Posłuchaj jako podcast w wersji audio:
Nieudane kooperacje, nieodpowiednie zarządzanie czasem, przepracowanie, stres z powodu braku klientów – to tylko kilka z najczarniejszych scenariuszy przyszłych i obecnych freelancerów. Ciemna strona freelancingu. Oto zapowiedź tego artykułu!
Najlepszy scenariusz...
„Mokry sen” (najbardziej różowa wizja każdego freelancera) dość łatwo jest opisać. Wstajesz rano i już od razu pojawia się kilka zapytań na Twojej poczcie. W zasadzie to nie są nawet zapytania, tylko prośba o finalną ofertę. Klienci są praktycznie zdecydowani, bo ktoś Cię wcześniej polecił. To bardzo silna rekomendacja. Deklarują się, że zapłacą jeszcze przed rozpoczęciem działań. O 9:30 zamykasz więc laptopa – zarobiłeś kilkukrotność miesięcznej pensji etatowej. Kilka korporacji zatrudni Cię jako konsultanta. Łącznie około 8-10 dni pracy. Wysłałeś umowy do weryfikacji z działem prawnym i pozostaje Ci czekać. Reszta kasy, którą zarobisz dzisiejszego dnia… zarobi się praktycznie sama. Napisałeś nowy e-mail, który wyślesz do ludzi w bazie newsletter. Ta akurat pęka w szwach. Strona jest zoptymalizowana do tego stopnia, że „dobijasz” do 200 000 organicznych wejść na Twoją stronę. Wydaje się, że ludzie po prostu Cię szukają. Za trzy tygodnie masz prowadzić webinar, a zapisanych już masz 2500 osób. Kampania reklamowa trwa, więc grupa zbiera się dalej. Wchodzisz na konto, a tam nowe osoby, które zapisały się do Twojej bazy, wygenerowały zakupy Twoich kursów i e-booków na 3500 zł. Cóż, nie obrażasz się. Będzie na opłaty i waciki. „Damian, Daamiaan, obudź się, wstawaj, zes***łeś się!” 🙂
Dzisiaj będzie mniej kolorowo. Dzisiaj będzie o czarnych scenariuszach. Będzie też o błędach, które można popełnić, będąc freelancerem i dlatego chcę Cię dzisiaj przed nimi przestrzec!
Czarne scenariusze – jak ich unikać?
Podzielę się z Wami pierwszym błędem, który sam popełniłem, będąc na początku mojej drogi freelancera – wtedy, kiedy zaczynałem budować markę.
Otóż, kiedy wymyśliłem sobie, że będę budował swoją markę osobistą, byłem już coachem, trenerem i miałem ukończone studia psychologiczne. W tym miejscu pojawiły się już pomysły, żeby rzucić etat, jednak samemu czułem się mało pewnie. W związku z tym, z osobami, z którymi kończyłem kursy przygotowujące do nowego zawodu, zaczęliśmy myśleć o tym, żeby zbudować RAZEM firmę. Tutaj pojawił się pierwszy błąd, ponieważ łatwiej zbudować jest markę osobistą niż markę firmy.
Jest takie powiedzenie: „Mówiły jaskółki, że niedobre są spółki” i ja się z tym zgadzam. Warto zakładać kooperację, ale dopiero wtedy, kiedy spotykają się już dwie mocne zbudowane marki.
Wcześniej, kooperacja dwóch żółtodziobów – freelancerów jest to po prostu sytuacja, w której oglądamy się na drugą osobę, czyli zaczynamy planować budowę firmy, projektujemy wstępne oferty, logotypy, ale jednak przychodzi moment, kiedy trzeba zacząć szukać klientów, kiedy trzeba wygenerować jakąś sprzedaż, bo przecież nie zwolnimy się z dnia na dzień się z etatów, w momencie, kiedy mamy zerową perspektywę na znalezienie jakichkolwiek klientów.
Czarne scenariusze pt. spółki
No i zaczyna się wzajemnie obwinianie, tak zwana przepychanka, sprawdzanie drugiej strony, czy coś dziś zrobiła, czy działała w sprawie naszej spółki? Obie osoby pracują na etacie i nie są gotowe, aby go rzucić, większość swojego czasu poświęcają na prace korporacyjne niż na budowanie firmy.
