksymalnie wykorzystać ten czas, więc jest sesja za sesją, napisanie artykułu, zebranie materiału do książki itp. A i tak ludzie piszą „ile można na wakacjach siedzieć”. Niektórzy ludzie jeszcze nie mają takiego modelu pracy z innego kraju, szczególnie ciepłego. Wtedy są tylko wakacje.
Czy chciałabyś wstawić zdjęcie z tym przysłowiowymi nogami? Czy to jest tak, że ty po prostu realizujesz to, co chcesz i nikomu w zasadzie nie powinno być nic do tego?
Kat Piwecka: Czasami mnie trochę irytuje ilość komentarzy. Ostatnie dwa miesiące robiliśmy korektę, redakcję mojej książki, bo wkrótce wchodzi do sprzedaży i to była kupa roboty. Ja naprawdę musiałam nad tym pracować. Oczywiście miałam ładny widok za oknem, ale to była kupa roboty. Poza tym promowanie i sprzedawanie portugalskiej książki… A dostałam z 15 komentarzy, „dziewczyno wracaj do pracy, bo ile można się urlopować”.
To jest mój model życia. Chcę tak sobie ustawić życie, żeby nie dzielić życia na praca/urlop czy emerytura. Pracuję w każdym możliwym miejscu. Nawet jeżeli zmieniam miejsce to i tak pracuję. Nie zamierzam iść na żadną emeryturę. Zawsze mnie dziwi, jak ktoś tam mówi, że czeka z czymś do emerytury. Wiele rzeczy można realizować od razu. Także pracuję, tak jak chcę. To jest ta zaleta bycia na swoim.
Myślę, że to niezwykle smutne odkładać pełnię życia dopiero na emeryturę i zdecydowanie namawiamy, żeby zacząć wcześniej. Jakie masz plany, ambicje i marzenia? Czego można Ci życzyć na przyszłość?
Kat Piwecka: Dużo siły, bo pomysłów mi nie brakuje! Wiesz mam taką listę pomysłów i projektów, które chciałabym zrealizować. Kiedyś byłam taka, że chciałam robić wszystko od razu. Najlepiej jak najwięcej i szybko. A teraz tak świadomie zaczęłam dbać o siebie, więc sobie spokojnie krok po kroczku wykonuję rzeczy z listy, gdy przyjdzie właściwy czas. Trochę się uspokoiłam, bo jak się ma taką wielką pasję, to łatwo można wpaść, łatwo można się zatracić w tym wszystkim. No więc można mi życzyć dużo siły, wytrwałości i żeby wszystko się ładnie układało. I żebym w najbliższych latach mogła zrealizować moje wszystkie pomysły.
To tej siły Ci życzę i żebyśmy mogli oglądać Twoje ziszczone pomysły. Bardzo serdecznie Ci dziękuję. Moim gościem była Kat Piwecka, fotografka gwiazd i dziennikarka podróżnicza.
Chcesz się dowiedzieć więcej? Przesłuchaj pełnego wywiadu na górze strony. Chcesz więcej? Zapraszam do przeczytania bądź przesłuchania pozostałych wywiadów z tej serii.
– Michał Bloch, Jak rzucić etat