Marki nie są mentalnie gotowe jeszcze, żeby rzucić etat.
Prowadzi to wszystko do tego, że spółka, zanim się na dobre zawiązała, będzie musiała się rozpaść.
Miałem też takie kooperacje, w których byłem gotowy do rzucenia etatu i w zasadzie złożyłem wypowiedzenie i ta druga osoba, z którą miałem budować markę tego po prostu nie zrobiła, zabrakło jej odwagi w pewnej chwili. Proponowała mi układ, w którym ja ryzykuję co miesiąc poza etatem i nie mam żadnej perspektywy zarabiania, a ona pozostaje na etacie i będzie mi pomagać.
Nie wchodź w takie układy!
Tego rodzaju „spółki” należy kończyć jak najszybciej, nie tylko równy podział zysków, ale również równy podział ryzyka warunkuje bycie partnerami – wspólnikami. Ludzie często wpadają na pomysł, żeby zrobić coś razem, ale najczęściej odbywa się to ze strachu, z chęci poczucia się raźniej i trochę też rozłożenia odpowiedzialności.
Chociaż fajnie by było spotkać osobę, która ma bardzo podobnie do nas i będzie miała podobną sytuację, będzie nam pomagać i w równym stopniu angażować, to tak naprawdę pamiętajmy, mamy do czynienia z osobami o małym doświadczeniu biznesowym, które jeszcze nie wiedzą… czego same nie wiedzą. Nie wiedzą z czym „to” się je. Najczęściej jest tak, że tego rodzaju spółki skazane są już na samym początku na porażkę.
Moja rada jest prosta – Działaj samemu. Zbuduj markę samodzielnie. Naucz się jak to robić, ponieważ będziesz to robił przez bardzo długie lata. Naucz się robić wszystko po kolei. Naucz się robić to samemu. Naucz się, jak to wszystko działa. Miej pierwszych klientów. Przepracuj dwa-trzy pierwsze sezony i dopiero potem pomyśl o jakiejś kooperacji z inną marką. To nie musi być spółka. To może być jakiś konglomerat, współpraca, konsorcjum dwóch marek albo po prostu robienie wspólnych projektów.
Tylko że wtedy spotykają się marki, które już mają swoich klientów. Obie marki mogą na tym tylko skorzystać.
Wiele takich pomysłów na budowanie razem firmy – na początku drogi freelancera to jest trochę taka utopia. Jak przychodzi do konkretnych działań, to często okazuje się, że po obu stronach relacji nie ma takiej samej motywacji, nie ma takich samych doświadczeń. W związku z tym unikaj kooperacji przez pierwsze 3 lata, unikaj myślenia o spółkach. Unikaj myślenia o tym, że zrobicie coś razem. Markę firmy jest zbudować dużo trudniej, a łatwiej zbudować jest markę opartą o Twoją autentyczną postać.
Czarne scenariusze pt. złe zarządzanie czasem i prokrastynacja
Drugi czarny scenariusz to ten związany ze złym zarządzaniem czasem i z wyuczoną prokrastynacją. Zawsze Ci się udawało oddawać pracę na ostatnią chwilę? Jak byłeś jeszcze dzieckiem, a może jak już chodziłeś do szkoły? Ostatnio moja córka przyszła do mnie i powiedziała:
„Wiesz co, tato. Niewiele się uczyłam albo prawie nic, a dostałam szóstkę. Super, nie?”
Wtedy przypomniałem sobie swoje doświadczenia, które de facto były podobne. Uczyłem się mało albo uczyłem się na ostatnią chwilę w zasadzie, a że mam całkiem dobrą pamięć i na korytarzu przed klasówką sobie po prostu trochę o tym temacie poczytałem. Wzrokowo zapamiętałem różne rzeczy i to pozwalało mi się ustawić w takiej pozycji, że dostawałem przynajmniej czwórkę. W ten sposób bardzo łatwo rozwinąć w sobie prokrastynację. Dzisiaj nie mam z tym kłopotu, ale przez wiele lat musiałem sobie z tym radzić.
Tak rozwija się prokrastynacja, czyli odkładanie rzeczy na ostatnią chwilę. Powiem szczerze, że w korporacji też można przetrwać w ten sposób i udaje się tak funkcjonować. Zamiast robić regularną pracę, odkładasz na tzw. kupkę różne dokumenty. Miałem kiedyś taką „czarną szufladę” w korporacji, w której trzymałem sobie różne sprawy, które były oznaczone terminem „na kiedyś” – kiedyś tam sobie poukładam, kiedyś powpinam do akt itd. Zawsze pojawiał się w pewnym momencie kryzys i trzeba było odgrzebać jakieś dokumenty, a ja musiałem robić wrażenie, że mam wszystko ogarnięte i poukładane. Siedziałem często po nocach, żeby się z tego odgrzebać, i na jakiś czas miałem spokój, do następnego zapełnienia czarnej szuflady.
Jeżeli do prokrastynacji dołożysz nawyk brania na siebie za dużo, a dodatkowo pojawi się lęk o okresy przejściowe na początku drogi freelancera...
…wtedy zaczynasz brać zlecenia za stawki dużo niższe i okładasz się pracą. To jest jeden aspekt, drugi natomiast jest taki, że kiedy zaczyna Ci iść bardzo dobrze z własną marką, to nagle dostajesz tak dużo akceptacji i uważności, pojawiają się klienci, którzy Cię uwielbiają, a Ty… nie potrafisz nikomu odmówić. Nazbierasz sobie wtedy mnóstwo projektów na głowę i … prokrastynujesz i nie przygotowujesz się do tych projektów systematycznie. Nagle okazuje się, że Cię to zaczyna wszystko przerastać.
Zaczynając kilkanaście lat temu, znalazłem się w takiej właśnie sytuacji, kiedy to byłem na szkoleniu i to było hmmm… dziewiętnaste szkolenie, które prowadziłem, w najkrótszym miesiącu w roku. Dziewiętnaście dni szkoleniowych w jednym miesiącu. Stojąc na środku sali szkoleniowej, przy flipcharcie zrobiło mi się słabo. Myślałem, że zemdleję. Widziałem, jak na mojej desce rozdzielczej palą się wszystkie żółte i czerwone kontrolki…
Warto się z takich przykładów innych uczyć. Dzielę się też tymi przykładami, bo dużo freelancerów ma podobnie. Nie jest to nic nietypowego, ale to może być niezwykle obciążające. Często te osoby, jeżeli sobie z tym nie poradzą mówią właśnie o freelancingu, że to praca 24h na dobę i siedem dni w tygodniu.
Czarne scenariusze pojawiają się wtedy, gdy przestajemy być uważni i dopuścimy strach do podejmowania decyzji.
Oczywiście tak nie jest. To są nawyki, które trzeba zmienić. Nawyk prokrastynacji, nawyk przepracowywania oraz brania na siebie za dużo. Moja rada jest prosta.
Określ swój dzienny limit. Dzienny, tygodniowy, miesięczny, a nawet roczny.
Osobiście mam intensywne okresy pracy w roku i też takie okresy, kiedy mało pracuję – w święta, ferie i do tego dwumiesięczne wakacje. To mniej więcej trzy i pół miesiąca wolnego w roku. Określ swoje limity. Wpisz sobie na sztywno w kalendarz te dni, w których pracujesz, ale też dni, w których odpoczywasz. Pousuwaj z telefonu aplikacje, pocztę, media społecznościowe. Łatwo je można odinstalować i ponownie zainstalować po urlopie. Schowaj laptopa (!). Staraj się tylko odpoczywać.
Jeśli chodzi o nawyk prokrastynacji to zapraszam do Cię moich wcześniejszych artykułów, w jednym z nim poruszam ten temat i dzielę się sposobami na to, jak sobie z tą prokrastynacją poradzić. Czasem chodzi o budowanie relacji z przyszłą sobą, czasem chodzi po prostu o pewne nawyki, a czasem chodzi o przepracowanie w sobie takiej walki z autorytetem, bo jak ktoś nam kazał i my nie chcieliśmy robić jakiegoś zadania, kiedy byliśmy mali, to odkładaliśmy to na później, finalnie i tak musieliśmy to zrobić. Ale tak właśnie rodzi się prokrastynacja, powoli kiełkuje i wykształca u nas ten nawyk.
Brak klientów na początku freelancerki to nie tragedia!
Kolejna rzecz, która może nam przeszkadzać i która może być silnym stresorem i czarnym scenariuszem to jest przeżywanie bardzo mocno tego, że na początku nie ma aż tylu klientów. Przeżywanie w związku z tym swojego rodzaju zawodu.
Sprawdź, czy nie masz zbyt dużych oczekiwań – jeszcze zanim rzucisz etat. Twoje poczucie wartości pikuje w dół, leci na łeb, na szyję, bo nikt na początku do Ciebie nie dzwoni. A przecież jest już moja strona w Internecie. Przecież już jest wydrukowanych 500 wizytówek i leży sobie w szufladzie. Kilka z nich noszę zawsze przy sobie. Przecież już ktoś powinien się mną zainteresować, bo powiedziałem o sobie „Przedsiębiorca”, co chwila zerkam na telefon z oczekiwaniem, z taką płomienną, żarliwą nadzieją, że ktoś tam mnie już odkrył.
To absolutnie nierealny scenariusz, ponieważ Ci ludzie nie wiedzą, że istniejesz.
Musisz zbudować markę osobistą. Musisz pokazać się swojemu klientowi. Nie wierz w czarne scenariusze...
Chcę się z Tobą podzielić taką ciekawostką. Jeden z praojców podejścia poznawczo-behawioralnego w psychoterapii – Albert Ellis mówił, że megalomania jest powodem większości ludzkich cierpień. Chodzi o to, że Twoje założenie i oczekiwania co do tego, jak Twoje życie czy praca powinny już wyglądać, powoduje u Ciebie cierpienie.
Jeżeli założę sobie, że po miesiącu/dwóch od uruchomienia swojej strony internetowej powinienem/powinnam mieć jakąś dużą cyfrę związaną z wejściami na moją stronę, jakieś maile od klientów powinny się pojawić na skrzynce, dopytywanie o ofertę, czy jakiś ruch ogromny to, jeżeli nic się nie dzieje, to powoduje to moje cierpienie. Pojawia się myślenie: Co robię nie tak? A może jestem jednak za słaby? Zbyt pochopnie podjąłem decyzję o rzuceniu etatu? Myślałem, że będzie inaczej. No i wielkie rozczarowanie.
Jest wielu freelancerów, którzy dają upust swojej frustracji, wypisują w Internecie mnóstwo komentarzy typu: „Poza etatem nie jest tak słodko”, mnożąc czarne scenariusze.
Tak jakby czuli się oszukani w jakiś sposób, że nakupili kursów, szkoleń, przeczytali kilka, kilkanaście książek, wydali pieniądze na stronę internetową na logotyp, na profesjonalną sesję fotograficzną, ale nie określili dobrze grupy docelowej, nie określili lejka sprzedażowego, nie określili kanałów komunikacji, którymi z tym klientem będą się komunikować. Przede wszystkim nie robią podstawowej rzeczy, czyli nie produkują dobrej jakości contentu, zawartości merytorycznej. Nie docierają do tego klienta poprzez treści, ale właśnie czują się oszukani, bo już tyle poczynili inwestycji i przecież Ci klienci powinni już być.
Daj sobie czas. Przede wszystkim musisz urealnić swoje oczekiwania. Określ plan i najlepiej skonsultuj to z kimś, kto prowadzi biznes. Skonfrontuj ten plan. Zderz myśli z mentorem, zanim rzucisz etat. Każdy, kto budował biznes w Polsce, powie Ci, że przez pierwsze dwa lata ten biznes może być biznesem… raczkującym. To nie znaczy, że nic się nie będzie przez ten czas sprzedawać, ale trzeba być gotowym, że pierwsze dwa lata są, powiedziałbym raczej „na przeżycie”. Warto też oszczędzać. Warto obniżyć swoje oczekiwania miesięczne, swoje tak zwane minimum, żeby móc się ładniej wpasować w nową rolę freelancera. Zdarzają się oczywiście takie przypadki, w których marka nagle strzela w kosmos po kilku miesiącach, ale to są raczej unikatowe momenty, na które się nie nastawiamy.
Urealnij swoje oczekiwania i daj sobie więcej czasu.
Kolejny czarny scenariusz – zaczyna się kolorowo i cukierkowo, wszystko wygląda cudownie, ale kończy się jak prawdziwy dramat.
To temat zachłyśnięcia się wolnością w roli freelancera. Powiedzmy, że już poradziłeś sobie z tym pierwszym czasem, kiedy trzeba najmocniej dbać o uruchomienie marki, o zdobywanie pierwszych klientów – oni się już pojawiają. Zarobiłeś parę złotych więcej i szybciej niż inni. Patrzysz sobie na swoich kolegów i koleżanki, którzy zostali na etacie i mówisz: O Wy biedni, zasuwający w poniedziałek, ja pracowałem 8-10 dni w miesiącu i zarabiam powyżej 15 000 zł! Stać mnie na jeansy od Gucci za 3000 zł, buty do biegania za 500 EUR od Balenciagi czy stanik za 400 funtów od La Perla. Może Ci się wydawać, że jesteś młodym Rockefellerem, bierzesz leasing na nowego Mercedesa, bo przecież ten ostatni kwartał tak super szedł – 10-15 tys. wpadło, a pracy mniej niż na etacie.
Pojawia się ten rodzaj wiatru we włosach, być może pojawia się też zainteresowanie płci przeciwnej. Osoba, która jest wolna zawodowo, ma dużą ilość czasu – nie tylko na pracę i dodatkowo ma lekką rękę do kasy… bywa interesująca dla wielu ludzi. Twoje poprzednio niższe poczucie wartości nagle notuje ogromny wzrost. Tyle uważności, tyle akceptacji. Klienci Cię akceptują. Udało się podpisać parę kontraktów, zrobić kilka dobrych deali. Pojawiają się nowe znajomości, ale w tym samym czasie zaczynają czaić się na Ciebie kłopoty. I to nie tylko kłopoty związane z pochopnymi decyzjami finansowymi.
Pamiętaj, że tak naprawdę, jeżeli nie przerobiłeś dwóch – trzech sezonów konkretnie ze swoją marką to jeszcze prawie nic nie wiesz o swoim rynku i klientach i nie warto robić sobie kosztów stałych.
Jak to mówi stand-uper Rafał Pacześ: „Fajnie jest się poczuć grubym kotletem”. Mimo że faktycznie fajnie poczuć się królem czy królową życia, to kosztów do zapłacenia, powstających na bazie tego stylu życia będzie więcej, niż Ci się wydaje. W słabszych momentach prowadzenia marki, kiedy przychody będą niższe, to najbardziej boleśnie odczujesz zobowiązania stałe, czyli wszelkiego rodzaju leasingi, a w drugiej kolejności odczujesz brak odłożonej gotówki, ponieważ jeżeli znacznie zwiększyłeś standardy swojego życia, to nie zrobiłeś sobie „górki” finansowej i kiedy pojawią się okresy o niższych przychodach, nie będziesz mógł spokojnie ich przetrwać.
Dodatkowo pojawiają się konsekwencje wynikające z bycia „Panem świata”, królem czy królową życia, takie jak… rozwód czy chociażby romans i wieloletnie naprawianie związku, czy małżeństwa.
Pamiętaj, że to też uszkodzi Twoją zdolność do prowadzenia marki, ponieważ musisz mieć wolną głowę i potencjał twórczości. Trzeba mieć dobrą energię. To bardzo widać u freelancera, że coś się dzieje w jego życiu prywatnym. Moja rada jest następująca:
Trzymaj się blisko podłoża. Trzymaj się blisko ziemi.
Oczywiście celebruj sukcesy, jednakże staraj się myśleć realistycznie. To, że zarabiasz więcej, nie rozwiązuje wszystkich Twoich problemów i nie sprawia też, że jesteś ponad wszystko i ponad wszystkich. Wolnością da się bardzo boleśnie zachłysnąć i jest to bardzo niebezpieczne.
Jeśli rzucenie etatu odsłoniło jakieś Twoje skłonności na przykład do podejmowania pochopnych decyzji, skłonności do zachowań narcystycznych czy takich nadkompensacyjnych, to jeśli się obłożysz złotem i Mercedesami wcale się nie poczujesz lepiej na dłuższą metę. Warto też się zastanowić nad przyjrzeniem się sobie w różnych procesach psychologicznych i popracować nad poczuciem własnej wartości, żeby ona generowana była od wewnątrz, czyli żebym w środku czuł/a się wartościową osobą, a nie poprzez konteksty zewnętrzne. To dobry moment na to, aby rozpocząć pracę własną w tych obszarach.
Kto pracuje przez cały dzień, ten nie ma czasu na zarabianie pieniędzy.
— John D. Rockefeller
Czarne scenariusze – finał
Ostatnim, piątym już czarnym scenariuszem, jest moment, kiedy niczego nowego się nie uczysz, nie czytasz książek. Już zbudowałeś markę i ona zaczęła sobie jakoś tam iść. Zachłysnąłeś się nieco wolnością, ale nie poszedłeś w stronę króla życia Rockefellera. Obroty są w miarę stabilne, klienci są zadowoleni, ale większość czasu poświęcasz raczej na wykonywanie usług lub dostarczanie produktów.
Nagle po kilku sezonach zaczynasz widzieć, jak Twoja społeczność tak naprawdę traci swoją aktywność w mediach i aktywizuje się u kogoś innego. Patrzysz jak osoby, które znacznie później zaczynały budować marki osobiste, nagle są bardziej interesujące dla Twoich klientów.
Twoi klienci udostępniają treści tych marek, chodzą do nich na webinary czy kursy. Nagle Twoja społeczność na Twoje okazje sprzedażowe już tak mocno nie reaguje. I okazuje się, że coś jest nie tak, nie z Twoją społecznością tylko z… Tobą. To jest kolejny czarny scenariusz, kiedy Twoje dziecko, Twoja marka osobista już „wyrosła” ze starych ubrań, a Ty nie uszyłeś ani nie kupiłeś jej nowych.
Stoi więc Twoja marka osobista w takich przykrótkich rękawkach. Palce u nóg już przedziurawiły buty. Palce wystają poza obrys podeszwy. Twoja marka osobista już jest takim wyrośniętym nastolatkiem, a Ty nie kupiłeś jej antyperspirantu, tylko próbujesz karmić kaszką i starasz się zainteresować grzechotką.
Pamiętaj, że marka to ciągły rozwój osobisty.
Marka osobista to czytanie książek, uczestniczenie w kursach, konsultacje, superwizje, cały czas dokształcania się. To ten sam nawyk, przez który zasiedziałeś się na etacie, czyli nawyk braku rozwoju. Miałeś taki szczyt, że ja tutaj zrobię sobie nowy zawód. Strzelasz w kosmos, kończysz trochę kursów, trochę się rozwijasz, ale potem znowu przygasasz i się zatrzymujesz. Duży błąd.
Moja rada jest prosta. Co roku inwestuj w swój rozwój. To mogą być podcasty, to może być czytanie e-booków, czytanie książek, kursy doszkalające. To mogą być całe duże nowe szkolenia, szkoły, które kończysz, nowe, perspektywiczne kontakty, które Cię rozwijają, próbowanie docierania nowymi kanałami do klientów. Nie tylko doszlifowywanie starych produktów, które już stworzyłeś, ale przede wszystkim tworzenie nowych. Jeżeli tego nie ma, to potencjał marki słabnie.
Biznes, który się nie rozwija, zaczyna się kurczyć i niestety zwijać. Rozwijaj się w związku z tym. Nie daj się przytłoczyć ani ilością pracy, która się pojawia ani pieniędzmi, które zarobisz. Poradź sobie z Twoim silnym stresem, jeżeli na początku słabo idzie. Spróbuj urealnić Twoje oczekiwania. Nie wszystko będzie szło jak z płatka. Pamiętaj o nawyku prokrastynacji, który trzeba zmienić, bo lepiej jest pracować regularnie, a nie zmuszać do pracy. No i nie wchodź w kooperacje, które nie mają potencjału, żeby Cię rozwinąć. Zbuduj na początku markę solo, a potem dopiero myśl o kooperacjach czy spółkach, ale pamiętaj, że spółka jest jak drugie małżeństwo.
Wolność to dar, ale też odpowiedzialność cięższa niż kajdany
— Christopher Paolini